[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kwieciste pnącza uczepione sufitu, sypałypłatki do wody.Ludzie siedzieli pogrążeni w cichej modlitwie naławkach, które stały w pomieszczeniu albo klęczeli obok spiraliwodnego ogrodu.Niektórzy zapalali świece i wkładali je dounoszących się na wodzie miseczek, podczas gdy inni w milczeniuwchodzili do głębokiego basenu w środku sali.- To ma być miejsce spokoju - powiedziała Zhirin ściszonymgłosem.- Ukojenia.Oddajemy nasz ból i kłopoty rzece, a ona nas znich obmywa.- Jest pięknie.- Isyllt gapiła się jak dziecko, ale to miejsce było wartepochwały.Wyminęła ich jakaś stara kobieta i uśmiechnęła się widząc wyraztwarzy Isyllt.Nosiła chustę niemal identyczną jak chusta Marat,łącznie ze wzorkiem wyszytym na jej obrębie.Wiele innych osób wświątyni je nosiło, w większości były to starsze osoby.- Te chusty, ich szarość, czy mają jakieś znaczenie?- Oznaczają ludzi nie należących do żadnego klanu.Tych, którzystracili wszystkich krewnych.Dla wielu Sivahrijczyków, to najgorsze,co może się zdarzyć.- Zatem Marat także do nich należy.- Tak.Wielu z nich kończy jako służący.To smutne, kiedy nie ma sięnikogo, kto by się o nas troszczył.Zostawię ofiarę i zapalę świecę.Pózniej pokażę wam, gdzie odbywa się festiwal.Dziewczyna wyjęła monetę z sakiewki i podeszła do kramuwotywnego.Isyllt odsunęła się od drzwi, wślizgując się w tonący w zielonkawym półmroku kąt.Zaiste było to miejsce ukojenia, wktórym panowała atmosfera łagodności, tak różniąca się od dostojnegospokoju katedr w Erisin.Nikt nie budował świątyń dla czarnej rzekiDis i pewnie tak było lepiej; sama pochłonęła zbyt wiele ofiar.Kiedy rozejrzała się po sali, dostrzegła Anhai Xian-Mar skuloną napobliskiej ławce modlitewnej.Nie miała zamiaru jej przeszkadzać, leczcelniczka podniosła wzrok i spotkała się spojrzeniem z Isyllt, starającsię zapanować nad wyrazem swojej twarzy.- Czy coś się stało? - spytała cicho Isyllt podchodząc bliżej.-Czychodzi o Lilani?- Nie, nie.Lia miewa się dobrze, tak jak i moja siostra.- Westchnęła.- To nic poważnego, naprawdę.Tylko upokorzenie.Isyllt zawahała się przez uderzenie serca.- Mogę zapytać o co chodzi?- Zostałam zawieszona w obowiązkach - Anhai się skrzywiła;zgarbione z nieszczęścia plecy, sprawiały, że wyglądała starzej.-Khasaresztował kilku członków rodu Xian za udział w podłożeniu bombyna targu.Władze portowe zasugerowały, żebym wzięła wolne, dopókisprawa nie zostanie rozstrzygnięta.- Z pewnością cię nie podejrzewają?- Nie mnie osobiście.Ale jak wszyscy wiedzą, w Sivahrze, rodzinaznaczy więcej niż cokolwiek innego.- W ostatnich słowach zabrzmiałotakie rozgoryczenie, że Isyllt pomyślała, iż kobieta splunie.Anhaizerknęła na pierścień Isyllt i przesunęła ręką po twarzy.-Wybacz.Spotkałaś mnie w nie najprzyjemniejszej chwili.Wstała i wygładziła kurtkę.- Wygląda na to, że dziś nie jestem w stanie medytować.Możepowinnam sprawdzić, czy moja siostra ma dla mnie jakieś miejsce naswoim statku.Po drugiej stronie sali, Zhirin spuściła drobny płomień na wodę ipodniosła się; spodnie na kolanach miała ciemne od wilgoci.- Czy zechciałabyś zjeść z nami podwieczorek? - spytała Isyllt.- Mytylko zwiedzamy przed festiwalem. - Dziękuję, ale powinnam już iść do domu.Lilani i Vienh będąchciały wziąć udział w Tańcu i powinnam znalezć coś do założenia.Może spotkamy się znowu w weselszym dniu.- Skinęła głową napożegnanie i odeszła.* * *Pierwsza misja Xinai dla Dai Tranh zaprowadziła ją i Riuha domiasta, gdzie pobratymca Xiana wiózł ich przez kręte boczne kanałyJadewater.Przytulali się do siebie jak młodzi kochankowie, trzymającsię za ręce i śmiejąc.Czasami w gardle ją ściskało, kiedy spoglądałamu w oczy - czarne a nie zielone.Deszcz spływał chłodną mgiełką na jej twarz, lśnił na warkoczykachRiuha.Był to często spotykany widok - pary spacerujące albopływające łodziami w deszczu, wypowiadające życzenia.Był to staryzwyczaj, zaadaptowany do życia w mieście, niegdyś bowiemspacerowano przez las lub brzegiem rzeki.Dziś większość par miałanadzieję na dziecko albo powodzenie w interesach, a nie obalenierządów Assarijczyków.Kiedy kciuk Riuha gładził kostki jej palców, próbowała sobiewmówić, że to tylko zadanie.Ale to było kłamstwo.To było zadanie,to był dom, to były klanowe więzi oraz pokrewieństwo i palce jej matkigłaszczące ją po policzku, delikatnie niczym wspomnienie.To byławolność, zemsta i inne wspomnienia gorące niczym węgle w jej piersi,i nie potrafiła już oddzielić jednych od drugich, nie potrafiła rozeznać,gdzie ona się kończyła, a wszystko inne zaczynało.Starała się odpowiadać uśmiechem na jego uśmiech i nie myśleć oAdamie.Aódz podpłynęła do brzegu kanału, gdzie kwiaty wylewały się zeskrzynek w oknie.Woda już się podniosła, ale jeszcze nie całkowicie.Niski stan wody odsłaniał znaki ochronne wyrzezbione w kamieniu.Riuh pochylił się, żeby zasłonić jej ruchy, gdy Xinai wyciągnęła zrękawa wąskie dłuto.Jego wargi musnęły jej ramię, a ona stężała,udało jej się jednak zachichotać.Jednym, przemyślanym ruchemprzesunęła ostrze po kamieniu, przebijając zaschnięty mech i warstwębrudu, żeby uszkodzić pieczęć znajdującą się pod spodem, a potem schowała dłuto i sięgnęła ręką, żeby zerwać fioletowy kwiat zpnącza.Poczuła leciutkie wibracje, gdy zaklęcie ochronne zostałozłamane.Ze zbolałym uśmiechem wsunęła kwiat Riuhowi we włosy.Coś plusnęło cicho obok nich.Xinai spojrzała w dół i zobaczyłapłaską twarz nakha.Zesztywniała; nigdy przedtem nie była tak bliskojednego z nich.Miał skórę bladą jak brzuch węża i włosyprzypominające gąszcz splątanych wodorostów.Czarne oczyzamrugały i błysnęły bielą, gdy rozsunęły się perłowe membrany.DłońXinai opadła na rękojeść noża.Nakh się uśmiechnął, odsłaniając rzędy zębów przypominającychkościane igły i uniósł ponad wodę dłoń z błoną pławną.We wnętrzujego dłoni błysnął czarny niczym krew rubin.Syknął cicho, po czymzniknął pod powierzchnią.Riuh dotknął woreczka z ochronnymi talizmanami na szyi.- Przodkowie - wyszeptał.- Mam nadzieję, że moja babka wie, corobi.- Ja też mam taką nadzieję.- Nakhi nie żywiły sympatii do chro-nionego przez magię miasta ani do magów-najezdzców, którzy wy-gnali je z ich delty, ale nie były sojusznikami, o których Xinai byzabiegała.Nie miało znaczenia, czy człowiek miał złocistą czybrązową skórę, kiedy znalazł się na dnie rzeki.Wioślarz wpłynął głębiej w miasto.Skończyli pracę w swojej częścikanałów i teraz nie mieli nic do roboty oprócz czekania na pozostałychi na nakhi.Aódz zbliżyła się do Pływającego Ogrodu pełnego barek irobotników kręcących się, aby ustawić podesty i zawiesić lampiony.Gdy Xinai przyglądała się tym pracom, ruch na przeciwnym brzeguprzyciągnął jej wzrok.Mignęła jej biała skóra i znajoma sylwetka wpłaszczu.Adam i ta czarownica.Zcisnęło ją boleśnie w żołądku iprzełknęła ślinę.Musnęła dłonią talizman wyostrzający jej wzrok izobaczyła, że ta dziewczyna Lai prowadzi ich w kierunku świątyń.- Wysadz mnie tu - powiedziała, zanim zdążyła to przemyśleć.- Co się stało? - spytał Riuh. - Muszę coś załatwić.Zaczekaj na mnie na tyłach świątyń.Wioślarzprzybił do najbliższych schodów.Riuh chciał chwycićją za ramię, gdy wstała, lecz ona z łatwością mu się wymknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •