[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech cię szlag - zaklął Carolli.- Postrzeliłeś Jezusa.To cię będzie kosztowało mnóstwo zdrowasiek.- To był wypadek - tłumaczył się DeChooch.Spojrzał spod zmrużonych powiek na malowidło.- Gdzie go trafi­łem?- W kolano.- Dzięki Bogu - odetchnął z ulgą DeChooch.- Przy­najmniej nie oberwał śmiertelnie.- Wracając do twojej wizyty w sądzie - przypomnia­łam - uczyniłbyś mi wielką łaskę, gdybyś zechciał udać się ze mną na policję i załatwić sprawę.- Rany, ale jesteś upierdliwa - oświadczył DeChooch.- Ile razy mam ci powtarzać.zapomnij o tym.Cierpię na depresję.Nie zamierzam siedzieć w więzieniu.Byłaś kiedyś w więzieniu?- Niezupełnie.- No to uwierz mi na słowo, to nie jest miejsce dla człowieka w depresji.Mam poza tym coś do załatwienia.Przeglądałam zawartość torebki.Powinien w niej gdzieś być rozpylacz pieprzu.I prawdopodobnie paralizator,- Nie mówiąc już o tym, że szukają mnie pewni ludzie, którzy są znacznie groźniejsi od ciebie - dodał DeChooch.- Łatwo by mnie w więzieniu znaleźli.- Jestem groźna!- Panienko, jesteś amatorką - orzekł lekceważąco DeChooch.Wyciągnęłam z torby lakier do włosów w spreju, ale nie mogłam znaleźć pojemnika z pieprzem.Brak właściwej organizacji.Powinnam pewnie schować rozpylacz i para­lizator do wewnętrznej kieszonki, ale wówczas musiała­bym znaleźć inne miejsce na gumę do żucia i pastylki miętowe.- Idę - oświadczył zdecydowanie DeChooch.- Nie życzę sobie, żebyś lazła za mną, bo cię zastrzelę.- Tylko jedno pytanie.Czego chciałeś od Księżyca?- To sprawa między nami.DeChooch wyszedł bocznymi drzwiami, a ja i Carolli patrzyliśmy w ślad za nim.- Pozwoliłeś właśnie odejść mordercy - zwróciłam się do Carollego.- Siedziałeś tu i piłeś z mordercą.- Skąd.DeChooch to żaden morderca.Znamy się od lat.Ma dobre serce.- Próbował zastrzelić Księżyca.- Poniosło go.Taki jest, od kiedy miał wylew.- Miał wylew?- Nieduży.Właściwie nic specjalnego.Ja miałem gorsze.Jezu Chryste.Dogoniłam Księżyca tuż przed jego domem.Podążał żwawo przed siebie, idąc i biegnąc na przemian, zerkał przy tym przez ramię.Przypominał księżycową wersję królika wiejącego przed ogarami.Nim zdążyłam zaparko­wać, wszedł do domu, zlokalizował niedopałek skręta i zaczął przypalać.- Ludzie do ciebie strzelają - powiedziałam.- Nie powinieneś palić marihuany.Robisz się przez to głupi, a musisz być mądry.- Fakt - zauważył, wypuszczając kłąb dymu.Wyciągnęłam go z domu i zaprowadziłam do Dougiego.A więc pojawiło się coś nowego.DeChooch szukał czegoś i sądził, że Dougie to ma.A teraz w dodatku uważał, że ma to Księżyc.- O czym mówił DeChooch? - spytałam Księżyca.- Czego szuka?- Nie wiem, człowieku, ale to nie toster.Staliśmy w salonie Dougiego.Dougie nie jest najschludniejszym człowiekiem na świecie, w pokoju jednak panował nieopisany bałagan.Poduszki na kanapie były porozwalane, a drzwi od szafy otwarte na oścież.Wsunę­łam głowę do kuchni i zobaczyłam taki sam rozgardiasz.Pootwierane szafki, wysunięte szuflady.Drzwi do piwnicy i małej spiżami też były otwarte.Nie przypominałam sobie, by tak to wyglądało zeszłej nocy.Postawiłam torbę na blacie szafki i przerzuciłam jej zawartość, znajdując wreszcie rozpylacz z pieprzem i pa­ralizator.- Ktoś tu był - powiedziałam.- Tak, to się często zdarza - wyjaśnił Księżyc.Spojrzałam na niego.- Często?- Trzeci raz w tym tygodniu.Tak sobie myślę, że ktoś szuka naszego towaru.No i ten stary gość.Co się z nim dzieje? Gadał z Dougiem po przyjacielsku, przyszedł do domu drugi raz i w ogóle.A teraz wrzeszczy na mnie.To wkurzające, facetka.Stałam w kuchni z rozdziawionymi ustami i wybału­szonymi oczami przez kilka dobrych chwil.- Zaraz, zaraz, chcesz powiedzieć, że DeChooch przy­szedł jeszcze raz po tej dostawie fajek?- Tak.Tyle że nie wiedziałem wtedy, że to DeChooch.Nie miałem pojęcia, jak się nazywa.Mówiliśmy na niego z Dougiem “stary gość".Byłem tu, jak podrzucił fajki.Dougie mnie zawołał, żebym pomógł przy rozładunku ciężarówki.A dwa dni później znów przyszedł.Ten drugi raz go nie widziałem.Wiem, że był, bo Dougie mi powie­dział.- Księżyc zaciągnął się po raz ostatni.- Rany, ale zbieg okoliczności.Kto by pomyślał, że szukasz akurat tego starego gościa.Coś mi przyszło nagle do głowy.- Sprawdzę resztę domu.Ty tu zostań.Jak usłyszysz, że wrzeszczę, wezwij policję.Odstawiałam bohaterkę czy co? Prawdę mówiąc, byłam pewna, że w domu nie ma nikogo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •