[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpłynęli na zalany obszar, na którym spotykały się trzy strumienie i przezchwilę siedzieli nieruchomo. Chyba się zgubiliśmy, prawda?  rzucił Nate. Wiem, gdzie jesteśmy. Gdzie? W Pantanalu.Wszystkie rzeki wpadają do Paragwaju. W końcu. Tak, w końcu. Jevy zdjął pokrywę silnika i osuszył gaznik.Ustawiłprzepustnicę, sprawdził olej i spróbował uruchomić motor.Przy piątym kopnięciulinki silnik załapał, zaterkotał i umilkł.Umrę tu, powiedział sobie w duchu Nate.Utonę, zginę z głodu albo zostanępożarty, ale nastąpi to tu, na tym bezgranicznym bagnie wyzionę ducha.Ku ich zdumieniu, usłyszeli ostry krzyk.Głos był wysoki, jakby należał domłodej dziewczyny.Terkotanie silnika ściągnęło uwagę jakiejś istoty ludzkiej.Głos dochodził z zarośniętych błot ciągnących się wzdłuż brzegu strumienia, wpa-dającego do rzeki.Jevy wrzasnął i za kilka sekund otrzymał odpowiedz.Z zarośli wynurzył się może piętnastoletni chłopak.Stał w maleńkiej piro-dze wyciosanej z jednego pnia.Z zaskakującą łatwością i szybkością ciął wodęręcznie struganym, zgrabnym wiosłem. Bom dia  powitał ich z szerokim uśmiechem.Mała, śniada, kwadratowatwarz wydała się Nate owi najpiękniejszym obliczem, jakie widział od wielu lat.160 Chłopak rzucił linę spinając dwie łodzie.Po chwili długiej, leniwej rozmowy Nate poczuł podniecenie. Co on mówi?  rzucił do Jevy ego.Chłopak spojrzał na Nate a. Americano  wyjaśnił Jevy. Mówi, że jesteśmy bardzo daleko od rzekiCabixa  dodał po chwili. To ci sam mogłem powiedzieć. Mówi, że Paragwaj jest o pół dnia drogi na wschód. Czółnem, tak? Nie, samolotem. Zabawne.Ile to nam zajmie? Cztery godziny, mniej więcej.Pięć, może sześć godzin.I to przy sprawnym silniku.Tydzień, jeśli będą mu-sieli wiosłować.W pirodze leżał zwój linki rybackiej obwiązanej wokół blaszanej puszki orazsłoik błota, który, jak przypuszczał Nate, zawierał robaki albo jakąś inną przynętę.Co wiedział o wędkowaniu? Podrapał się po swędzących od ukąszeń miejscach.Portugalczycy niespiesznie rozmawiali.Rok temu jezdził z chłopcami na nar-tach w Utah.Drinkiem dnia była tequila, którą Nate popijał zazwyczaj z upodo-baniem do chwili utraty przytomności.Kac zwykle trwał dwa dni.Nastąpiło jakieś ożywienie w pogawędce.Niespodziewanie zaczęli coś poka-zywać palcami.Jevy mówił o czymś, patrząc na Nate a. O co chodzi?  zapytał Nate. Indianie są niedaleko. Co to znaczy niedaleko? Godzinę, może dwie. Może nas do nich zaprowadzić? Znam drogę. W to nie wątpię, ale czułbym się lepiej, gdyby popłynął z nami.Był to lekki afront w stosunku do Jevy ego, ale ze względu na okolicznościBrazylijczyk postanowił to zmilczeć. Może chcieć pieniędzy. Ile tylko zapragnie. Gdybyż ten chłopak wiedział.Majątek Phelana pojednej stronie stołu, a mały kościsty pantaneiro po drugiej.Nate uśmiechnął się,w wyobrazni kreśląc tę scenę.A może nająć całą flotę piróg z żyłkami, kołowrot-kami i miernikami głębokości? Powiedz tylko, czego chcesz, synu, a spełni siętwoje marzenie. Dziesięć reali  powiedział Jevy po krótkich negocjacjach. Dobrze. Za dziesięć dolców dotrę do Rachel Lane.Obmyślili plan: Jevy przechylił silnik tak, że śruba znalazła się nad wodąi chwycili za wiosła.Przez dwadzieścia minut płynęli za pirogą chłopca, póki nie161 dotarli do małego, płytkiego strumienia o silnym nurcie.Nate podniósł wiosło,odetchnął głęboko i otarł pot z twarzy.Serce waliło mu mocno i czuł zmęczeniesłabych mięśni.Chmury się rozpraszały, wyszło słońce.Jevy spróbował uruchomić silnik.Tym razem motor załapał, więc ruszyli zachłopcem, który z łatwością dystansował ich i ich terkoczący złom.Około trzynastej wpłynęli na wyżej położone tereny.Rozlewiska stopnio-wo zniknęły i po obu stronach rzeki widać było wyraznie rzędy gęstych zaroślii drzew.Chłopak był zręczny i kierował się według położenia słońca. Już niedaleko  powiedział do Jevy ego. Tuż za zakrętem. Wyraznieobawiał się płynąć dalej. Ja tu zostanę  oznajmił. Muszę wracać do domu.Nate wręczył mu pieniądze i podziękował.Chłopak zawrócił z prądem, szybkoznikając im z oczu.Oni zaś posuwali się dalej, silnik stawał, pracował na półgwizdka, ale pomagał im płynąć pod prąd.Rzeka wpłynęła do lasu, gałęzie drzew wisiały nisko nad wodą, tak nisko, żesplatały się nad ich głowami, tworząc tunel zasłaniający światło.Było ciemno,a nierówny warkot silnika odbijał się echem od brzegów.Nate miał upiorne wra-żenie, że ktoś ich obserwuje.Prawie czuł wycelowane w siebie strzały.Czekałna atak śmiercionośnych strzał wydmuchiwanych przez dzikusów pomalowanychw wojenne barwy, wyszkolonych w zabijaniu białych twarzy.Najpierw jednak dostrzegli dzieci, szczęśliwe, małe, brązowe ciałka pluskają-ce w wodzie.Tunel kończył się w pobliżu osady.Matki kąpały się także, równie nagie jak ich dzieci i równie na to obojętne.Z początku na widok łodzi gromadka cofnęła się do brzegu.Jevy wyłączył sil-nik i kiedy dryfowali, zaczął coś mówić z szerokim uśmiechem na twarzy.Jakaśstarsza dziewczynka pobiegła w kierunku wioski. Fala portugues?  zapytał Jevy wianuszek złożony z czterech kobieti siedmiorga dzieci.Odpowiedziały mu tylko zaciekawione spojrzenia.Mniejszedzieci ukryły się za matkami.Kobiety były niskie, krępe i miały małe piersi. Są przyjaznie nastawieni?  zapytał Nate. To powiedzą nam mężczyzni.Mężczyzni przybyli po kilku minutach: było ich trzech, równie niskich, krę-pych i muskularnych.Na szczęście intymne części ciała ukryli w małych, skórza-nych woreczkach.Najstarszy twierdził, że mówi językiem Jevy ego, lecz jego znajomość por-tugalskiego można było w najlepszym wypadku określić jako podstawową.Natezostał w łódce, gdzie czuł się bezpieczniej, a Jevy, oparty o nadbrzeżne drzewo,starał się dogadać z członkami plemienia.Indianie otoczyli przewodnika, którygórował nad nimi ponad trzydzieści centymetrów.162 Po kilku minutach powtarzania i gestykulacji Nate powiedział. Proszę o tłumaczenie.Indianie spojrzeli na niego. Americano  wyjaśnił Jevy i znów pogrążył się w konwersacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •