[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możeto jest wada, ale uprzedzam cię, że mam i inne wady.Mam zwłaszcza tę, iż mniemam, że ów u c z n i a k, ów s ł o d k a w y Danceny, jedyniemną zajęty, poświęcający mi bez szukania w tym chluby pierwszą swą miłość, nim jeszcze jąuwieńczono, i kochający mnie wiernie, jak się kocha w jego wieku, mógłby mimo swychdwudziestu lat skuteczniej od ciebie pracować dla mego szczęścia i przyjemności.Pozwolęsobie zauważyć, że gdyby mi przyszedł kaprys przydania mu pomocnika, i tak nie byłbyś nimty, przynajmniej na tę chwilę. I z jakiej przyczyny?  gotóweś zapytać.Ależ przede wszystkim mogłoby nie być wogóle żadnej: ten sam kaprys, który stałby się w danym razie przyczyną twego wyróżnienia,mógłby tak samo spowodować twą niełaskę.Pragnę jednak z prostej grzeczności wytłuma-162 czyć ci swoje pobudki.Zdaje mi się, że musiałbyś uczynić dla mnie zbyt wiele poświęceń, aja zamiast czuć wdzięczność, której niechybnie byś oczekiwał, gotowa bym mniemać, iż jesz-cze mi się więcej od ciebie należy! Widzisz, że wobec takich różnic w sposobie myślenia, niemożemy zbliżyć się również i w innym sposobie; zarazem lękam się, że potrzebowałabymdużo, bardzo dużo czasu, nimbym odmieniła poglądy.Skoro się poprawię, przyrzekam cięuwiadomić.Do tej pory, wierzaj, znajdz inne kombinacje i zachowaj swoje pocałunki; tylemasz lepszych miejsc dla ich ulokowania! Do widzenia, jak dawniej , powiadasz? Ale dawniej, o ile mi się zdaje, nieco więcejprzywiązywałeś do mnie wagi; nie przeznaczałeś mnie do ról komparsów, a przede wszyst-kim raczyłeś czekać, aż ja powiem  tak , nim byłeś pewny zgody.Pozwól więc, że ja, za-miast powiedzieć również:  Do widzenia, jak dawniej , powiem ci:  Do widzenia, jak teraz.Uniżona sługa, panie wicehrabio.31 pazdziernika 17**LIST CXXVIIIPrezydentowa de Tourvel do pani de RosemondeWczoraj dopiero otrzymałam, pani, twą spóznioną odpowiedz.Byłaby mnie zabiła namiejscu, gdyby moje istnienie mieściło się jeszcze we mnie, ale kto inny jest jego właścicie-lem; jest nim pan de Valmont.Widzisz, pani, że nic nie ukrywam.Jeżeli mnie uznasz za nie-godną twej przyjazni, i tak mniej straszne byłoby mi utracić ją niż ją podejść.Wszystko, comogę powiedzieć, to, że zmuszona przez pana de Valmont do wyboru między jego śmiercią ajego szczęściem, wybrałam ostatnie.Nie chełpię się tym ani się nie oskarżam: mówię, jakjest.Odczuje pani tedy łatwo, jakie wrażenie musiał na mnie uczynić twój list i jego suroweprawdy.Nie sądz mimo to, że zdołał obudzić we mnie żal lub że skłoni mnie kiedy do zmianyuczuć i postępowania.Prawda, przechodzę chwile straszne: ale kiedy serce najbardziej sięrozdziera, kiedy obawiam się, iż nie zdołam znieść mych udręczeń, powiadam sobie:  Val-mont jest szczęśliwy , i wszystko znika wobec tej myśli lub raczej ona wszystko zmienia wrozkosz samą.Siostrzeńcowi twemu zatem poświęciłam istnienie; dla niego się zgubiłam.Stał się jedy-nym celem moich myśli, uczuć, postępków.Jak długo moje życie będzie potrzebne dla jegoszczęścia, będzie ono dla mnie miało wartość i nie pozwolę sobie skarżyć się na niego.Skoroktóregoś dnia on zmieni się w tym względzie.nie usłyszy skargi ani wyrzutu.Odważyłamsię już objąć tę nieszczęsną chwilę i wiem, co wówczas należy mi uczynić.Widzisz, pani, zatem, jak próżna jest twoja obawa, iż kiedyś panu de Valmont spodoba sięmoże mnie zgubić: nim mu przyjdzie ta ochota, musi przestać mnie kochać, a wówczasczymże mi będą czcze nagany świata, których nie będę słyszała?Oto, pani, otwarłam ci serce.Wolę stracić twój szacunek przez szczerość niż stać się goniegodną przez kłamstwo.Sądziłam, iż winna ci jestem to zwierzenie za twą dawną dobroć.Nie dodaję ani słowa, aby nie zbudzić w tobie, pani, podejrzenia, iż odważam się liczyć jesz-cze na twą przyjazń, gdy, przeciwnie, wymierzam sobie sprawiedliwość przestając rościć doniej prawa.Pozostaję z całym szacunkiem, bardzo powolną i uniżoną sługą.Paryż, 1 listopada 17**163 LIST CXXIXWicehrabia de Valmont do markizy de MerteuilPowiedz mi, proszę, piękna przyjaciółko, skąd pochodzi ten cierpki i szyderczy ton wostatnim liście? Gdzież ta zbrodnia, której snadz dopuściłem się bezwiednie i która cię takrozdrażniła? Wyrzucasz mi, iż popełniłem zuchwalstwo licząc na twą zgodę, nim ją uzyska-łem: ale zdawało mi się, iż to, co mogłoby uchodzić za zarozumiałość u kogo innego, międzynami oznacza tylko zaufanie: a od kiedyż uczucie to nie godzi się z przyjaznią lub miłością?Wiem, iż obyczaj nałożył w takich razach obowiązek pełnego czci powątpiewania: ale ty wzamian wiesz dobrze, że to jedynie pusta forma, o ile zaś mi się zdaje, miałem prawo przy-puszczać, że w naszym stosunku te drobiazgi są już zbyteczne.Zdaje mi się nawet, że takieszczere i proste postępowanie, kiedy się opiera na dawnych węzłach, więcej jest warte odmdłych zawodzeń, które tak często odejmują smak miłości.Oto jedyna wina, do której się poczuwam, bo nie wyobrażam sobie, abyś mogła myślećpoważnie, iż istnieje w świecie kobieta, którą bym przełożył nad ciebie; a jeszcze mniej,abym cię mógł cenić tak lekko, jak to niby przypuszczasz, markizo.Powiadasz, iż przyjrzałaśsię sobie i nie sądzisz, abyś upadła tak nisko.Bardzo wierzę; to dowodzi tylko, że zwierciadłojest wierne.Ale czy nie mogłabyś stąd wyciągnąć o wiele prostszego i prawdziwszego wnio-sku, że i ja tak nie myślałem?Szukam na próżno, czym dałem powód do tej dzikiej myśli.Zdaje mi się, że ona wiąże się,mniej lub więcej z pochwałami, jakie pozwoliłem sobie oddać innym.Wnoszę to przynajm-niej z nacisku, z jakim podkreślasz przydomki: c z a r u j ą c a, n i e b i a ń s k a, p o c i ą g aj ą c a, którymi posłużyłem się, mówiąc bądz o pani de Tourvel, bądz o małej Volanges.Aleczy nie wiesz, że takie słowa, raczej nasuwające się pod pióro niżeli wybierane z rozmysłu,nie tyle wyrażają cenę, jaką ktoś przywiązuje do osoby, ile stan, w jakim się znajduje, gdymówi o niej? A jeżeli w chwili, w której byłem tak podniecony myślą o jednej lub drugiej,mimo to tęsknota za tobą wcale nie była mniejsza, jeżeli dawałem ci wyraznie pierwszeństwonad obydwiema, nie zdaje mi się, aby w tym był powód do obrazy?Nie trudniej mi będzie usprawiedliwić się z ni e z n a n eg o c z a r u, którym równieżwydajesz mi się podrażniona.Z tego, że jest nieznany, nie wynika, aby miał być najsilniejszy.Ach, i któż by zdołał zatrzeć w mej pamięci upojenia, które ty jedna umiesz nasycać wciążnowym i coraz to żywszym powabem! Chciałbym więc powiedzieć tylko, że w tym wypadkuurok był z rodzaju, którego dotychczas nie znałem; nie miałem jednak przez to zamiaru ozna-czać jego stopnia; dodałem zarazem, co powtarzam i dziś, że mimo wszystko potrafię tenurok przezwyciężyć.Przyłożę się do tego tym gorliwiej, skoro w tym nieznacznym wysiłkuujrzę sposobność oddania tobie nowego hołdu.Co do Cesi, zdaje mi się zbytecznie mówić o niej.Pamiętasz chyba, że na twoją prośbęzająłem się tym dzieckiem i że czekam jedynie twego pozwolenia, aby się jej pozbyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •