[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy to się jej podobało czy nie, czy była wypoczęta czy nie, postanowiła wstać.Nie włączając światła, weszła do łazienki.W bladej po­świacie świtu ściągnęła mokry od potu podkoszulek i maj­teczki.Gdy namydlała się pod prysznicem, pomyślała o koszmarnym, zdecydowanie najbardziej sugestywnym śnie, jaki kiedykolwiek miała.Dziwny, denerwujący dźwięk - łup, łup - uznała za prze­rażające wspomnienie, którego nie mogła się pozbyć.To nie był zwykły odgłos walenia; pobrzmiewało w nim jakieś dziwaczne echo, twardość, ostrość, której nie potrafiła określić.Straszliwy dźwięk z jej snu wywołany został przez coś bar­dziej niepokojącego niż niezamocowana okiennica.Co wię­cej, miała pewność, że przy jakiejś innej okazji słyszała do­kładnie ten sam dźwięk.Nie w śnie, lecz w życiu.W innym miejscu.dawno temu.Gdy puściła strumień gorącej wody i spłukiwała mydło, próbowała sobie przypomnieć, kiedy to było.Nagle stało się to dla niej bardzo ważne.Nie wiedziała dlaczego, lecz czuła, że dopóki nie zlokalizuje źródła tego dźwięku, coś będzie jej zagrażać.Pamięć nie chciała jej jednak podpowiedzieć, jak tytułu piosenki, której melodia błąka się po głowie.ROZDZIAŁ 4O ósmej czterdzieści pięć, po śniadaniu, Carol wyszła do pracy, a Paul poszedł na górę do swojego gabi­netu.Stworzył tu iście spartańską atmosferę, w której mógł pisać i nic nie rozpraszało jego uwagi.Dalekich od białości nagich ścian nie zdobił żaden obraz.Taniutkie biurko z elek­tryczną maszyną do pisania, wygodne krzesło, pojemniczek najeżony piórami i ołówkami, głęboka taca na listy, na któ­rej teraz leżało prawie dwieście stron maszynopisu zaczętej powieści, telefon, regał o trzech półkach z podręczną biblio­teczką oraz stolik z ekspresem do kawy, oto całe wyposaże­nie pokoju.Jak każdego ranka zaczął od przygotowania kawy.Wlał wodę do ekspresu i wcisnął guzik.Zadzwonił telefon.Przy­siadł na krawędzi biurka i podniósł słuchawkę.- Halo?- Paul? Tu Grace Mitowski.- Dzień dobry, kochanie.Jak się masz?- Cóż, stare kości nie lubią deszczowej pogody, ale jakoś się trzymam.Paul uśmiechnął się.- Nie żartuj, żebym nie wiem jak się starał, to i tak ci nie dorównam.- Nonsens.Jesteś obowiązkowym pracownikiem, z kom­pleksem winy na tle czasu wolnego.Nawet reaktor jądrowy nie ma twojej energii.Zaśmiał się.- Nie baw się w psychoanalityka, Grace.Mam to na co dzień dzięki żonie-psychiatrze.- Skoro o niej mowa.- Przykro mi, ale jej nie zastałaś.Będziesz mogła złapać ją w gabinecie za pół godziny.Grace zawahała się.Gorąca kawa zaczynała kapać do dzbanka, napełniając pokój aromatem.Wyczuwając napięcie w jej wahaniu, Paul spytał:- Coś nie tak?- Hm.- odchrząknęła nerwowo.- Paul, jak ona się czu­je? Nie jest chora?- Carol? O, nie.Oczywiście, że nie.- Jesteś pewny? Mam nadzieję, że mnie dobrze rozu­miesz, wiesz przecież, ile ona dla mnie znaczy.Jeśli coś jest nie tak, chciałabym wiedzieć.- Carol czuje się świetnie, naprawdę.Tak się składa, że w zeszłym tygodniu przeszła badania lekarskie.Wymagała tego agencja adopcyjna.Oboje przeszliśmy je celująco.Grace znów zamilkła.Marszcząc brwi, Paul powiedział:- Co cię tak nagle zaniepokoiło?- Cóż.pomyślisz pewnie, że starej Gracie coś się poprzestawiało, ale miałam dwa nieprzyjemne sny, w których występowała Carol.Rzadko miewam sny, więc kiedy obu­dziłam się z uczuciem, że muszę ostrzec Carol.- Przed czym ją ostrzec?- Nie wiem.Pamiętam tylko tyle, że widziałam Carol.I ta dręcząca myśl: To nadchodzi.Muszę ostrzec Carol, że to nadchodzi.Wiem, że to brzmi głupio.I nie pytaj mnie o szczegóły.Nie pamiętam.Czuję jednak, że Carol jest w nie­bezpieczeństwie.Bóg jeden wie, że nie wierzę w żadne proro­cze sny i tym podobne bzdury, a jednak dzwonię do ciebie w tej sprawie.Kawa gotowa.Paul przechylił się, wyłączył ekspres.- Dziwna sprawa,.Carol i ja omal nie zostaliśmy ranni podczas wczorajszej burzy.Opowiedział jej o spustoszeniu w biurze O’Briana.- Dobrzy Boże - odezwała się.- Zobaczyłam błyskawi­cę, kiedy ocknęłam się z drzemki, ale nie przyszło mi do gło­wy, że ty i Carol.że błyskawica, którą.którą w moim śnie.do diabła! Boję się pytać, aby nie zabrzmiało to jak ja­kiś głupi przesąd, a jednak: Czy było coś proroczego w mo­im śnie? Czy przewidziałam uderzenie pioruna?- Jeśli nawet nie - odparł zaniepokojony Paul - stanowi to godny uwagi zbieg okoliczności.Milczeli przez chwilę, a potem ona powiedziała:- Słuchaj, Paul, nie przypominam sobie, żebyśmy kiedy­kolwiek o tym rozmawiali, ale czy ty wierzysz w prorocze sny, jasnowidzenie, rzeczy nadprzyrodzone?- Ani tak, ani nie.Sam nie wiem.- Ja zdecydowanie nie.Zawsze uważałam to za stek bzdur, po prostu nonsens.Ale po tym.- Zmieniłaś zdanie.- Powiedzmy, że nabrałam pewnych wątpliwości.A teraz bardziej niepokoję się o Carol niż przed naszą rozmową.- Dlaczego? Powiedziałem ci przecież, że nie została na­wet draśnięta.- Raz jej się udało - zawyrokowała Grace - ale miałam dwa sny, a ten następny w kilka godzin po uderzeniu błyskawi­cy.Boże, czy to nie szaleństwo? Jeśli zacznie się wierzyć choćby w najmniejszym stopniu w te nonsensy, człowiek szybko się wciąga.Ale nic na to nie poradzę.Wciąż się o nią martwię.- Nawet gdyby twój pierwszy sen był proroczy, drugi prawdopodobnie stanowił tylko jego powtórzenie.- Tak sądzisz?- Oczywiście.Jestem w stanie uwierzyć w jedno proroc­two, ale bez przesady.- Taaak, chyba masz rację - odezwała się jakby z ulgą.- Zapewniam cię, że nie zamierzam prowadzić cotygodniowej rubryki z przepowiedniami w „National Enquirer”.Paul zaśmiał się.- Mimo wszystko - powiedziała - szkoda, że nie pamię­tam, co działo się w obu tych koszmarach.Rozmawiali jeszcze przez chwilę i kiedy Paul odłożył słu­chawkę, siedział jakiś czas ze zmarszczonymi brwiami.Mimo wszystko był pod wrażeniem snu Grace, i to w większym stopniu, niż nakazywał zdrowy rozsądek.To nadchodzi.Od momentu gdy Grace wymówiła te słowa, Paul czuł chłód w kościach i wnętrznościach.To nadchodzi.Zbieg okoliczności - mówił sobie.- Zwykły zbieg oko­liczności, ot co.Zapomnij o tym.Stopniowo zaczął dochodzić do niego wspaniały aromat gorącej kawy.Podniósł się z krawędzi biurka i napełnił kubek.Przez minutę czy dwie stał przy oknie, sącząc kawę i ga­piąc się na szare chmury pędzone przez wiatr i nieustający deszcz.Wreszcie opuścił wzrok i spojrzał na podwórze, przy­pominając sobie intruza, którego zobaczył poprzedniego wie­czora [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •