[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co? Ty jesteś człowiekiem, którego wysłaliśmy na poszukiwanie Dyvima Slorma, mojego krewniaka? Jestem Elryk z Melniboné.- Mój panie, czyż wiec wszyscy dostaliśmy się do niewoli? Och, Bogowie! A więc Karlaak rzeczywiście jest zgubione!- Czy dotarłeś do Dyvima Slorma?- Tak.Dogoniłem go i jego ludzi.Całe szczęście, że byli bliżej Karlaak, niż się spodziewaliśmy.- I co odpowiedział na moją prośbę?- Odparł, że cześć młodzieży jest skłonna ci pomóc, lecz dotarcie do Smoczej Wyspy nawet z pomocą magii zabierze trochę czasu.Mimo to mamy jakąś szansę.- Szansa to już połowa sukcesu.Jednak jeżeli nie uda nam się wykonać drugiej części planu, na nic nam się to nie zda.Musimy znaleźć sposób, by dusza Drinij Bary powróciła do jego ciała.Wówczas Terarn Gashtek nie zdoła już go zmusić, by bronił barbarzyńców.Mam pewien pomysł; przypomniało mi się, że od pradawnych czasów więzy pokrewieństwa łączą Melnibonéan i istotę zwaną Meerclar.Dzięki Bogom, odkryte w Troos zioła sprawiają, że nie tracę sił.Muszę teraz przywołać mój miecz.Albinos zamknął oczy i odprężył swe ciało i umysł, po czym skoncentrował myśli na jednym tylko przedmiocie: na swym mieczu, Zwiastunie Burzy.Przez całe lata trwała potworna symbioza między człowiekiem i jego mieczem.Dawna więź przetrwała chwile rozłąki.- Zwiastunie Burzy! - krzyknął Melnibonéanin.- Zwiastunie Burzy, połącz się ze swym bratem! Przybądź, cudowny mieczu, przybądź, w Piekle wykuta klingo, twój pan cię potrzebuje.Na zewnątrz dało się słyszeć nagły poszum wichury.Uszu Elryka dobiegły pełne przerażenia okrzyki i dziwny, świszczący dźwięk.Nagle pokrywająca wóz tkanina została przecięta i przy blasku gwiazd albinos dostrzegł śpiewające, rozedrgane ostrze, unoszące się w powietrzu nad jego głową.Melnibonéanin z trudem powstał, czując, jak ogarniają go mdłości na samą myśl o tym, co powinien zrobić.Otuchą jednak napawała go myśl, że tym razem nie czyni tego dla własnej korzyści, ale by ratować świat przez złem niesionym przez barbarzyńców.- Napełnij mnie swą siłą, mieczu - zawołał, związanymi rękoma chwytając za rękojeść.- Napełnij mnie swą siłą i miejmy nadzieję, że to już ostatni raz.Ostrze poruszyło się w jego dłoniach.Albinos miał przerażające uczucie, że moc miecza, moc, którą klinga niczym wampir wyssała z ciał setki odważnych mężczyzn, przepływa z rękojeści do jego trzęsących się członków.Melnibonéanin poczuł, że wypełnia go niesamowita siła, i wiedział, że nie jest jedynie siłą fizyczną.Wykrzywiając twarz albinos skoncentrował się, by zapanować zarówno nad nową mocą, jak i nad ostrzem, gdyż obie te rzeczy równie dobrze mogły zapanować nad nim.Elryk rozerwał więzy i wstał.Barbarzyńcy już biegli w stronę wozu.Albinos szybko przeciął rzemienie krępujące pozostałych i, nie bacząc na zbliżających się wojowników, wezwał kolejnego sprzymierzeńca.Melnibonéanin mówił teraz dziwnym, obcym językiem, którego w normalnych warunkach nie potrafiłby sobie przypomnieć.Był to jeden z języków, których uczyli się Królowie - Czarnoksiężnicy Melniboné, przodkowie Elryka, jeszcze przed zbudowaniem Imrryr, Śniącego Miasta, co nastąpiło dziesięć tysięcy lat przed urodzeniem albinosa.- Meerclarze z rodu Kotów, to ja, twój krewniak, Elryk z Melniboné, ostatni z linii, która zadzierzgnęła więzy przyjaźni z tobą i twoim ludem.Czy mnie słyszysz, Władco Kotów?Z dala od Ziemi, w świecie, w którym nie obowiązywały panujące na planecie ludzi fizyczne prawa czasu i przestrzeni, w świecie pełnym głębokiego, bursztynowo-błękitnego ciepła, poruszyło się podobne do człowieka stworzenie.Stworzenie przeciągnęło się i ziewnęło, ukazując drobne, szpiczasta zakończone zęby, po czym przechyliło leniwie głowę w stronę pokrytego futrem ramienia i nasłuchiwało przez chwilę.Głosu, który usłyszał stwór, nie wydał żaden z przedstawicieli jego ludu; rodzaju, który kochał i otaczał opieką.Jednak język, w którym wzniesiono wołanie, był mu znajomy.Stworzenie uśmiechnęło się, gdy nagle spłynęło nań przypomnienie.Wypełniło je przyjemne ciepło, biorące się z poczucia wspólnoty.Teraz pamiętało, że istniała rasa, która w przeciwieństwie do reszty ludzi (którymi gardziło) dzieliła z nim te same upodobania.Rasa, która kochała przyjemności, okrucieństwo i wyrafinowanie dla nich samych.Rasa Melnibonéan.Meerclar, Władca Kotów, Obrońca Kociego Rodzaju, łaskawie wysłał swój wizerunek w stronę źródła głosu.- Jak mogę ci pomóc? - zamruczał.- Meerclarze, szukamy jednego z twych poddanych, który znajduje się gdzieś niedaleko stąd.- Tak, wyczuwam go.Czego od niego chcecie?- Niczego, co do niego należy.Ma on jednak w swym ciele dwie dusze, a jedna z nich nie jest jego własna.- Tak, to prawda.Ten mój poddany ma na imię Fiarshern i pochodzi z wielkiej rodziny Trrechoww.Zawołam go.Przyjdzie na dźwięk mego głosu.Barbarzyńcy próbowali pokonać strach, który ich zdjął na widok nadnaturalnych wydarzeń, mających miejsce na wozie.Terarn Gashtek przeklinał głośno:- Was jest pięćset tysięcy, a ich tylko kilku.Bierzcie ich!Wojownicy ostrożnie jęli posuwać się do przodu.Kot Fiarshern usłyszał wołający go głos.Instynktownie wiedział, że jest to głos, którego nierozsądnie byłoby nie usłuchać.Zwierzę szybko pobiegło w stronę źródła dźwięku.- Patrzcie, kot! Tam biegnie! Łapcie go!Dwóch barbarzyńców Terarna Gashteka rzuciło się, by wykonać rozkaz, lecz maleńki kot wymknął im się i zwinnie skoczył na wóz.- Fiarshernie, oddaj człowiekowi jego duszę - powiedział Meerclar łagodnie.Zwierzę podeszło w stronę czarnoksiężnika i delikatnie zatopiło zęby w jego żyle.Chwilę później Drinij Bara roześmiał się dziko.- Znowu mam swoją duszę.Dzięki ci, o wielki Władco Kotów.Pozwól mi się jakoś odwdzięczyć!- Nie ma takiej potrzeby - Meerclar uśmiechnął się przewrotnie - a poza tym czuję, że twój los jest już przesądzony.Żegnaj, Elryku z Melniboné.Z przyjemnością odpowiedziałem na twoje wołanie, chociaż widzę, że nie podążasz już starożytnymi ścieżkami swych ojców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]