[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miasto wydawało się całkiem spore, a w oddali ujrzał Corum mur i strzeliste zwieńczenia dachów wyższych budynków, należących najwyraźniej do najbogatszych mieszkańców.Czasem pojawiał się powóz lub dostatnio odziany człowiek na koniu przepychał się przez tłum - może szlachcic lub bogaty kupiec.Corum potarł czoło i odszedł od okna by przysiąść na skraju łóżka.Chciał uspokoić myśli.Wszystko wskazywało na to, że znalazł się w innym wymiarze, w którym nie toczy się walka pomiędzy Ładem a Chaosem.Wszyscy prowadzili tu, przynajmniej o ile mógł się zorientować, zwykłe, stateczne i spokojne życie.Od Lorda Arkyna i Księcia Teera wiedział jednak, że we wszystkich Piętnastu Wymiarach trwa obecnie walka.Czy był to zatem wymiar rządzony przez Arkyna lub jego brata, który nie znalazł się jeszcze w tarapatach? Mało prawdopodobne.Na dodatek Corum nie mówił ich językiem, a oni nie znali jego mowy.Coś takiego nigdy dotąd mu się jeszcze nie zdarzyło.Dłubanie Jharego przy kryształach statku musiało zaowocować zaiste osobliwymi rezultatami.Corum został odcięty od wszystkiego, co znał.Mógł nigdy nie dowiedzieć się naprawdę, gdzie trafił.Wszystko też wskazywało na to, że Rhalina i Jhary, jeśli w ogóle żyli, znaleźli się podobnie osamotnieni w innych miejscach.Grubas otworzył drzwi i równie gruba kobieta w fałdzis-tych, białych spódnicach wniosła na tacy jarzyny, mięso, owoce i parującą wazę zupy.Uśmiechnęła się do niego i podała mu tacę trochę tak, jakby dawała jeść dzikiemu zwierzęciu w klatce.Corum skłonił się z uśmiechem i wziął tacę.Kobieta była ostrożna i unikała, jak mogła, dotyku jego sześciopalcej dłoni.- Jesteście bardzo mili - powiedział Corum, wiedząc, że i tak go nie zrozumieją, chciał jednak by z samej intonacji głosu odczytali jego wdzięczność.Patrzyli, jak je.„Jedzenie nie było szczególnie dobrze przyrządzone czy przyprawione, ale był głodny.Zjadł wszystko, co nadawało się w jego pojęciu do zjedzenia, by wreszcie, z kolejnym ukłonem, zwrócić tacę milczącej parze.Zjadł za dużo i nazbyt szybko i czuł, że strawa zaległa mu w żołądku.Nigdy dotąd nie gustował w pożywieniu Mabdeńczyków, a to tutaj było jeszcze bardziej siermiężne niż zwykle.Starał się jednak wyglądać na usatysfakcjonowanego, gdyż nie zaznał w ostatnich czasach zbyt wiele uprzejmości.Gruby mężczyzna zadał mu kolejne pytanie.Brzmiało to jak pojedyncze słowo:- Fenk?- Fenk? - powtórzył Corum i pokręcił głową.- Fenk?Corum znów pokręcił głową.- Pannis?Kolejny gest bezradności.Padło jeszcze kilka pytań tego samego rodzaju, pojedynczych słów, ale za każdym razem Corum pokazywał, że nie rozumie.Teraz nadeszła jego kolej.Spróbował kilkunastu słów z dialektu Mabdeńczyków, języka wywodzącego się z mowy Yadha-ghów.Mężczyzna nie rozumiał.Wskazał na sześciopalcą dłoń Coruma i zmarszczył brwi, pociągając przy tym jedną z własnych rąk i wykonując tnące uderzenie, aż Corum zrozumiał, iż pyta, czy Corum stracił dłoń w bitwie i czy ta tutaj jest robotą rzemieślnika.Corum przytaknął pośpiesznie i uśmiechnął się, pokazując również na oko.Mężczyzna zdawał się usatysfakcjonowany, ale również i w najwyższym stopniu zaciekawiony.Obejrzał rękę i najwyraźniej niczego nie pojmował.Bez wątpienia nie wierzył, by mogła to być robota śmiertelnika, a Corum nie potrafił wyjaśnić, że dłoń została mu wszczepiona za pomocą czarów.Człowiek wskazał, by Corum poszedł za nim, i odwrócił się ku drzwiom.Książę chętnie na to przystał.Ruszyli schodami na dół do pomieszczenia, które niewątpliwie było pracownią.I teraz Corum zrozumiał.Człowiek ten był wytwórcą protez.Eksperymentował najwyraźniej z różnymi ich rodzajami.Były tu nogi drewniane, z kości, metalowe, niektóre bardzo złożonej konstrukcji, były dłonie z kości słoniowej i zmontowane ze stali, były całe ręce, stopy.Corum dojrzał nawet coś, co wyglądało na stalową klatkę piersiową.Wkoło leżały stosy rysunków anatomicznych, wykonanych w dziwnym, obcym stylu i te najbardziej zafascynowały księcia.Zauważył stos zwojów pociętych w pojedyncze kartki złożone między skórzanymi okładkami i otworzył jeden z nich.Była to najwyraźniej książka z dziedziny medycyny.Chociaż prymitywnie wykonane, o dziwnym kroju kanciastych, niezbyt pięknych liter, wydała mu się całkiem rzetelnym źródłem.Poziomem wiedzy dorównywała niemal temu, co stworzyli Vadhaghowie tuż przez nadejściem Mabdeńczyków.Postukał palcem w okładkę z aprobatą.- Jest dobra - powiedział.Mężczyzna uśmiechnął się i znów dotknął dłoni Coruma.Ten zastanawiał się właśnie, jaka byłaby reakcja doktora, gdyby mógł poznać całą historię wyprawy, która doprowadziła go w to dziwne miejsce.Biedak byłby zapewne przerażony i uznałby niechybnie swego gościa za szaleńca, tak jak zrobiłby to sam Corum w czasach, zanim jeszcze zetknął się z magią.Corum pozwolił doktorowi obejrzeć opaskę skrywającą oko.To jeszcze bardziej zdziwiło człowieka.Potrząsnął głową.Coruma korciło, by zademonstrować, jaki właściwie pożytek płynie z posiadania takiego oka i ręki.Z wolna zaczął rozumieć, jak się tu znalazł.Najwidoczniej mieszkańcy miasta znaleźli go nieprzytomnego i posłali po doktora lub też od razu przynieśli go tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]