[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do tej pory piratów nie interesowali niewolnicy.Większość kapitanów, tak jak Kennit, wolała kosztowne, niepsujące się szybko towary, w dodatku nadające się do przewozu.Jedyny ładunek “Fortuny” stanowili skuci łańcuchami niewolnicy.Nawet gdyby piraci mieli ochotę przedsięwziąć nudną wyprawę na targ do Chalced, transport takiego ładunku wymagał bacznego oka i (ze względu na smród) mocnego żołądka.Żywy inwentarz trzeba pilnować, karmić, poić i zapewnić mu podstawową higienę.Sam statek mógł mieć pewną wartość, choć Kennit podejrzewał, że niezbyt wielką z powodu wszechobecnego fetoru, który przewracał mu żołądek.Załoga niewolniczego statku dysponowała jedynie bronią nie­zbędną do utrzymania spokoju wśród więźniów i niczym więcej.Młody kapitan stwierdził, że członkowie załogi prawdopodobnie w ogóle nie mieli pojęcia o sposobach walki z silnymi i uzbrojonymi ludźmi, przypuszczał, że tak się przyzwyczaili do bicia i kopania skutych łańcuchami niewolników, że zapomnieli o istnieniu innego typu przeciwnika.Kennit próbował początkowo przekonać Sorcora, że załoga i statek - nawet pozbawiony ładunku - mogły stanowić dla nich pew­ną wartość (myślał o okupie), mat wszakże twardo mu się sprzeciwił.- Zabijemy załogę - oświadczył wyniośle - uwolnimy więźniów i sprzedamy statek.Niech nasz czyn będzie nauczką dla innych han­dlarzy niewolników.Kapitan zaczynał żałować, że dał Sorcorowi do zrozumienia, iż uważa go za człowieka równego sobie, mat stawał się bowiem co­raz bardziej wymagający i najwyraźniej nie pojmował, jak odpycha­jące wydaje się jemu takie zachowanie.Kennit zmrużył oczy, ponie­waż uświadomił sobie, że jego piraci są zafascynowani słowami Sor­cora, chociaż wątpił, czy podzielali jego wzniosły cel, to znaczy zniesienie niewolnictwa; raczej przyjemność sprawiała im sama rzeź.Pokiwał głową, patrząc, jak dwaj z jego najbardziej zasłużonych lu­dzi podnoszą żywego jeszcze marynarza i rzucają go za burtę, w otwartą paszczę czekającego węża.Tak, tak, właśnie za tym be­stialskim rozlewem krwi tęsknili.Może trzymał ich ostatnio zbyt ostro, nie pozwalając zabijać jeńców, jeśli tylko byli skłonni zapłacić okup.Uprzytomnił sobie, że później będzie musiał dokładnie rozwa­żyć tę kwestię.Należy się uczyć od wszystkich, nawet od Sorcora.Cóż, każdego psa trzeba co jakiś czas spuścić ze smyczy.Członkowie załogi nie powinni wszakże sądzić, że tylko Sorcor potrafi im do­starczyć takiej “rozrywki”.Kennita szybko znużyła obserwacja ostatnich chwil rzezi.Zało­ga ze statku niewolniczego okazała się dla jego piratów bardzo kiep­skim przeciwnikiem.Na “Fortunie” nikt nie potrafił nawet zorgani­zować odpowiedniej obrony, po prostu każdy z marynarzy starał się ratować.Zresztą bez powodzenia - początkowo spora ekipa topnia­ła z każdą chwilą abordażu; pozostało zaledwie kilka maleńkich grupek otoczonych przez nieubłaganych piratów.Koniec był łatwy do przewidzenia.Piracki kapitan odwrócił się od tego widoku, który bardziej go nudził niż oburzał.Wrzaski, tryskająca lub cieknąca krew, ostatnie szaleńcze potyczki, bezcelowe prośby o życie - Kennit widział to wszystko już przedtem.Znacznie bardziej pouczająca była obser­wacja dwóch węży.Zastanawiał się, od jakiego czasu towarzyszyły niewolniczemu statkowi, traktując go jako dostawcę łatwego jedzenia.Kiedy zaata­kowała “Marietta”, wycofały się, pozornie wystraszone nagłym po­ruszeniem.Gdy jednak rozległy się dźwięki bitwy i wrzaski umiera­jących, bestie szybko wróciły.Otoczyły połączone statki niczym że­brzące i przepychające się pod stołem psy.Kennit nigdy przedtem nie miał okazji obserwować węży przez tak długi czas i z tak bliskiej odległości.Te dwa wydały mu się absolutnie nieustraszone.Większy miał na ciele połyskliwe karmazynowe i pomarańczowe cętki.W pewnej chwili wynurzył się wysoko ponad wodę i otworzył pasz­czę.Wokół szyi i głowy dostrzegł wąsatą krawatkę przywodzącą na myśl lwią grzywę.Poszczególne wąsiki falowały niczym żądlące wło­ski anemona lub macki meduzy.Kennit był przekonany, że w wą­sach znajdują się gruczoły wypełnione paraliżującą trucizną, w każ­dym razie mniejszy, turkusowy wąż jawnie starał się nie dotykać kra­watki drugiego.Niezbyt imponujące rozmiary turkusowy nadrabiał zajadłością.Ośmielał się podpływać znacznie bliżej burty, podnosił głowę na wy­sokość relingu, otwierał paszczę i obnażał kolejne rzędy ostrych zę­bów.Syczał przy tym i z jego paszczy wydobywał się cienki obłoczek jadowitej śliny.Nagle obłok otoczył dwóch walczących mężczyzn.Obaj natychmiast przerwali potyczkę i upadli na pokład, rozpaczli­wie chwytając powietrze i wijąc się w daremnej walce, aby zaczerp­nąć oddechu.Wkrótce znieruchomieli, a sfrustrowany wąż, wście­kły, że zdobycz pozostała na pokładzie, zacinał ogonem taflę morza, ubijając wodę w pianę.Kennit domyślił się, że stwór jest młody i nie­doświadczony.Większy wąż traktował życie w sposób zdecydowanie bardziej filozoficzny.Ochoczo kręcił się wzdłuż burty niewolniczego statku i czekał, aż marynarze z ciałami zabitych podejdą do relingu.Wte­dy otwierał paszczę, by chwycić to, co mu rzucą - martwego bądź jeszcze żywego człowieka.Złapał ciało, lecz nie zaczął go gryźć, mimo iż jego zęby wyda­wały się wręcz stworzone do rozdzierania na strzępy.Po prostu od­rzucił głowę w tył i otworzył paszczę jeszcze szerzej, o wiele szerzej niż Kennit uważał za możliwe.Potem ciało Zniknęło, wraz z ubra­niem i butami, a piracki kapitan widział, jak przesuwa się w przeły­ku stwora.Spektakl był równocześnie przerażający i fascynujący [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •