[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedynie morze twarzy zwróconych w niebo, szeregi maleńkich figurek otaczających puste miejsce pośrodku betonowej płyty lotniska i rzędy opuszczonych drewnianych domków świadczyły, że przed chwilą był tu jeszcze.Atmosfera na „Szapieronie” była również uroczysta.W centrum dowodzenia, pośrodku sali nie opodal podium, w otoczeniu najwyższych rangą oficerów stał Garuth, wpatrzony w ekran główny, gdzie niebiesko-biały wzór skurczył się nagle, zmieniając się w glob ziemski.Obok Garutha czekała milcząca, zajęta własnymi myślami Szilohin.Wtem odezwał się ZORAK, a jego głos wydawał się dobywać z całych powierzchni ścian:– Dane startowe normalne.Wszystkie systemy sprawdzone, funkcjonują normalnie.Proszę o potwierdzenie rozkazów.– Potwierdzam wydane rozkazy – odparł Garuth spokojnym głosem.– Kurs Ganimedes.– Wchodzę na kurs Ganimedes – oznajmił komputer.– Przylot według rozkładu.– Nie włączaj przez chwilę głównego napędu – powiedział nagle Garuth.– Chciałbym jeszcze popatrzeć na Ziemię.– Podtrzymuję napęd pomocniczy – padła odpowiedź.– Silniki główne gotowe do włączenia, oczekuję na dalsze rozkazy.Mijały minuty, na ekranie kula ziemska kurczyła się stopniowo.Ganimedzi w milczeniu wpatrywali się w ekran.– I pomyśleć, że nazywaliśmy ją Planetą-Zmorą – powiedziała wreszcie Szilohin do Garutha.Garuth uśmiechnął się melancholijnie.Myślami był daleko.– Obudzili się już z koszmarnego snu – powiedział.– Co za nadzwyczajna rasa! Jestem pewien, że drugiej takiej nie ma w całej Galaktyce.– A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko, cośmy widzieli, mogło powstać na drodze ewolucji z takich przodków – odparła Szilohin.– Nie zapominaj, że ukształtowała mnie stara szkoła; wiedziałam zawsze, że coś takiego nie jest możliwe.Wszystkie nasze teorie i modele wskazywały na małe prawdopodobieństwo rozwoju inteligencji w takim środowisku i wykluczały kategorycznie możliwość powstania wyższych form cywilizacji.A jednak.– rozłożyła bezradnie ręce – spójrz na nich.Dopiero co nauczyli się latać, a już marzy im się podbój gwiazd.Dwieście lat temu nie znali nawet elektryczności; dziś produkują ją przez syntezę jądrową.A na czym skończą?– Myślę, że nigdy nie skończą – odparł Garuth z namysłem.– Nie potrafią.Muszą bez przerwy walczyć, tak jak ich przodkowie.Tamci zwalczali się nawzajem; oni podejmują wyzwanie kosmosu.Gdyby odebrać im ten cel, zginęliby.Szilohin wciąż krążyła myślą wokół niezwykłej rasy, pnącej się uparcie w górę mimo niewyobrażalnych trudności i przeszkód, wynikających w dużej mierze z ich zepsucia; rasy, która teraz oto stała się wszechwładnym i niekwestionowanym panem Układu Słonecznego – niegdyś domeny ganimedów.– Mają w swej historii wiele kart odrażających – powiedziała.– A przy tym są tak dziwnie wspaniali i dumni.Potrafią żyć w obliczu niebezpieczeństw, inaczej niż my, pewni, że mogą je przezwyciężyć.Doświadczyli na sobie rzeczy, o jakich nam się nie śniło, i dlatego kroczą śmiało naprzód, tam gdzie my cofamy się bojaźliwie.Gdyby to ziemianie zamieszkiwali Minerwę dwadzieścia pięć milionów lat temu, jestem pewna, że sprawy potoczyłyby się inaczej.Oni nie poddaliby się po klęsce na Iscarisie, lecz znaleźliby wyjście z sytuacji.Tak – przyznał Garuth.– Sprawy na pewno potoczyłyby się inaczej.Ale czuję, że i tak wkrótce dowiemy się, co by było, gdyby to oni byli na naszym miejscu.Niedaleka jest chwila, gdy ziemianie opanują przestrzeń międzygwiezdną i zapuszczą się aż poza Galaktykę.A wtedy wszechświat nie będzie już tym, czym był do tej pory.Rozmowa utknęła, gdy dwoje ganimedów spojrzało na ekran, by po raz ostatni rzucić okiem na planetę, która zadała kłam ich teoriom, prawom, zasadom i przewidywaniom.W przyszłości nieraz przywoływać będą ten obraz, zachowany w informatycznych archiwach statku, lecz nigdy już nie przeżyją tego tak mocno.Po długiej chwili milczenia Garuth powiedział głośno:– ZORAK.– Słucham, panie komandorze.– Czas na nas.Włącz napęd główny.– Przełączam ze stanu gotowości.Zaczynamy rozwijać pełną moc.Ziemia zmieniła się w kolorowy krążek, który blednąc uciekał w tył, by wkrótce zlać się z brązowawą monotonną mgłą, która odtąd będzie zalegać ekran, póki nie dotrą do Ganimedesa.– Monczar – odezwał się Garuth.– Mam coś do zrobienia.Przejmiesz na chwilę dowództwo?– Rozkaz.– Wspaniale.Będę u siebie, gdybym był do czegoś potrzebny.Garuth przeprosił swych towarzyszy, odsalutował załodze i opuścił centrum dowodzenia.Szedł wolno korytarzami, prowadzącymi do jego prywatnych apartamentów, pogrążony w myślach, nie zwracając uwagi na otoczenie.Zamknąwszy za sobą drzwi mieszkania, przejrzał się w lustrze ściennym, jakby spodziewając się znaleźć na swej twarzy widome oznaki zmian po tym, co uczynił.Potem wyciągnął się w pozycji półleżącej na jednym z foteli i utkwił nie widzące oczy w suficie, aż stracił rachubę czasu.Wreszcie ocknąwszy się z letargu włączył ekran ścienny, w jaki wyposażona była jego kabina, i wywołał fragment mapy nieba obejmujący gwiazdozbiór Byka.Przez długi czas wpatrywał się nieruchomo w słaby punkcik świetlny, który będzie rósł w miarę upływu podróży.Miał nadzieję, że jego towarzysze się mylą.Zawsze istniała szansa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]