[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tego, jak zachowają się dyrektorzy, mo­że zależeć życie tysięcy ludzi.- Dobrze - powiedział Kroni i wyszedł do zewnętrznego poko­ju, gdzie była rura słuchowa.- 888 - powiedział do operatora.- Chcę mówić z Dyrekto­rem Spelem.Czekał jeszcze na połączenie, kiedy inżynier Razi dotknął jego ramienia.- Spróbuję dostać się na szósty poziom - powiedział.Gliździe wciąż się wydawało, że jego ucieczka została wykryta i że pościg już za nim ruszył.Odgłos własnych kroków dudnił mu w głowie jak tętent pogoni.Biegł tak szybko, że był już za kolej­nym zakrętem, kiedy echo kroków jeszcze nie ucichło w poprzed­nim korytarzu.Spieszył się, bo musiał dotrzeć do zasadzki, zanim dotrą tam po­głoski o klęsce.Glizda doskonale wiedział, że nie bardzo może liczyć na wierność swoich podkomendnych.Zresztą on sam już nie był tym samym panem Mekilem, który jeszcze rano, kierując oddział policji na dół, myślał o tym, co powie, kiedy wróci z wy­prawy i wejdzie na salę posiedzeń Rady Dyrektorów.W pewnym momencie zatrzymał się.Zrobiło się gorąco.Dręczy­ło go pragnienie.Postarał się przypomnieć sobie plan tego pozio­mu.Niedaleko powinna być Zielona Sala miasta Przodków.Za tą salą stoją reflektory, które miały oślepić uciekających buntowni­ków i zamienić ich w stado przerażonych szczurów.Jeśli Dżiń dotarł do Głównego Poziomu, to za pół godziny zosta­nie wysadzony w powietrze kamienny masyw, oddzielający górne poziomy od gigantycznego podziemnego jeziora.Mekil przypad­kowo odnalazł dokumenty na temat tego jeziora w bibliotece, nie­legalnej bibliotece, którą jego ludzie wytropili w mieszkaniu pew­nego starego inżyniera.Przed śmiercią inżynier zdążył jeszcze opowiedzieć o tym, jak dalece realne jest to zapomniane niebezpie­czeństwo - masa wody zawisła nad miastem, która może zniszczyć wszystkie dobie poziomy, jeśli ktoś zdetonuje ładunki, umieszczone w skale przed setkami lat, kiedy generałowie urządzający podzie­mie przewidzieli wszystko: nawet własną śmierć.Zza rogu wypłynęła błękitna zjawa.Z początku Glizda nie po­jął, co to za światło, ale gdy migotliwy słup zatrzymał się, jakby w niezdecydowaniu, Glizda zrozumiał, że to zjawa.Glizda wiedział - każdy dzieciak to wie - że zjawa zwiastuje śmierć.Nigdy nie przychodziło mu do głowy, żeby sprawdzić praw­dziwość tego wierzenia, podobnie jak nie podaje się w wątpliwość istnienia samej śmierci.Spośród wszystkich mieszkańców miasta jedynie myśliwi i Kroni wiedzieli, że zjawy są głodne i proszą ludzi o jadło.Glizda widział, że widmo śmierci zastępuje mu drogę, ale wierzył jesz­cze w swoją szczęśliwą gwiazdę i nie zrezygnował.Uniósł pisto­let i strzelił do zjawy.Strzelił z bliska, żeby na pewno trafić i dlatego zobaczył wyraźnie, jak błękitny słup światła drgnął prze­bity kulą.Zachwiał się, ale nie upadł, nie rozsypał się w proch.Zjawa mogła odczuwać ból, co wcale Glizdy nie zdziwiło, gdyż ból czują wszystkie stworzenia.Strzelił więc do zjawy, która cofała się dygocąc z bólu, a pociski przeszywały ją i rozpłaszczały się na ścianach tunelu.Pistolet szczęknął głucho.Był pusty.Mekil skoczył do przodu, wymijając drżącą zjawę i pobiegł dalej.Biegł wolno, bo był zmęczony niezwykłym dla siebie wysiłkiem i czuł z obrzydzeniem, jak kołysze mu się brzuch i trzęsą policzki.Nigdy przedtem nie złościł się na własne ciało.Ciało zostało mu dane od Boga i było wcale nie gorsze od innych, młodych i szczup­łych, chociażby dlatego, że Glizda mógł w każdej chwili pozbawić właściciela takiego ciała jego wyższości nad szefem policji.Piękne ciała tak samo mogą zwijać się z bólu, jak i ciała brzydkie, stare i wstrętne.Wydało mu się, że rozpoznaje tunel, który doprowadzi go do Zielonej Sali.Tunel był szerszy od pozostałych i gdzieniegdzie pod jego sufitem wisiały rozbite lub przepalone lampy.Ruszył przed siebie nieco szybszym truchtem i nagle zobaczył kilka zjaw.Może było ich pięć, może dziesięć.Trudno powiedzieć, bo zlewa­ły się razem, tworząc migotliwe kule, po czym znów rozpadały się na pojedyncze słupy.Zjawy blokowały całą szerokość tunelu i sunęły ławą na Mekila.Najwyraźniej nie chciały go puścić dalej.Glizda nie wiedział, że rozstrzelana przez niego zjawa wkrótce upadła na ziemię, skurczyła się i zgasła, gdyż pociski rozerwały na strzępy delikatną tkankę jej ciała.Zjawy są niezwykle żywotne, ale Glizda władował w nią cały magazynek.Jęk umierającej zja­wy, niesłyszalny dla człowieka, dotarł do reszty plemienia.Zjawy nigdy nie napadały na ludzi, gdyż spotykały się tylko z życzliwy­mi im myśliwymi, którzy nie robili krzywdy mieszkańcom ciemno­ści.Ale Glizda był wyjątkiem.Glizda zawrócił.Biegł tunelem, oglądając się co chwilę, żeby sprawdzić, jak daleko są zjawy.Ale one wcale się nie spieszyły.Kiedy znów się obejrzał, zobaczył coś tak dziwnego, że aż przy­stanął na moment.Zjawy utworzyły pierścień, obejmujący całe światło tunelu, a w jego środku zostawiły czarny otwór, w którym nagle poja­wiło się coś białego.Glizda wytężył wzrok.Białe stworzenie wy­skoczyło z otworu i pobiegło za nim.Wyciągnął kindżał i zaraz westchnął z ulgą.To był tylko szczur.- Odejdź! - krzyknął i szczur posłusznie się zatrzymał.Dalej szli w takim porządku, w jakim idzie procesja prowa­dząca skazańca do Otchłani.Z przodu wlókł się skazaniec, który nie miał już siły biec.Za nim kat, a na końcu widzowie i sąd.Nad głową zamajaczył czarny prostokątny otwór.Glizda stanął.Gdyby mu udało się tam dostać, prześladowcy zo­staliby w dole.Zatrzymała się również procesja.Minęła może minuta, a Glizda wciąż jeszcze próbował wyszukać jakiejś nierówności w ścianie, żeby wdrapać się po nich na górę.Zjawom znudziło się czekanie i znów ruszyły do przodu.Szczur podbiegł bliżej, jakby strasząc.Wyszczerzył zęby.Glizda nigdy nie widział takiego bezczelnego szczura.Machnął w jego stronę kindżałem, ale nie sięgnął.Zjawy były coraz bliżej.Glizda podskoczył i uchwycił się zardzewiałego haka, który kie­dyś służył do zaczepiania kabli.Hak wytrzymał.Glizda podkur­czył nogi, żeby znaleźć dla nich oparcie i dosięgnął ręką drugiego haka, wystającego ze ściany bliżej stropu.Nie zauważył, jak szczur podskoczył, usiłując wczepić mu się zębami w nogę, ale nie sięgnął i spokojnie usiadł na posadzce, uniósł do góry ostry pysk i niemal rozumnie obserwował, jeśli tak można się wyrazić o stworzeniu pozbawionym oczu, jego rozpaczliwą wspinaczkę.Przez chwilę Glizda wisiał zaczepiony rękami o krawędź włazu i z pewnością by spadł, gdyby mu niechcący nie pomogła jedna ze zjaw: wyciągnęła w górę cienki wyrostek i dotknęła jego nogi.Sil­ne wyładowanie elektryczne podziałało jak bat.Glizda szarpnął się do góry, przeleciał przez krawędź włazu i znalazł się na następ­nym poziomie.Leżał na posadzce i gorączkowo dyszał.Nie mógł jednak wyle­giwać się tam bez końca.Jednooki jest już na Głównym Poziomie i każdej chwili może nastąpić eksplozja.Jeśli będzie zwlekał, to nie tylko że nie wyprowadzi policjantów, ale i sam nie dotrze do windy.Nad krawędzi włazu ukazał się szczyt zjawy.Jakby głowa bez ust i oczu.Zjawa szukała Glizdy.ROZDZIAł 6GINąCE MIASTOSala posiedzeń Rady Dyrektorów była stara i od wielu lat nie remontowana.Nie odnawiano jej, żeby nie uszkodzić fresków na suficie.Freski wyblakły, pokryły się szarymi plamami, które przy­dały scenom batalistycznym dynamizmu i tajemniczości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •