[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Są ranni ludzie!- Posłuchaj, człowieku, dzisiejszego wieczoru bijatyka jest w każdym supermarkecie.Cztery supermarkety na bulwarze Santa Monica płoną.Mogę więc panu obiecać, że zjawimy się u pana, jak tylko uporamy się z wcześniejszymi zgłoszeniami.- Ale co ja mam robić? Rozbiorą mi sklep do fundamentów!- Najlepiej niech pan im nie próbuje w tym przeszkadzać.Bardzo pana przepraszam, ale brak mi po prostu ludzi.Jesz­cze raz bardzo przepraszam.Mike'owi odebrało na chwilę mowę.Nie wiedział, co jeszcze powiedzieć policjantowi, w jaki sposób go błagać.Trzymał ciągle słuchawkę w ręce, czekając, co jeszcze usłyszy.Po tam­tej stronie odłożono już jednak słuchawkę.- Halo! Halo! Jest tam kto?! - Mike krzyczał jeszcze przez kilka sekund, ale wkrótce zrezygnował.- Co powiedzieli? - zapytał go Tony.- Powiedzieli, że zrobią, co będą w stanie.Zdaje się, że wszystkie supermarkety w Los Angeles przeżywają to samo.Cztery z nich płoną.- Matko Boska - jęknął Tony.Giną, Meksykanka, pocieszająca właśnie Wendy, uniosła wzrok i zapytała:- Czy oni nas nie pozabijają? Ci ludzie przecież poszaleli.Tony podszedł do okna.- Nie dotarli jeszcze do magazynów.Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.- Czy magazyny są pozamykane? - spytał Mike.Tony skinął głową.Zawsze były dobrze zamykane na kilka zamków.On odpowiadał za to osobiście.Co prawda często przyczesywał włosy i zaraźliwie ziewał, kiedy robił inwentu-ry, ale zawsze postępował zgodnie z instrukcjami służbowy­mi.Mike podszedł do Tony'ego.Z miejsca, gdzie stali, nie mogli dojrzeć wejścia do magazynów, ale zupełnie dobrze widzieli drzwi do chłodni na wyroby mleczne.Były szeroko otwarte, a stłoczeni wokół ludzie brodzili po kostki w porozlewanym różowym jogurcie.Usłyszeli potężne łomoty i Mike wiedział już, że ogarnięty paniką tłum próbuje się wedrzeć do pomieszczeń magazyno­wych.- Jeśli nie chcemy, żeby rozkradli tę żywność, musimy coś zrobić, i to cholernie szybko - powiedział Tony.- Co prawda są tam mocne zamki, ale i one w końcu puszczą pod ich naporem.Mike zakrył dłońmi twarz.Bardzo blisko okna, w sali sprzedaży leżała bez życia jakaś kobieta, zwinięta w kłębek, cała we krwi.Inna kobieta bez określonego celu przepychała się w tę i z powrotem przez tłum kłębiący się przed drzwiami magazynu; włosy miała rozwichrzone, a nieobecne oczy szero­ko wytrzeszczone.- Mam pomysł - powiedział Mike.- Gina, podaj mi ten kosz z makulaturą, dobrze?Godzinę temu Mike wpadł w złość, że sprzątaczka nie za­brała z jego gabinetu plastykowej torby ze strzępami starych faktur, niepotrzebnych już notatek i papierowych opakowań.Teraz doskonale pasowała do zadania, które Mike jej prze­znaczył.Wyrzucił zawartość torby na środek pokoju, nastę­pnie zgniótł papier tak, że stanowił jedną nieregularną kulę, i ułożył ją pod drzwiami prowadzącymi do hali sklepowej.Na końcu sięgnął do kieszeni po zapałki.- Zamierzasz podpalić sklep? - zapytał Tony.- Chcę wywołać taki sobie umiarkowany ogień - odpo­wiedział mu Mike.- Musi być wystarczająco dużo dymu, a my musimy narobić wystarczająco dużo wrzasku, żeby ci ludzie się stąd wynieśli.Potarł zapałkę i odczekał chwilę, żeby się odpowiednio roz­paliła.Łomot do drzwi magazynu narastał bezustannie i w pew­nej chwili Mike odniósł nawet wrażenie, że pękły łańcuchy.Wówczas upuścił zapałkę na stos papieru i patrzył, jak ogień się rozpala.- Jesteście gotowi? - zapytał.- Kiedy dam znak, wszyscy stąd wyskakujemy i wrzeszczymy, że się pali.Naprawdę, musicie głośno wrzeszczeć.- To mi się podoba - stwierdził Tony.Sięgnął do kieszeni, wyciągnął zielony plastykowy grzebień i starannie przyczesał włosy.- Wyglądasz jak książę - powiedziała do niego Giną z przy­jaznym sarkazmem.Tony zdał sobie sprawę, jak nie na miejscu był to w tej chwili gest, i uśmiechnął się głupio.- To takie przyzwyczajenie - powiedział.Papier palił się już wysoko i wydzielał spore kłęby czarnego dymu.- Gotowi? - zapytał Mike i zanim ktoś z nich zdążył odpo­wiedzieć, wyskoczył do hali sklepowej, kopniakiem otwierając drzwi i rozrzucając płonący papier.- Pożar! - wrzasnął.- Ludzie, pożar! Sklep się pali!- Pożar! - Reszta personelu przyłączyła się do Mike'a.W tłumie wywołało to natychmiastowy efekt, większy niż Mike się spodziewał, wbiegając do hali ze złowieszczym krzy­kiem.Zbici w ciasny krąg ludzie wydali najpierw dziwny jęk, odgłos przypominający brzmieniem świst wiatru na morskim wybrzeżu, lecz stopniowo jęk ten przechodził w nieustający, głośny wrzask, dowodzący najwyższego przerażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •