[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Król nic tu nie zdziała, nic.Nie powinieneś był go stawiać w takiej sytua­cji.W końcu to twoje zmartwienie, nie jego.Musisz przy­nieść pieniądze, zwrócić mu je, a potem pójść do szpitala, położyć się na stole i dać im uciąć rękę.Tak więc Marlowe, Mac i Larkin siedzieli w milczeniu, a wokół cuchnęła noc.Kiedy przyłączył się do nich ksiądz Donovan, zmusili go do zjedzenia porcyjki ryżu z blachangiem.Kazali mu ją zjeść od razu, przy nich, bo gdyby tego nie zrobili, ksiądz oddałby komuś jedzenie, tak jak to robił z większością przydziałowej żywności.- Jesteście dla mnie bardzo dobrzy - rzekł Donovan.- Gdybyście jeszcze wszyscy trzej zrozumieli, że kroczycie złą drogą, i weszli na ścieżkę wiary, byłby to dla mnie naprawdę udany wieczór - dodał z iskierką wesołości w oczach.Mac i Larkin roześmieli się razem z nim.Marlowe nawet się nie uśmiechnął.- Co ci jest, Peter? - spytał z rozdrażnieniem Larkin.- Cały czas zachowujesz się, jakby cię coś ugryzło.- Nie szkodzi, każdy może być czasem trochę nie w humorze - powiedział szybko Donovan, przerywając nieprzyjemną ciszę.- Przyznacie, że wiadomości mamy dobre, prawda?Jednemu Marlowe’owi nie udzieliła się przyjacielska atmosfera wypełniająca pokoik.Czuł, że jego obecność przytłacza pozostałych, ale nie mógł na to nic poradzić.Nic.Przystąpiono do gry i ksiądz Donovan rozpoczął licy­tację zgłaszając dwa piki.- Pas - powiedział gderliwie Mac.- Trzy kara - zalicytował Marlowe i natychmiast tego pożałował, gdyż głupio się pomylił, zgłaszając kara za­miast kierów.- Pas - odezwał się z rozdrażnieniem Larkin.Żałował, że w ogóle zaproponował grę.Nie sprawiała mu ona żadnej przyjemności.Najmniejszej.- Trzy piki - powiedział Donovan.- Pas.- Pas - rzekł Marlowe, ściągając tym na siebie zasko­czone spojrzenia pozostałych.Ksiądz Donovan uśmiechnął się.- Powinieneś mieć więcej wiary.- powiedział.- Dość już mam wiary - odburknął Marlowe, a jego słowa zabrzmiały niespodziewanie zaczepnie i gniewnie.- Przepraszam, Pete, ja tylko.- Słuchaj no, Peter - wtrącił ostro Larkin.- To, że jesteś akurat w złym humorze.- Mam prawo do własnego zdania i uważam, że to był kiepski żart - przerwał mu porywczo Marlowe, a potem zwrócił się gwałtownie do Donovana: - Tylko dlatego, że ksiądz robi z siebie męczennika, oddając innym jedzenie i śpiąc z prostymi żołnierzami, rości sobie ksiądz, jak się zdaje, prawo, żeby być najwyższym autorytetem.Wiara to wielkie nic! To dobre dla dzieci, tak samo jak Bóg.A na co On, do diabła, ma wpływ? Na co? No, na co?!!!Mac i Larkin wpatrywali się w Marlowe’a, jakby widzieli go po raz pierwszy w życiu.- Może uzdrawiać - odparł ksiądz Donovan wiedząc, że Marlowe ma gangrenę.Wiedział o wielu rzeczach, o których wolałby nie wiedzieć.Marlowe cisnął karty na stół.- Gówno! - krzyknął ogarnięty szałem.- Gówno prawda i ksiądz dobrze o tym wie.I jeszcze jedno, skoro już przy tym jesteśmy: Bóg! Chce ksiądz wiedzieć, co ja o Nim myślę? Bóg to maniak, sadysta, krwiopijca.- Czyś ty oszalał, Peter? - nie wytrzymał Larkin.- Bynajmniej.Przyjrzyjcie się temu Bogu! - krzyczał Marlowe z nieprzytomnie wykrzywioną twarzą.- Bóg to samo zło, jeśli rzeczywiście jest Bogiem.Pomyślcie o tym morzu krwi, które przelano w Jego imię.- Przysunął twarz do twarzy Donovana.- Inkwizycja.Przypomina sobie ksiądz? Te tysiące spalonych i zamęczonych na śmierć przez katolickich sadystów? W Jego imię.A czy chociaż przyjdą nam na myśl Aztekowie, Inkowie, miliony niewinnie wymordowanych Indian? A protestan­ci, palący na stosach i mordujący katolików? A katolicy, Żydzi, mahometanie i znów Żydzi, i jeszcze raz Żydzi, a mormoni, a kwakrzy i reszta tej hołoty? Bij, zabij, na tortury, na stos! Byle tylko w imię boże, a wszystko jest w porządku.Co za bezgraniczna hipokryzja! Niech mnie tu ksiądz nie namawia do wiary! Wiara to wielkie nic.- Mimo to wierzysz w Króla - rzekł cicho ksiądz Donovan.- Może jeszcze ksiądz powie, że jest on narzędziem Boga?- Być może tak.Nie wiem.- Muszę mu to powtórzyć - Marlowe roześmiał się histerycznie.- Uśmieje się jak wszyscy diabli.- Słuchaj no, Marlowe - powiedział Larkin i wstał, trzęsąc się z wściekłości.- Albo natychmiast przeprosisz księdza, albo wynoś się stąd!- Nie ma obawy, pułkowniku - odkrzyknął Marlo­we.- Już wychodzę.- Wstał i obrzucił ich nienawistnym spojrzeniem, czując przy tym nienawiść do samego sie­bie.- Posłuchaj, klecho.Jesteś niczym więcej jak tylko żartem.Tak samo jak twoja sukienka.I ty, i Bóg jesteście pośmiewiskiem z piekła rodem.Nie służysz Bogu, bo Bóg to diabeł.Jesteś sługą diabła.Powiedziawszy to, zgarnął ze stołu karty, cisnął je księ­dzu Donovanowi w twarz i wybiegł w ciemność.- W imię Ojca i Syna - powiedział ze współczuciem ksiądz Donovan.- Peter ma gangrenę.Muszą mu ampu­tować rękę, bo inaczej umrze.Nad łokciem ma wyraźne purpurowe pręgi.- Co?!Larkin spojrzał osłupiały na Maca, a potem obaj jed­nocześnie poderwali się i rzucili do wyjścia.Ale ksiądz Donovan przywołał ich z powrotem.- Stójcie, nic mu nie pomożecie.- Psiakrew, przecież musi być jakieś wyjście - rzekł Larkin stojąc w progu.- Biedny chłopak.a ja myśla­łem.biedny chłopak.- Nic nie możemy poradzić, tylko czekać.Czekać, modlić się i mieć nadzieje.Może Król coś pomoże, może jest w stanie pomóc - rzekł Donovan zmęczonym głosem i dodał: - On jeden może to zrobić.Potykając się Marlowe wszedł do baraku Ameryka­nów.- Idę po pieniądze - mruknął do Króla.- Czyś ty oszalał? Za dużo ludzi się tu jeszcze kręci.- Do diabła z ludźmi - zezłościł się Marlowe.- Chcesz mieć te pieniądze czy nie?- Siadaj.No, siadaj!Król zmusił go, żeby usiadł, poczęstował papierosem i dal filiżankę kawy.Chryste, co też ja muszę robić dla nędznego grosza, pomyślał.Cierpliwie przemawiał Marlowe’owi do rozsądku, obiecywał, że wszystko będzie dobrze, że leki są już w drodze, aż wreszcie po godzinie Peter uspokoił się trochę i można było się z nim porozu­mieć.Niemniej Król zdawał sobie sprawę, iż jego słowa nie docierają do Anglika.Widział, że Marlowe od czasu do czasu potakuje skinieniem głowy, lecz w głębi duszy był pewien, że nie słyszy, co się do niego mówi, a jeśli nie słyszy jego, Króla, to nikt nie jest w stanie z nim się poro­zumieć.- Już czas? - spytał Marlowe, niemal oślepły z bólu, czując, że jeśli w tej chwili nie pójdzie, to nie zrobi tego nigdy.Król zdawał sobie sprawę, że jest jeszcze za wcześnie i zbyt niebezpiecznie, ale wiedział też, że dłużej nie zatrzy­ma Marlowe’a w baraku.Wysłał więc na wszystkie strony czaty.Obstawiono całą okolicę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •