[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten plan uwalniał mnie zara-zem od trudu szukania śladów i straty czasu na ich odczytywanie.Niestety, mój szpak okulał.Długo nie mogłem znalezć przyczyny.Dopiero na trzeci dzieńprzekonałem się, że było to zapalenie z powodu długiego, ostrego kolca; kolec natychmiastwyjąłem, to jednak znacznie opózniło jazdę, tak że prawdopodobnie nie wyprzedziłem Sante-ra, lecz zostałem raczej w tyle.Nie dotarłem jeszcze do Rio Pecos i znajdowałem się na sawannach pokrytych skąpo tra-wą, kiedy przede mną wynurzyli się dwaj jezdzcy.Byli to Indianie.Ponieważ byłem sam, niebali się podjechać ku mnie.Kiedy zbliżyliśmy się do siebie, jeden z nich podniósł do górystrzelbę, wykrzyknął moje nazwisko i popędził ku mnie cwałem.Był to Yato-ka52, jeden zeznajomych mi wojowników Apaczów.Drugiego nie znałem.Po wzajemnym pozdrowieniuzapytałem: Moi bracia nie są na wyprawie wojennej ani myśliwskiej.Dokąd tedy dążą? Na północ, w góry Gros Ventre, aby uczcić grób naszego wodza Winnetou odrzekłYato-ka. Więc wiecie już, że nie żyje? Dowiedzieliśmy się przed kilku dniami i płacz wielki podniósł się po wszystkich górach idolinach. Czy moi bracia wiedzą, że byłem przy jego śmierci? Tak.Old Shatterhand nam to opowie i będzie naszym dowódcą, gdy wyruszymy pomścićśmierć słynnego wodza Apaczów. O tym pomówimy pózniej.Ale chyba nie wyruszyliście tylko we dwóch tak daleko napółnoc? Nie.Jedziemy przodem na zwiady, ponieważ te psy Komancze znów wykopali topórwojenny.Reszta jest daleko za nami. Ilu wojowników? Pięć razy po dziesięć. Kto ich prowadzi? Till-lata53, którego wybrano w tym celu. Znam go.On się do tego najlepiej nadaje.Czy widzieliście jakichś obcych jezdzców? Jednego. Kiedy? Wczoraj.Była to blada twarz, która pytała o Tse-szosz.Poradziliśmy mu udać się do pu-ebla do starego Inty. Uff! Ja szukam tego człowieka.To morderca Inczu-czuny. Uff, uff! zawołali obydwaj i zesztywnieli z przerażenia. To morderca? A my nie wie-dzieliśmy o tym i nie zatrzymaliśmy go. To nic! Wystarczy, żeście go widzieli.Nie możecie teraz jechać dalej, lecz musicie za-wrócić.Ja was pózniej sam poprowadzę w góry Gros Ventre.Jedzcie!I sam też ruszyłem naprzód. Tak, zawracamy zgodził się Yato-ka. Musimy dostać mordercę w nasze ręce!52Y a t o-k a (ind.) Szybkonogi53T i l 1 -1 a t a (md.) Krwawa Ręka249W kilka godzin potem stanęliśmy nad Rio Pecos, a przeprawiwszy się, ruszyliśmy dalejdrugim brzegiem.Po drodze opowiedziałem obu Apaczom o moim spotkaniu pod Nugget-tsili o tym, co następnie przeżyłem we wsi Kedowehów. A więc młody wódz Pida puścił się w pogoń za mordercą? Tak. Sam? Udał się w ślad za wojownikami, wysłanymi przez jego ojca, i pewnie ich rychło dopę-dził. Czy wiesz, ilu ich było? Widziałem ich, gdy odjeżdżali, i zliczyłem.Było dziesięciu, a z Pidą jedenastu. Tak mało? Dla pochwycenia jednego zbiega jedenastu wojowników nie jest za mało, lecz raczej zawiele. Uff! Synowie Apaczów dożyją wielkiej radości, gdy pochwycą Pidę i jego wojowników iprzywiążą ich do pali męczeńskich. Nie! odparłem krótko. Nie? Czy sądzisz, że nam ujdą? Morderca Santer udał się do naszego puebla, a oni gościgają.Muszą zatem udać się także do puebla i wpadną nam w ręce. Tego jestem pewien, ale wiem, że nie zginą przy palu. Nie? Wszakże są naszymi nieprzyjaciółmi i ciebie mieli także zabić. Obchodzili się ze mną dobrze, a Pida, pomimo że należał do tych, którzy skazali mnie naśmierć, jest teraz moim przyjacielem. Uff! zawołał zdumiony Yato-ka. Old Shatterhand wciąż jeszcze jest dziwnym wo-jownikiem, który broni swoich wrogów.Ale czy Till-lata zgodzi się na to? Z pewnością! Zważ, że zawsze był walecznym wojownikiem, a teraz został wodzem.Otrzymawszy ta-kie dostojeństwo musi okazać się tego godnym.Jemu nie wolno znać litości dla wroga. Czyż ja nie jestem także wodzem Apaczów? Tak, Old Shatterhand jest nim. Czy nie zostałem wodzem wcześniej od niego? Wiele słońc wcześniej. A zatem on powinien mnie słuchać.Jeśli Keiowehowie wpadną mu w ręce, nic im niezrobi, gdyż taka jest moja wola.Mój rozmówca byłby może jeszcze coś przytoczył na potwierdzenie swego zdania, leczuwagę naszą zajął w tej chwili trop biegnący przez płytkie miejsca rzeki, a potem prawymbrzegiem Rio Pecos.Zsiedliśmy oczywiście z koni, aby go zbadać.Ludzie, którzy zostawili teślady, jechali gęsiego, aby zataić swą liczbę, co czyni się zawsze, ilekroć trzeba być ostroż-nym.Widać owi jezdzcy zachowywali się jak w kraju nieprzyjacielskim, przypuszczałemwięc, że to będzie Pida z Keiowehami, chociaż nie zdołałem określić liczby jezdzców.Wkrótce potem dotarliśmy do miejsca, gdzie zatrzymali się na odpoczynek.Tu udało misię rozpoznać odciski kopyt jedenastu koni.Nie omyliłem się zatem! Spytałem Yato-ka: Czy wasi wojownicy nadciągną tędy w górę rzeki? Tak.I pięć razy po dziesięć Apaczów spotka się z jedenastoma Keiowehami. Jak daleko stąd znajdują się wasi? Kiedyśmy się z tobą zetknęli, byli o pół dnia drogi za nami. A Keiowehowie, jak to widzę z ich śladów, są tylko o pół godziny przed nami.Spieszmysię, ażeby ich doścignąć, zanim spotkają się z Apaczami!Puściłem konia cwałem, gdyż spotkanie obu oddziałów, które chciałem zamienić w przy-jazne, mogło nastąpić każdej chwili.Pida zasłużył na to, żeby go obronić.250Wkrótce przybyliśmy do miejsca, w którym rzeka zataczała duży łuk.Keiowehowie znalije widocznie, gdyż nie pojechali wzdłuż, lecz przecięli łuk na wprost.Uczyniliśmy to samo i spostrzegliśmy ich niebawem na równinie jadących tak, że jedenkoń wstępował w ślady drugiego.Widocznie nas nie zauważyli, gdyż żaden z nich się nieobejrzał.Wtem zatrzymali się nagle i czym prędzej zawrócili.Wówczas zauważyli nas, zatrzymalisię znowu na chwilę i ruszyli w dalszym ciągu w naszym kierunku skręciwszy nieco w bok. Czemu oni wracają? zapytał Yato-ka. Zobaczyli naszych wojowników i spostrzegli, że tamci mają przewagę.Nas jednak jesttylko trzech, sądzą więc, że nie potrzebują się obawiać. Tak, to nadciągają Apacze.Czy widzisz ich? Dostrzegli Keiowehów i pędzą ku nimcwałem. Wyjedzcie obaj naprzeciw nich i powiedzcie Krwawej Ręce, żeby się zatrzymał, dopókija nie podjadę. Dlaczego nie jedziesz z nami? Muszę pomówić z Pidą.Naprzód, prędzej! Usłuchali mego wezwania, ja zaś udałem sięw lewą stronę, którą wybrali Keiowehowie, żeby nas ominąć.Byli jeszcze zbyt daleko, żebymnie poznać.Kiedy zaś się do nich zbliżyłem, Pida krzyknął przerazliwie ze strachu i podpę-dził konia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]