[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fin przykucnął, żeby zetrzeć zielony osad z ocalałych jeszcze desek na dziobie,i zobaczył wyblakłe białe litery  imię swojej matki, Eilidh  tam gdzie tak starannie wymalowałje jego ojciec, tuż przed rytuałem wodowania.Fin poczuł, że wzbierają w nim, niczym wiosennewody, wszystkie żale do życia.Uklęknął obok łodzi i zapłakał." " "Cmentarz w Crobost był położony nad zachodnim wybrzeżem za szkołą, gdziemieszkańcy wioski od setek lat grzebali w piaszczystej ziemi swoich zmarłych.Z grzbietu wzgórza, niczym cierniste kolce, wyrastały nagrobki.Tysiące nagrobków.Pokolenia łowców gugobdarzonych ostatnim i wiecznym widokiem morza, które dało im życie, by potem je odebrać.O brzeg w dole rozbijały się kręgi białej piany, kiedy Fin wędrował pośród imion tych, którzyodeszli przed nim.Wszystkich Macleodów, Mackenziech, Macdonaldsów i Murrayów.Donaldów, Moragów, Kennethów i kobiet imieniem Margaret.Cmentarz był tu narażony naniepowstrzymaną furię atlantyckich sztormów i z wolna, kawałek po kawałku, morze pochłaniałomachair, aż wreszcie mieszkańcy wioski zmuszeni byli go bronić, by kości ich przodków niespłynęły wraz z glebą.Fin w końcu odnalazł mogiły rodziców.John Angus Macleod, lat trzydzieści osiem,kochający mąż Eilidh, lat trzydzieści pięć.Dwie płaskie płyty leżące obok siebie na trawie.Niebył tu nigdy od czasu, gdy składano ich do ziemi, a on patrzył, jak pierwsze grudy ziemi spadająz łoskotem na wieka trumien.Teraz stał, czując na twarzy uderzenia wiatru i myśląc o tym, jakogromna to była strata.Tak wiele istnień zostało dotkniętych przez ich śmierć.Zmienionych.Jakże inaczej mogło wszystko wyglądać. ROZDZIAA 15Zwykle spałem jak kamień, ale tamtej nocy byłem niespokojny.Nie mogę twierdzić, żew jakikolwiek sposób przeczuwałem, co się wydarzy.Bardziej prawdopodobne, że nie mogłemzasnąć z powodu łóżka.Mojego starego łóżka, na którym spałem przez pierwsze trzy lata życia,zanim ojciec urządził pokoje na poddaszu.Było wbudowane w niszę znajdującą się w ścianiekuchni, gdzie spędzaliśmy większość czasu.Nisza miała postać drewnianej kabiny, zeschowkiem na bieliznę i zasłoną, która pozwalała się odgrodzić od pozostałej częścipomieszczenia.Zawsze było mi tam ciepło i czułem się bezpiecznie, słuchając przed zaśnięciem szmerurodzicielskich głosów za zasłoną, a kiedy się budziłem, czułem zapach torfu i grzanek i słyszałembulgotanie owsianki grzejącej się na piecu.Dużo czasu upłynęło, zanim przywykłem do zimnejizolacji nowego pokoju na poddaszu, ale teraz, kiedy już się to stało, trudno mi było zasnąćw swoim dawnym łóżku.Ale na nim właśnie leżałem tamtej nocy, ponieważ pod nieobecnośćrodziców opiekowała się mną ciotka i nie chciała cały wieczór biegać tam i z powrotem poschodach.Musiałem zapadać co chwila w drzemkę, gdyż pierwszą rzeczą, jaką pamiętam, byłygłosy w korytarzu i zimny powiew, który przeciągnął przez cały dom i dotarł do mojej niszy.Zsunąłem się na bosaka z łóżka, tylko w piżamie.Kuchnia była oświetlona żarem paleniskai dziwnym niebieskim blaskiem, który migotał na ścianach.Dopiero po chwili uświadomiłemsobie, że dociera z zewnątrz.Zasłony nie były zaciągnięte, więc poczłapałem do okna, żebywyjrzeć, i zobaczyłem na drodze radiowóz policyjny; jego kształt był rozmazany przezspływający po szybie deszcz.Wirujące niebieskie światło na dachu wydawało się niemalhipnotyczne.Dostrzegłem postaci na ścieżce, potem usłyszałem kobiecy głos, który zawodziłjakby z bólu.Nie miałem pojęcia, co się dzieje, i wciąż byłem półprzytomny i zdezorientowany, kiedydrzwi się otworzyły.Do kuchni wtargnęło światło, niemal mnie oślepiając.Zobaczyłem ciotkę,bladą jak ściana, a za nią wdarło się do środka chłodne powietrze, które owinęło się wokół mniejak wielki zimny koc.Zobaczyłem też funkcjonariusza policji, a za ciotką kobietę w mundurze.Ale to tylko fragmenty wspomnień.Nie potrafię przekazać wam dokładnej i szczegółowej relacjiz tego, co się działo.Pamiętam tylko niespodziewane i nagłe ciepło piersi ciotki, kiedy uklękłaprzede mną i przytuliła mnie do siebie, i szloch przerywający oddech, gdy powtarzała raz po raz: Biedny chłopiec.Biedny mały chłopiec.Tak naprawdę dopiero nazajutrz dotarło do mnie, że rodzice nie żyją.Jeśli ośmiolatekmoże zrozumieć, czym jest śmierć.Wiedziałem, że wybrali się poprzedniego wieczoru na tańcedo Stornoway i że nie wrócą.Coś takiego jest w tym wieku trudne do pojęcia.Pamiętam, żebyłem na nich zły.Dlaczego nie wrócą? Czy nie przyszło im do głowy, że będę za nimi tęsknił?Nie przejmowali się tym? Spędziłem jednak dostatecznie dużo czasu w kościele, by znać w miarędobrze pojęcia nieba i piekła.To tam właśnie szło się po śmierci.Do jednego miejsca albo dodrugiego.Więc kiedy ciotka mi powiedziała, że moi rodzice poszli do nieba, wiedziałemz grubsza, gdzie to jest, gdzieś poza światem, i że idzie się tam na zawsze.Jedyne, czego niemogłem zrozumieć, to dlaczego.Patrząc wstecz, jestem szczerze zdumiony, że ciotka w ogóle powiedziała mi coś takiego,jeśli wziąć pod uwagę jej poglądy dotyczące Boga i religii.Uznała chyba, że to najlepszy sposób,by przekazać mi tę straszną wiadomość w sposób możliwie delikatny. Byłem zszokowany.Przez cały ten dzień dom wydawał się pełen ludzi.Ciotka, jacyśdalecy kuzyni, sąsiedzi, przyjaciele rodziców.Szereg twarzy, szereg osób pochylających się nademną z troską.Jedyny raz, kiedy słyszałem jakiekolwiek wyjaśnienia.Ciotka ani razu nierozmawiała ze mną o tym przez wszystkie lata, które z nią potem spędziłem.Ktoś powiedział nie mam pojęcia kto, to był tylko głos w zatłoczonej kuchni  że z rowu wyskoczyła owca i żemój ojciec skręcił gwałtownie, żeby ją ominąć. Obok tej chaty pasterskiej przy wrzosowiskuBarvas, wiecie, tej z zielonym dachem.Głosy były ściszone, ktoś inny oznajmił szeptem, któryledwie mogłem zrozumieć:  Samochód przekoziołkował chyba z dziesięć razy, a potem sięzapalił.Rozległo się zbiorowe westchnienie, a potem jeszcze jakiś inny głos:  Mój Boże, co zakoszmarny koniec!.Czasem sobie myślę, że niektórzy ludzie przejawiają niezdrowe zainteresowanie śmiercią.Spędzałem mnóstwo czasu sam w swoim pokoju, ledwie świadomy tego, co dzieje się nadole; pod dom podjeżdżały samochody, potem odjeżdżały.Słyszałem co pewien czas ludzimówiących, jaki to jestem dzielny, i ciotkę, która zapewniała ich, że nie uroniłem jednej łzy.Wiem teraz jednak, że łzy są swoistą oznaką akceptacji.Nie byłem jeszcze na nią gotowy.Siedziałem na brzegu łóżka  odrętwienie chroniło mnie przed zimnem  i rozglądałemsię po pokoju, patrząc na wypełniające go znajome rzeczy.Panda, z którą spałem, śnieżna kula zeZwiętym Mikołajem i reniferem, znaleziona w skarpecie z prezentami na poprzednią gwiazdkę.Duże pudełko zabawek, jeszcze z czasów, kiedy ledwie potrafiłem raczkować, koloroweplastikowe kształty i klocki lego.Moja szkocka koszulka piłkarska z napisem  Kenny Dalglishi numerem 7 na plecach.Futbolówka, którą ojciec kupił mi w sklepie sportowym w Stornowaypewnego sobotniego popołudnia.Stojak pełen gier planszowych.Dwie półki pełne dziecięcychksiążek.Nie byli zamożni, moja matka i ojciec, ale pilnowali, by mi niczego nie brakowało.Ażdo teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •