[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzeczywiście w pomieszczeniu nie było ani jednego kaganka czy ściennego uchwytu na pochodnie.Ruszyła na palcach w kierunku drabiny.Była już blisko, gdy zauważyła dwóch mężczyzn.Leżeli na workach ze zbożem.Chrapali cicho, na podłodze stało kilka opróżnionych butelek po winie.Zaczęła ostrożnie wchodzić na górę.Wysunęła głowę nad podłogę i popatrzyła na wielki krąg granitu, obracający się ze zgrzytem na drugim, nieruchomym.Podobną, cieńszą rynną zboże zsuwało się do kolistego otworu w centralnej części górnego kamienia.Mąka wysypywała się na całym obwodzie ze szczeliny między kamieniami i była zbierana poniżej, skąd spadała rynną do skrzyni na parterze.W rogu pomieszczenia dostrzegła Marka.Pochylał się nad nieruchomym ciałem strażnika.Na jej widok przyłożył palec do ust i wskazał drzwi po prawej stronie.Dolatywały stamtąd głosy zbrojnych pełniących wartę na wieży.Podszedł do dziury w podłodze, wciągnął drabinę, ustawił ją skosem i oparł o drzwi, tarasując przejście.Wspólnie rozbroili zabitego strażnika, zabierając miecz, łuk i kołczan ze strzałami.Bezwładne ciało przelewało im się przez ręce, nawet najprostsze czynności trwały strasznie długo.Kate mimo woli spojrzała na twarz trupa - jego brodę okrywał dwudniowy zarost, na dolnej wardze widniała rozległa blizna po wrzodzie; szkliste piwne oczy były szeroko rozwarte.Odskoczyła jak oparzona, kiedy strażnik wyciągnął rękę w jej stronę.Dopiero po chwili zrozumiała, że mokry rękaw jej kaftana zaczepił się o ciężką metalową bransoletę na jego przegubie.Uwolniła się szarpnięciem.Ręka trupa z głuchym stuknięciem opadła na podłogę.Marek przypasał sobie miecz, jej podał łuk ze strzałami.Na ścianie wisiało kilka białych zakonnych habitów.Zdjął jeden dla siebie, drugi rzucił Kate.Wskazał na lewo, w kierunku rampy prowadzącej do drugiego budynku.Mniej więcej w połowie długości stało na niej dwóch strażników w kasztanowo-szarych płaszczach.Rozejrzał się, wziął stojący pod ścianą gruby kij do mieszania ziarna i podał go Kate.Sięgnął po dwie butelki wina, uchylił drzwi i pokazując je strażnikom, rzucił coś po oksytańsku.Kiedy ruszyli w jego stronę, ustawił Kate za drzwiami i powiedział szeptem:- Mocno!Dwaj zbrojni niemal wbiegli do środka.Erickson wzięła potężny zamach i z całej siły huknęła kijem w tył głowy drugiego strażnika.Była niemal pewna, że rozłupała mu czaszkę.Mężczyzna zwalił się na podłogę, ale natychmiast zaczął wstawać.Dopiero po dwóch kolejnych ciosach legł bez ruchu twarzą do ziemi.Tymczasem Marek roztrzaskał butelkę wina na głowie pierwszego i teraz z całej siły kopał go w brzuch.Mężczyzna zwijał się na deskach, usiłując zasłonić się przed kopniakami.Znieruchomiał dopiero wtedy, gdy Kate i jego zdzieliła kijem.Andre z uznaniem pokiwał głową.Wsunął miecz pod habit, naciągnął kaptur na głowę i z pochyloną głową, naśladując mnicha, śmiało wyszedł na rampę.Kate ruszyła za nim.Nie miała odwagi nawet zerknąć na szczyt wieży obsadzonej wojskiem.Kołczan zdołała ukryć pod białą szatą, ale długi łuk musiała nieść w ręku.Nie wiedziała, czy w ten sposób nie zwróci na siebie czyjejś uwagi.Bezpiecznie dotarli jednak do drugiego budynku.Marek przystanął przed drzwiami.Przez chwilę nasłuchiwał, lecz ze środka dobiegało jedynie głośne rytmiczne postukiwanie i plusk wody napędzającej młyńskie koło.Ostrożnie uchylił drzwi.* * *Chris starał się trzymać głowę nad powierzchnią wody.Nurt był tu znacznie powolniejszy, ale zniósł go dobre sto metrów od młyna.Na obu brzegach koczowali ludzie Arnauta, najwyraźniej czekali na rozkaz rozpoczęcia szturmu na ufortyfikowany most.Dalej, pod lasem, giermkowie krzątali się przy wielkim stadzie rycerskich koni.Promienie słoneczne odbijały się od lekko falującej powierzchni wody.Musiały razić zbrojnych.Chris zauważył raz i drugi, jak mrużą oczy i odwracają się tyłem do rzeki.Świetnie, pomyślał.Łatwiej będzie przepłynąć niepostrzeżenie obok nich.Delikatnymi ruchami rąk zaczął się kierować do północnego brzegu.Znalazł się wreszcie pod zwieszonymi nisko gałęziami drzewa, gdzie nikt nie powinien go dostrzec.Stanął w płytkiej wodzie, żeby zaczerpnąć oddechu.Musiał się trzymać strony francuskiej, jeśli marzył o dołączeniu do Marka i Kate.Wcześniej jednak musiał dotrzeć z powrotem w pobliże młyna.Nie potrafił ocenić swoich szans.Wszędzie aż roiło się od zbrojnych oddziałów.Przypomniał sobie nagle, że to Andre ma przy sobie ceramiczną kostkę markera.Gdyby zginął, straciliby ostatnią szansę powrotu do domu.Zresztą i tak pewnie nigdy się stąd nie wydostaniemy, pomyślał z goryczą.Coś stuknęło go w tył głowy.Odwrócił się.Po wodzie dryfował zdechły szczur, rozdęty jak balon.Chrisowi żołądek podszedł do gardła.Zaczął szybko gramolić się na brzeg.W pobliżu nie było ludzi Arnauta, ale spory oddział rozłożył się w cieniu dębowego zagajnika, kilkadziesiąt metrów dalej, w dole rzeki.Hughes wyszedł z wody i dał nura w zarośla.Słońce przyjemnie grzało.Spod lasu dolatywały gardłowe śmiechy żołnierzy.Pomyślał, że powinien znaleźć lepszą kryjówkę.Tu w trawie zauważy go każdy, kto będzie szedł ścieżką, biegnącą wzdłuż brzegu.Ciepło rozleniwiło go jednak.Dało o sobie znać przemęczenie, oczy zaczęły mu się kleić.Pomyślał, że poleży jeszcze kilka minut.Tylko kilka minut.* * *Wewnątrz budynku hałas był ogłuszający.Kate aż się skrzywiła, kiedy stanęła na wąskim balkoniku i spojrzała z góry na rozległą halę.Przez całą długość budowli ciągnęły się ustawione w dwóch rzędach mechaniczne młoty, które rytmicznie uderzały w masywne kowadła.Metaliczny szczęk niósł się głośnym echem między kamiennymi ścianami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •