[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypominał sobie ucieczkę z Pikaraydu, panikę, poczucie bezsilności i apa-tię, sny.Skoro najwyrazniej był żywy i nie znajdował się w niewoli, musiało toświadczyć o tym, że ostatecznie jego prześladowcy zaprzestali pościgu.Gdyby gobowiem odszukali, zabiliby go bez wahania.Otworzył oczy i, rozglądając się po okolicy, zwrócił uwagę na niezwykłe błę-54 kitne zabarwienie padającego światła (bez wątpienia złudzenie, wywołane tym,że słońce przesłonięte było warstwą szarych chmur), w którym cały krajobraz na-bierał upiornego wyglądu, a morze  matowego, metalicznego połysku.Wapienne skały, wynurzające się z wody i rozciągające wokół terasami, odbi-jały światło niczym wypolerowany ołów.Powodowany nagłym impulsem Elrykwyciągnął rękę w stronę słońca i przyjrzał się jej uważnie.Zwykle zimna bielskóry nabrała teraz cieplejszego, niebieskawego odcienia.Rozbawiony tym Elrykuśmiechnął się niczym dziecko, w niewinnym podziwie.Spodziewał się, że wkrótce zmoży go zmęczenie, lecz zamiast tego czuł sięniezwykle wypoczęty, jak gdyby spał długo po sutym obiedzie.Postanowił niezastanawiać się nad tym niezwykłym i nieprawdopodobnym zjawiskiem.Zdecy-dował się wdrapać na urwisko w nadziei, że gdy zorientuje się w swym położeniu,łatwiej mu będzie obrać właściwy kierunek.Wapienne zbocza były trochę zdradliwe, lecz wspinaczka nie należała do trud-nych, gdyż zawsze udawało mu się znalezć miejsca, gdzie poszczególne terasy niebyły od siebie zbyt oddalone.Wspinał się ostrożnie i wytrwale.Spękany wapień w wielu miejscach zapew-niał dobre oparcie dla nóg, tak że albinos osiągnął znaczną wysokość w dość krót-kim czasie, chociaż gdy znalazł się wreszcie na szczycie, zbliżało się już południe.Stał na brzegu rozległego, kamiennego terenu, ze wszystkich stron raptownie opa-dającego stromymi urwiskami, dzięki czemu horyzont nie sprawiał wrażenia od-ległego.Ponad równiną znajdowało się już tylko niebo.Poza rosnącymi z rzadkabrązowymi kępkami trawy nie było tu żadnej roślinności ani też śladu istnieniatubylców.Dopiero teraz Elryk zdał sobie sprawę, że cała okolica pozbawiona jestwszelkich oznak życia.Nawet jeden ptak nie szybował ponad jego głową, żadenowad nie pełzał w trawie.Nad brązową wyżyną panowała nie zmącona niczymcisza.W niewytłumaczalny sposób Elryk nadal nie czuł zmęczenia.Postanowił wy-korzystać niespodziewany przypływ sił i dojść do przeciwległego krańca wapien-nego wzniesienia.Miał nadzieję, że stamtąd dostrzeże jakąś wioskę lub miasto.Parł naprzód, nie odczuwając głodu ani pragnienia.Poruszał się szybko, ale wi-dać niewłaściwie ocenił odległość, bo słońce poczęło się już kłonić ku zachodowi,a on wciąż jeszcze nie osiągnął celu podróży.Niebo przy horyzoncie zabarwiłosię głębokim, aksamitnym fioletem.Nieliczne chmury również przybrały błękitnyodcień.Dopiero wówczas Elryk zauważył, że słońce także nie świeci jak zwykle,lecz płonie ciemną purpurą.Zastanowił się, czy przypadkiem nie jest to dalszyciąg snu.Grunt pod nogami począł się wznosić stromo pod górę i dalsza wędrówka stałasię o wiele trudniejsza.Zanim jednak blask słoneczny przygasł całkowicie, Elrykznalazł się na stromym zboczu opadającym w szeroką, pozbawioną drzew dolinę,na której dnie, wśród skał, rdzawej darni i paproci, wiła się rzeka.55 Po krótkim odpoczynku, pomimo zapadającej nocy, Elryk postanowić iść daleji sprawdzić, czy uda mu się dotrzeć do rzeki, skąd miałby przynajmniej wodę dopicia i gdzie rano udałoby mu się może nałowić ryb.Księżyc nie pojawił się jednak tej nocy, co bardzo utrudniało wędrówkę.Mel-nibonanin przez dwie lub trzy godziny parł przed siebie wśród niemalże kom-pletnych ciemności, co chwila potykając się o większe głazy, aż w końcu gruntprzestał opadać i Elryk nabrał pewności, że wreszcie dotarł do dna doliny.Czuł wielkie pragnienie, a także lekki głód.Mimo to zdecydował odczekaćdo świtu i wówczas dopiero ruszyć na poszukiwanie rzeki.Obchodząc jednakdokoła jakąś wyjątkowo wysoką skałę z pewnym zdumieniem dostrzegł odblaskpłonącego ogniska.Przy odrobinie szczęścia mogło to być obozowisko kupców, karawana zmie-rzająca w stronę jakichś bardziej cywilizowanych krain, do której może udałobymu się przyłączyć oferując w zamian swój miecz na usługi podróżnych.Nierazjuż, odkąd opuścił Melnibon, zarabiał w ten sposób na swe utrzymanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •