[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kellyze strachu tak dr\ał, \e zamiast piłować kratę chciał mi obciąć rękę.- To twoja wina! - krzyknął Kelly.- yle trzymałeś rurę!- Jaką rurę? Co było z tą kratą?- Pamięta pan, co zrobił Havoc? - wtrącił się Slayton.- Nie mogliśmypowtórzyć jego numeru, bo Gwardia zwiększyła warty na zewnątrz.Trzeba byłowejść do środka przez kanały, a tam była ta krata.- Jak to? Nie zawalili starego tunelu?- A skąd! Chłopcy z Gwardii są przekonani, \e ewentualny rabunek odbędziesię tak, jak poprzednio.Nie mogą zapomnieć, jak Havoc wykiwał ich z tym tunelem.Ashcroft z podziwem popatrzył na przenoszone do wnętrza budynku skrzynie.- Co jest w środku?- Dokładnie nie wiemy - Stazzi wyjął z kieszeni pomiętą kartkę.- Braliśmy wpośpiechu wszystko jak leci i moje dane są raczej orientacyjne.- Gwardia stukała od zewnątrz w drzwi i trzeba było się trochę pospieszyć -dodał Slayton.- Jak to stukała?- No, powiedzmy waliła.Pózniej nawet strzelała, ale wrota tej chłodni byłybardzo grube.Ashcroft zwil\ył wargi końcem języka.- Co w końcu macie? - spytał po chwili.- Kilkadziesiąt M-16, kilka czy kilkanaście uniwersalnych M-60 kaliber 7,62mm ze składaną podstawą dwuno\ną.Niestety były tylko dwie podstawy trójno\ne doprzekształcenia w cekaem.- A co z amunicją?- Jest w wystarczającej ilości - Stazzi rozprostował swoją kartkę.- Mamy jeszcze kilka granatników przeciwpancernych M-20 kalibru 88,9 mm.Donośnośćgranatu wynosi 450 metrów i sądzę, \e z tej odległości powstrzyma ka\dynieopancerzony samochód.Oczywiście strzelając z przewy\ką, mo\na.- A to? - spytał Layne wyciągając rękę w kierunku stalowych pojemników.- Miny, granaty, środki dymotwórcze, palne, maski przeciwgazowe, drutkolczasty.- Brakuje tylko artylerii - powiedział Ashcroft.Kelly i Slayton spuścili głowy, a Stazzi na powrót zmiął kartkę i wsadził ją dokieszeni.- Obawiam się, \e nie brakuje - warknął.- Ci idioci wzięlistusześciomilimetrowe działo M-40, ale było za cię\kie i brakuje paru części.- Spróbuj nieść w kanale ponad dwustukilowy cię\ar i niczego nie upuścić.-Kelly pokazał obdartą skórę na swoich dłoniach.- Poza tym było ślisko i co chwilęprzewracał się któryś z \ołnierzy.- Czego brakuje? - zainteresował się Layne.- Podstawy, celownika, wyciorów i cholera wie czego jeszcze.- Podstawy w ogóle nie było - powiedział Slayton.- Ao\e montuje siębezpośrednio na samochodzie terenowym.- W takim razie jak z niego strzelać? Mam trzymać lufę w rękach? -przestraszył się Ashcroft.- Drobiazg, to działo bezodrzutowe.Kelly i Slayton ze skwaszonymi minami zabrali się do przenoszenia skrzyń.Stazzi, jakby dla usprawiedliwienia eksponując banda\, podszedł doAshcrofta.- Coś niedobrego dzieje się w podziemiach - powiedział cicho.- Przeszkadzali wam kanalarze?- Nie.Co prawda oni te\ tam byli, ale raczej wiali na nasz widok.- Więc co się stało?- Nie wiem dokładnie.Tu na powierzchni jest taki spokój.- Stazzi przesunąłręką po nie ogolonych policzkach.- Tam stale ktoś się kręci, widać jakieś ślady.Niewiem, jak to powiedzieć.W ka\dym razie wśród pracowników miejskich słu\bkomunalnych szerzy się panika.- Myślisz, \e mo\emy spodziewać się zagro\enia właśnie stamtąd?- Kto wie? - Stazzi spojrzał na małe okienka piwnic ciemniejące tu\ nad powierzchnią gruntu.Potem potrząsnął głową i poszedł za róg budynku zapalić papierosa.* * *Skrawek rozdętego słońca tkwił tam, gdzie zieleń wsączała się w rudąpłaszczyznę pustyni.Layne dmuchnął dymem i wypstryknął peta.Moment pózniejprzechylił się gwałtownie przez parapet.Zgodnie z przewidywaniami niedopałeklecąc po paraboli wpadł za kołnierz mę\czyzny przy naczepie.Layne błyskawiczniecofnął się i usłyszał zduszony jęk.Za nim stał Slayton i z wyrzutem w oczach trzymałsię za nos.- Kocham policję - wyjęczał.- Kopią, walą z byka.Sądząc z okrzyków, człowiek montujący amortyzatory dla komputera miałpodobne rozterki.Layne obiecał sobie, \e na drugi raz staranniej zdusi \ar.Powstrzymał Slaytona od wystawienia głowy.- Co tam w dole?Lekarz obciągnął koszmarny kitel, w którym paradował ju\ dłu\szy czas.Chyba nikt nie powiedział mu o gryzmole na plecach.Layne wparł kark we framugę.- Sądzisz, \e Havoc zdą\y? Cię\arówka na rano będzie gotowa.Slayton bez słowa pociągnął palcem po linii odległego ogrodzenia.- Pusto.kto chce, mo\e wlezć - odwrócił opaloną twarz.- Sam wiesz, napięćdziesięciu stra\ników ponad trzydziestu podlegało Havocowi, a tylko dziesięciuodwa\yło się zostać.Warstwa szarych chmur przyciągała wzrok Layne a, wreszcie opuścił go nauchyloną bramę wjazdową.- Tamci odeszli.z personelu te\, tylko.- otarł policzek o chropawe drewno.- Podobno w parku Bradbeera nikogo nie ma cały dzień.- Tak - Slayton podniósł lornetkę.- To gorsze ni\ ten tłum przy szpitalu.Ichprzynajmniej było widać.Layne ostro\nie zamknął okno.- Licząc ochotników, jest nas ponad pięćdziesięciu.powinniśmy wytrzymać.Stanął przy du\ym stole słu\ącym do rozpinania planów i zapalił lampę.Jaskrawe światło bijące od powierzchni kalki uświadamiało, \e zapadła noc.- Swoją drogą - Layne przyjrzał się własnym dłoniom.- Ciekawe, jak udało sięim dotrzeć do telefonów i teleksu? Slayton prychnął krótko.- Słyszałem, co mówił Stazzi.Przy tym systemie połączeń wystarczyła jednakostka trotylu w centralce.- Wskazał za czarną szybę.- Jest gdzieś w parku.Okręcił się wirując połami.- Neal prosił, \ebym zajrzał do tego faceta z radiostacją.Ruszył do drzwi.Layne nie miał ju\ teraz wątpliwości, co przedstawiagryzmoł na plecach Slaytona.- Jeszcze się naradzają.? - spytał nachylając głowę.- Cały czas - Slayton pchnął drzwi.- Mark boi się, \e i to pudło wywalą mu wpowietrze.Mijając postacie w mundurach Layne przeszedł pod ścianę.Z mieszaninąniechęci i po\ądania zerknął na lufy automatów.- Nie dziwię mu się - wrócił spojrzeniem do pleców Slaytona.- Ktoś włóczyłsię dziś w nocy w piwnicy.widziałem ślady.Po paru stopniach wdrapali się na najwy\szy poziom budynku.W powietrzuczuć było jeszcze ciepło ostatnich upałów.- Wcale nie jestem pewien, czy dobrze robimy - Slayton błysnął oczami.-Myślę o niezawiadamianiu władz.Zza drzwi dobiegało głuche charczenie.- Bez stuprocentowych dowodów Havoca uniewinni ka\dy sąd.- Wiem, wiem.- Slayton załomotał w blachę.Ryk mo\na było uznać za zaproszenie.Weszli.W pokoju pracowała tragicznierozklekotana lodówka, tak przynajmniej pomyśleli w pierwszej chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •