[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Brat twój woła:Idz i przyjdz.Idz, skacząc po górach.Nie zwlekaj.Zamienił się w słuch. Mówi Izajasz: zgromadzeni, uwięzieni w lochu, zamknięci w więzieniu.Amulet.I szczur.Amulet i szczur.Jin i jang, Keter i Malkut.Słońce, wążi ryba.Odemkną się, uchylą wrota Piekieł, wonczas runie wieża, zawali się turrisfulgurata, wieża trafiona piorunem.W proch rozsypie się Narrenturm, błazna podgruzami pogrzebie.Narrenturm, powtórzył w myśli Reynevan.Wieża Błaznów! Na Boga! Adsumus, adsumus, adsumus!  krzyknęła nagle dziewczyna, wyprężającsię silnie. Jesteśmy! Strzała za dnia lecąca, sagitta volante in die, strzeż się jej,strzeż! Strzeż się strachu nocnego, strzeż się istoty, która idzie w mroku, strzeż siędemona, co niszczy w południe! I co woła: Adsumus! Strzeż się pomurnika! Bójsię ptaków nocnych, bój cichych nietoperzy!Korzystając z nieuwagi rudej, Jagna cichcem dorwała się do gąsiorka, wypiłakilka głębokich łyków.Zakaszlała, czknęła. Strzeżcie się też  zaskrzeczała  Lasu Birnamskiego.Rudowłosa uciszyła ją kuksańcem. A ludzie  westchnęła rozdzierająco wieszczka  palić się będą, płonąćw ognistym biegu.Omyłkowo.Skutkiem podobieństwa nazwisk.Reynevan pochylił się w jej stronę. Kto zabił. spytał cicho. Kto ponosi winę za śmierć mojego brata?Rudowłosa syknęła gniewnie i ostrzegawczo, pogroziła mu kopyścią.Reyne-van świadom był, że robi to, czego robić nie wolno, że ryzykuje bezpowrotneprzerwanie wieszczego transu.Ale pytanie powtórzył.Odpowiedz zaś dostał na-tychmiast. Winę ponosi wierutny kłamca  głos dziewczyny zmienił ton na niższyi bardziej chrapliwy. Kłamca lub ten, który prawdę powie.Prawdę powie.Skłamie, albo prawdę powie.A to w zależności od tego, kto jakie żywi w tymwzględzie poglądy.Upalony, nadpalony, spalony.Nie spalony, bo umarły.Umar-ły pochowany.Niebawem wykopany.Nim trzy lata miną.Z grobu wyrzucony.137 Buried at Lutterworth, remains taken up and cast out.Płynie, płynie rzeką po-piół ze spalonych kości.Avon do Severn, Severn do mórz, z mórz na oceany.Uciekajcie, uciekajcie, życie ratujcie.Tak mało nas już zostało. Koń  wtrącił nagle bezczelnie Szarlej. %7łeby uciekać, potrzebny mikoń.Chciałbym.Reynevan uciszył go gestem.Dziewczyna patrzyła niewidzącymi oczyma.Wątpił, by odpowiedziała.Był w błędzie. Cisawy. bąknęła. Cisawy będzie. A ja chciałbym jeszcze. spróbował Reynevan, ale urwał, widząc, żejuż koniec.Oczy dziewczyny zamknęły się, głowa opadła bezwładnie.Rudowłosapodtrzymała ją, położyła delikatnie. Nie zatrzymuję was  powiedziała po chwili. Pojedziecie jarem, skrę-cając tylko w lewo, zawsze w lewo.Będzie bukowy las, potem polana, na niejkamienny krzyż.Na wprost krzyża przesieka.Wywiedzie was na trakt świdnicki. Dzięki, siostro. Uważajcie na siebie.Tak mało nas już zostało. Rozdział 11w którym pokrętne przepowiednie zaczynają sprawdzać się w pokrętny spo-sób, a Szarlej spotyka znajomą.I objawia nowe, dotąd nieobjawione talenty.Za bukowiną, przy skrzyżowaniu duktu z przesieką, stał wśród wysokich trawkamienny krzyż pokutny, jedna z licznych na Zląsku pamiątek zbrodni.Wnoszącze śladów erozji i wandalizmu, zbrodni bardzo dawnej, być może dawniejszejnawet niż osada, której rozwaliny widoczne były opodal w postaci gęsto zaro-śniętych chwastem pagórków i dołów. Mocno spózniona pokuta  skomentował zza pleców Reynevana Szarlej. Wręcz rozłożona na pokolenia.Dziedziczna, rzekłbym.Wyrzezbienie takiegokrzyża zajmuje szmat czasu, stawia go więc już najczęściej syn, w głowę zacho-dząc, kogo też nieboszczyk tatuś utrupił i co go na starość natchnęło do skruchy.Prawda, Reinmarze? Jak myślisz? Ja nie myślę. Wciąż jeszcze zły jesteś na mnie? Nie jestem. Ha.Tedy jedzmy.Nasze nowe znajome nie kłamały.Przesieka na wprostkrzyża, choć pewnie pamięta Bolka Chrobrego, niezawodnie wywiedzie nas naświdnicki trakt.Reynevan popędził konia.Wciąż milczał, ale Szarlejowi to nie przeszkadzało. Przyznam, że zaimponowałeś mi, Reinmarze z Bielawy.U wiedzm, zna-czy.Wrzucić do ognia garść zielska, bełkotać zamawiania i zaklęcia, zasupłaćnawęz potrafi, bądzmy szczerzy, byle znachor i baba guślarka.Ale twoja lewita-cja, no, no, to nie w kij dmuchał.Gdzieś ty się, przyznaj, w Pradze edukował: naUniwersytecie Karola czy u czeskich czarowników? Jedno  Reynevan uśmiechnął się do wspomnień  drugiego nie wyklu-czało. Rozumiem.Wszyscy tam lewitowali podczas wykładów?Nie doczekawszy się odpowiedzi, demeryt poprawił się na końskim zadzie.139  Nie mogę się jednak oprzeć zdziwieniu  podjął  że oto zmykasz, kry-jąc się przed pościgiem po lasach modą bardziej przystającą zającowi niż magi-kowi.Magicy, nawet jeśli muszą uciekać, robią to z większą klasą.Medea, dlaprzykładu, uciekła z Koryntu rydwanem zaprzężonym w smoki.Atlantes latał nahippogryfie.Morgana w pole wywodziła mirażami.Wiwiana.Nie pamiętam,co robiła Wiwiana.Reynevan nie skomentował.Też zresztą nie pamiętał. Nie musisz odpowiadać  podjął Szarlej z jeszcze wyrazniejszą drwinąw głosie. Pojmuję.Za mało masz wiedzy i wprawy, jesteś tylko adeptem nauktajemnych, zaledwie uczniem czarnoksiężnika.Nieopierzonym pisklęciem magii,z którego wyrośnie jednak kiedyś orzeł, Merlin, Alberich albo Maugis.A wów-czas biada.Urwał, widząc na drodze to samo, co Reynevan. Nasze znajome wiedzmy  szepnął  nie kłamały zaiste.Nie ruszaj się.Na przesiece, schyliwszy głowę i szczypiąc trawę, stał koń.Zgrabny koń podwierzch, lekki palefrois o cienkich pęcinach.Cisawej maści, z ciemniejszą grzywąi ogonem. Nie ruszaj się  powtórzył Szarlej, zsiadając ostrożnie. Taka okazjamoże się już nie powtórzyć. Ten koń  rzekł Reynevan z naciskiem  jest czyjąś własnością.Do kogośnależy. Owszem.Do mnie.Jeśli go nie spłoszysz.Więc nie spłosz.Na widok zbliżającego się wolniutko demeryta koń wysoko uniósł łeb, potrzą-snął grzywą, prychnął przeciągle, nie spłoszył się jednak, pozwolił uchwycić zakantar, który nosił.Szarlej pogłaskał go po chrapach. To cudza własność  powtórzył Reynevan. Cudza, Szarleju.Trzebabędzie oddać właścicielowi. Ludzie, ludzie. zanucił cichutko Szarlej. Hej-hej.Czyj to koń?Gdzie właściciel? Widzisz, Reinmarze? Nikt się nie zgłosił.A zatem res nulliuscedit occupanti8. Szarleju. Dobra, dobra, uspokój się, nie trwóż twego delikatnego sumienia.Oddamykonia prawowitemu posiadaczowi.Pod warunkiem, że go napotkamy.Przed czymniechaj, błagam, ustrzegą nas bogi.Błaganie ewidentnie nie dotarło do adresatów lub nie zostało wysłuchane, al-bowiem przesieka zaroiła się nagle od pieszych, zdyszanych i wskazujących koniapalcami. To wam uciekł ten cisek?  uśmiechnął się życzliwie Szarlej. Jego szu-kacie? To macie szczęście.Rwał na północ, co sił w kopytach.Ledwo zdołałemgo zatrzymać.140 Jeden z przybyszów, wielki brodacz, przyjrzał mu się podejrzliwie.Wnoszącz nieschludnej przyodziewy i odrażającej aparycji był, jak i pozostali, wieśnia-kiem.Jak i pozostali, uzbrojony był w gruby kij. Zatrzymaliśta  przemówił, wyrywając Szarlejowi postronek kantara to i chwali się wam.A tera idzta sobie z Panem Bogiem.Pozostali podeszli, otaczając ich ciasnym wieńcem i dusząco nieznośnymsmrodem gospodarki rolnej.Nie byli to kmiecie, lecz wiejska biedota  zagrod-nicy, komornicy i owczarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •