[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Tak, brakowało! – powtórzył.– Tak, jak tobie brakowałoby zapewne twojego lasu, twoich szerokich przestrzeni, żywicznych zapachów.Bądź tak dobry i postaraj się zrozumieć.Nie masz się co krzywić.Popędził konia niecierpliwym kopnięciem po bokach.Przez chwilę jechali w milczeniu.– Jason, powiedz mi jedno – nie wytrzymał Match.– Przecież ta kobieta, ta kramarka.Owszem, przyznaję, nie najgorsza.Ale przecież ma dobrze po trzydziestce.– No to co? Wolisz młódki? – Jason pokręcił głową.– Bez sensu, wierz mi, nie ma jak dojrzała kobieta.– W porządku, ja nie o tym.Mówiłem w tym sensie, że ona przecież na pewno ma męża, więc jak.– No to co? – zdziwił się Jason, wcale nie obłudnie.– Dasz mi wreszcie skończyć? – spytał oschle Match.– Nie o to chodzi.Jason znów nie pozwolił mu dokończyć.– Mąż wyjechał po towar – odparł spokojnie.– Wróci dopiero po niedzieli, nie ma więc problemu.Kramarka jest sama w domu, dzieci już duże, pojechały z nim.Mieszka na uboczu, więc.Dostrzegł minę Matcha, rozszerzone ze zdziwienia oczy wielkości spodków.– Kiedyś ty się zdążył tego wszystkiego dowiedzieć? – wykrztusił Match po chwili.– Przecież prawie z nią nie rozmawiałeś.– Wystarczająco długo – Jason miał trudności z utrzymaniem powagi.– A co, myślałeś, że ile potrzeba, cały dzień?– Nie powiesz przecież, że od razu jej zaproponowałeś?– A dlaczego nie? – padło zdziwione pytanie.– Lubię jasne sytuacje, po co zwlekać?Match z powątpiewaniem kręcił głową.– Dobrze – powiedział Jason z rezygnacją.– Mamy jeszcze kawałek drogi, spróbuję ci wytłumaczyć.Mijali właśnie ostatnie domy zwartej miejskiej zabudowy.Zmierzali ku położonej nad rzeką części miasta, gdzie osiedlali się żydowscy rzemieślnicy.– No, słucham – przynaglił Match.Jason odchrząknął niepewnie.– Wiesz, Match, aż mi głupio.– zaczął.– Stary chłop jesteś, nijak mi trochę cię pouczać.– Zawsze warto wysłuchać mistrza – z przekąsem odparł Match.– Nie krępuj się, gdzie mi do ciebie.Jason zerknął podejrzliwie.Match nie wyglądał jednak na urażonego.Jason już dobrze nauczył się rozpoznawać ten specyficzny wyraz twarzy, świadczący o tym, że trafił w czułe miejsce.Tym razem chyba jednak nie, w każdym razie nie do końca.– Widzisz, tu trzeba zdecydowania – rozpoczął wyjaśnienia.– Kobiety to lubią, nie znoszą mazgajów, nieśmiałych, takich, co to sami nie wiedzą, czego chcą.Nie, źle mówię, wiedzą, czego chcą, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać.Ja się wcześnie o tym przekonałem, zresztą chyba nigdy kobiety mnie nie onieśmielały.A potem.Potem dochodziłem do tego, że coraz szybciej składałem propozycje.Match wydawał się słuchać bardzo uważnie.Słuchaj, słuchaj, uśmiechnął się w duchu Jason, nigdy nie jest za późno na naukę.Ty po prostu, jak mi się zdaje, zbyt poważnie traktujesz kobiety.Co się dziwić, z tą twoją tendencją do dzielenia włosa na czworo.– Aż w końcu doszedłem do optymalnej metody – kontynuował z zadowoleniem.– Do metody, która pozwala oszczędzić wiele czasu i rozczarowań, i na ogół się sprawdza.Otóż, po prostu, konkretną propozycję składam od razu.No i co, dobre?Jason błysnął zębami w uśmiechu.– Zaraz, zaraz.– Match wyglądał na lekko zdetonowanego.Metoda nie przekonywała go widać do końca.– Zaraz – powtórzył.– Mówisz, na ogół się sprawdza.A jak nie? Coś mi się wydaje, że nieraz dostałeś po gębie.– Tak też się zdarza – Jason zgodził się.– Ale w ogólnym rozrachunku i tak się opłaca.– dokończył triumfalnie.Match nie skomentował.Coś w tym jest, pomyślał.Życie nauczyło go ufać mistrzom, co osiągnęli biegłość w wybranej dziedzinie.* * *Dom nie spodobał się Matchowi od pierwszego spojrzenia.Wysoko sklepiona pierwsza kondygnacja nie miała żadnych otworów, ani wejściowych, ani okien.Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że zbudowane z ciosanego wapienia mury są bardzo grube.Aby wejść do domu trzeba było wspiąć się na chybotliwe z wyglądu drewniane schodki, przylepione niedbale do ściany.Schodki prowadziły do okutych żelazem, wąskich drzwi.Wyglądało na to, że w przypadku ataku schodki można zwalić jednym pchnięciem, a wtedy, by dostać się do jedynego wejścia będzie potrzebna drabina.Tak, tylko że każdy, kto chciałby oprzeć drabinę o mur znajdował się w polu widzenia roztaczającego się z okien w fasadzie budynku.Wąskich, pozbawionych szyb czy błon okien.Bardzo przypominających strzelnice.Match spoglądał nieufnie w ciemność kryjącą się za wąskimi oknami.Nic nie mógł zobaczyć, gdy stał w popołudniowym słońcu na podwórzu.Wszystko, co mógł dostrzec w szczelinach okien było nieprzeniknioną czernią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]