[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Rany boskie! Pomówię z ministrem.– Jest jeszcze coś.Ci dwaj byli zaprzyjaźnieni.Jeden z nich miał kontakty w światku przestępczym.Drugi był czysty.Nawet aż za bar­dzo.Fakt, że pomagał w porwaniu ciężarówki wskazuje moim zda­niem, iż hipotetyczna mafia obywatela Batury przekroczyła etap pierw­szy, jakim jest wprowadzenie agentów na teren wroga i przystąpiła do budowy siatki.Agenci poprzez swoje kontakty werbują podwładnych.Agent nie ma dostępu do wszystkich pomieszczeń.Ale może poznać kogoś, kto takim dostępem dysponuje i kupić go.Ewentualne zyski mogą wielokrotnie przekroczyć wydatki.Zakładając, że wprowadzili agentów do obiektu i stworzyli oni siatkę agenturalną, następnym kro­kiem będzie.– Tworzenie drugiej siatki agenturalnej, aby uzyskiwać informacje z co najmniej dwóch źródeł! – rzuciłem.– Słusznie.Jeśli istnieją dwie siatki, to dekonspiracja i zabójstwo obu kierowców tylko potwierdza tę teorię.Wraz z ich śmiercią strumyk informacji nie urwie się.– Trzeba będzie przeprowadzić wewnętrzne dochodzenie – powie­dział Pan Samochodzik.– Siatka agenturalną w naszym ministerstwie! Tylko tego nam brakowało!– Nie od rzeczy będzie rozgłosić, co się stało z kierowcami.Niech inni wiedzą, co ich w razie czego czeka za wierną służbę – zasugerowałem.W Jachrance byliśmy po półgodzinie.Nieduże gospodarstwo otacza­ły rozległe nie obsiane pola, zarośnięte chwastami.Zza kępy drzew wyło­nił się policjant.– Jest w domu – poinformował.– Dziesięć minut temu pojawił się w oknie kuchni.Nadkomisarz zatarł ręce.– Wkraczamy.Brygada zabezpieczy ślady kół na drodze.Może uda się dopasować do ciężarówki.Z trzech radiowozów wysypali się policjanci i obiegli budynki.W kil­ka minut później weszliśmy i my.Właściciel stał milcząc ponuro, a na jego twarzy malował się paskudny grymas.Skorliński przeczytał mu na­kaz rewizji.– Nic u mnie nie znajdziecie – warknął gospodarz.– Jestem czysty.Popatrzyłem pod nogi.Droga prowadząca do szosy i podwórko były starannie zagrabione.Jeśli nawet przejechała tędy ciężarówka, to posta­rał się, abyśmy nie znaleźli żadnych śladów.Zajrzałem do szopy i stodo­ły.Poniewierały się tu zardzewiałe narzędzia, resztki starych mebli z pły­ty paździerzowej, stare materace.W kącie podwórza na łańcuchu szar­pał się duży rotweiler, koło domu straszyła ubłoconą łyżką potężna ra­dziecka koparka.Policjanci omijali psa łukiem.Po kilkunastu minutach rewizję przerwano.Stało się oczywiste, że w gospodarstwie nie ma ani śladu łupu.Wracaliśmy do Warszawy w nastrojach nieco przygaszonych.– Trzeba go było raczej po cichu obserwować – zrzędził szef.– Teraz.– Teraz posiedzi w areszcie pod zarzutem morderstwa.Może się załamie – z nadzieją stwierdził nadkomisarz.– Jeśli wie, jaka jest wartość ładunku, to odsiedzi nawet dwadzieścia pięć lat, a nie sypnie – zauważyłem ponuro.– Dwa miliony złotych to spora suma.Warto trochę pocierpieć.– Złamie się szybko – pocieszył mnie Skorliński.– W areszcie nie wolno pić.Jest jeszcze jedna szansa.Żeby sprzedać taką ilość zabytków, musiał nawiązać kontakty z innymi handlarzami.W tym celu potrzebne mu były zdjęcia.Jeśli wasze negatywy znalazł w ciężarówce, to mógł dać je do wywołania.W Jachrance nie ma odpowiedniego punktu, a w Serocku? Zaraz nawiążę kontakt z miejscową komendą.Niech to sprawdzą.ROZDZIAŁ SIÓDMYBIBLIOTEKA INSTYTUTU GEOGRAFII · PONOWNIE JACHRANKA · ZAGADKA PSIEJ BUDY · ODZYSKANY ŁUP · NARADA ·ARARAT · SEKRETY TERMOWIZJI · ZOSIA I JACEK CHCĄJECHAĆ ZE MNĄ · WIZJE PANA ONUFREGONastępnego dnia poszedłem do biblioteki Instytutu Geografii i spraw­dziłem, co mają na temat Araratu.Siedziałem do wieczora nad rosyjską monografią poświęconą wschodniej Turcji.Cały czas jakaś myśl uparcie drażniła mi mózg.Coś przeoczyłem.Ale co? Skończyłem czytać.Uparta myśl nie dawała mi spokoju.Wyszedłem z instytutu i poszedłem powoli przez teren uniwersytetu.Tłumy studentów wysypały się z gmachów i okleiły ławki.Ścisnąłem skronie dłońmi.Myśl początkowo nieśmiała przebijała się coraz uporczywiej.Przeoczyliśmy coś.Coś ważnego.Nieoczekiwanie przypomniał mi się pan Tomasz, jak w kościele w Wojsławicach rozdzielał obraz od maskującej go deski.Coś, co zostało ukryte.Ale co? Przymkną­łem oczy wywołując jeszcze raz obraz podwórza Ślusarskiego.Dom, szo­pa, stodoła, pies na łańcuchu.Koparka? Nogi same zaniosły mnie do sa­mochodu.Pojechałem na komendę.Nadkomisarz był nieobecny, zdaje się, że odsypiał dyżur, ale zadzwoniono do niego i niebawem się pojawił.– Znaleźliśmy negatywy – poinformował mnie.– W zakładzie mieli jeszcze rolki po filmach.Udało się z dziesięciu wyodrębnić jego odciski palców.Inne były na ciężarówce.Teraz już się nie wywinie.Ekipa rewi­duje jego gospodarstwo w poszukiwaniu broni, z której zastrzelił drugie­go kierowcę, choć prawdopodobnie wrzucił ją do Zalewu Zegrzyńskie­go.Nurkowie poszukają jej jutro.– Wiem, gdzie są zabytki – powiedziałem spokojnie.– Gdzie?– Nie mam pewności.Moglibyśmy jeszcze raz tam pojechać? Mam samochód.– Jasne.Słońce zachodziło już, gdy stanęliśmy na podwórzu.W stodole pra­cowała ekipa badająca leżące tam części samochodowe.– I jak? – zagadnął nadkomisarz.– Są tu cztery bloki silnikowe od aut, których numery mamy w kar­totece – wyjaśnił jeden z policjantów.– No to gdzie te skarby? – zagadnął mnie.Poprowadziłem go przed psią budę.Rotweiler szarpał się na łańcu­chu.– Trzeba go jakoś poskromić.Kapitan wyjął z kieszeni kanapkę i rzucił psu.Po chwili ten łasił nam się do nóg.Ujęliśmy z dwu stron budę i odciągnęliśmy ją spory kawałek.Z szopy wziąłem dwa szpadle.Pótrnetra poniżej natrafiliśmy na folię.Pod nią stały rzędem znajome kartonowe pudła.– Zauważyłem to przypadkiem – powiedziałem.– Łyżka koparki była zabłocona, musiał więc ostatnio coś kopać.Co mógł kopać? Skrytkę na łupy.Dlaczego nie znaleźliśmy śladów kopania? Całe podwórze za­grabił starannie, a na miejscu ukrycia ustawił budę ze złym psem.Po­przednio stała tam – wskazałem wyraźny jeszcze ślad na ścianie szopy.Pochyliłem się i otworzyłem pierwsze pudło.Wewnątrz znajdowała się kartka inwentarza, a sam karton wypełniały elementy rycerskiej zbroi.– I za to zginęło dwu ludzi? Im dłużej pracuję w tym zawodzie, tym bardziej mnie to wkurza.– Skorliński odreagował wydarzenia ostat­nich dni.– Czasami ludzie giną z bardziej błahych powodów niż kupa zardze­wiałego żelastwa – zauważyłem.Z kieszeni wyjąłem telefon komórkowy i wystukałem numer pana Tomasza.– Halo? – odezwał się po chwili.– Szefie, mówi Paweł Daniec.Zawartość ciężarówki została odzy­skana.Głośne westchnienie ulgi zabrzmiało w słuchawce jak najpiękniejsza muzyka.Zaparkowałem Rosynanta pod domem pana Tomasza i wbiegłem po schodach.Zapukałem i szef od razu otworzył drzwi.W jego ciasnej kawalerce było tego dnia ciaśniej niż zwykle.Wygodnie rozparci w fote­lach siedzieli Zosia i Jacek.– Salem alejkum – przywitałem krewniaków szefa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •