[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przykucnął przy.moich nogach i zaczął wietrzyć, wciągając ze świstem powietrzenadpływające od strony szczytu: Może czuje jakieś dzikie zwierzę kryjące się w lesie?" -pomyślałem.Sebastian wciąż wietrzył i wietrzył, jak gdyby smakując zapach nocnego powietrza.Wreszcie zaskomlił cichutko.Zrobiłem trzy kroki w kierunku lasu.Sebastian podniósł się i poszedł za mną. Kie licho?" -pomyślałem.I zatrzymałem się.Wtedy pies również przystanął.Z namiotu wychyliła się główka Kasi.- Co się stało? Dlaczego pan nie, śpi? - spytała mnie szeptem.Przykucnąłem i powiedziałem jej do ucha:- Robię nocny obchód obozu.Zabierz Sebastiana i zamknij go w namiocie.Pęta się podnogami i przeszkadza.Zabierz go i kładz się spać.Schwyciłem Sebastiana i podałem go dziewczynce.Posłusznie zasznurowała szczelnie namioty.żeby pies nie mógł się znowu wymknąć.Byłem rad, że uwolniłem się od towarzystwa psa.Chciałem poznać przyczynę niezwykłego zachowania się Sebastiana, ale bałem się, że onmoże mi to utrudnić.Zamierzałem obejść cały obóz, a pies mógł nagle podnieść harmider iwszystkich pobudzić.Ostrożnie ominąłem namiot harcerzy.Było w nim cicho, zapewne chłopcy spali smacznie,kołysani dalekimi odgłosami burzy.Zrobiłem jeszcze kilkanaście kroków i dosięgnąłemlasu.Teraz należało wzmóc uwagę.Drogę zagradzały niewidoczne w ciemnościachgałęzie, wystarczyło otrzeć się o nie, a sprawiały szelest, którego nie głuszyły nawetgrzmoty.Zanim zagłębiłem się w las, obejrzałem się za siebie, na polanę i rozstawione na niejnamioty.Hen, daleko, w mrokach nocy pobłyskiwało i jak gdyby z potężnej piersi dobywałsię pomruk, znów bliższy i głośniejszy.A więc burza powracała w tę okolicę.Minąłem ścieżkę zbiegającą po stoku góry aż do kamieniołomu i wszedłem do lasu.Raz poraz noga moja zsuwała się do wykrotu wysłanego suchymi liśćmi, co powodowało głośnyszmer.Raz po raz potykałem się o pień przewróconego drzewa, o twarz moją ocierały sięnisko rosnące gałęzie.Wówczas przystawałem i nasłuchiwałem, czy wywołany przeze mnieszmer nie wypłoszy tego coś" z ciemności i gęstwiny.Raz po raz też wydawało mi się, żeprzed sobą dostrzegam przyczajoną postać.Niekiedy dłuższą chwilę trwało, zanimuświadomiłem sobie, że to tylko dwa rosnące przy sobie drzewa upodobniły się do sylwetkiludzkiej, a samotny jałowiec przypomina przykucniętego niedzwiedzia.Burza była wciąż bliżej i bliżej.Już nad moją głową czarne chmury pękały od zygzakówbłyskawic, a grzmot piorunów niemal ogłuszał.Dwukrotnie zerwał się silny podmuch wiatrui rozkołysał drzewa, wypełniając bór głośnym szumem liści.Wtedy to przyspieszyłem krokui szedłem śmielej, wiedząc, że szelest wywołany moimi krokami zagłuszają odgłosy wiatru iburzy.Ale po chwili znowu wiatr ucichł, tylko gromy grzechotały nad Polaną.Nagle niebieskabłyskawica rozdarła niebo i zobaczyłem przed sobą niewielką polankę.Jeszcze jednabłyskawica i dojrzałem postać ludzką.Kilkoma susami, kryjąc się za pniami drzew, dopadłem skraju polanki.Tajemnicza osoba poprawiła na sobie płaszcz i wolno poszła ścieżką w tę stronę, gdzieleżał nasz obóz.103Ucieszyło mnie to.Jeszcze chwila i będzie musiała przejść tuż obok mnie, ukrytego zapniem grubego buka.A wtedy?.Nie miałem pojęcia, co wtedy zrobię.Byłem przecież bezbronny, a tajemniczy ktoś" mógłbyć uzbrojony choćby w laskę.Zresztą.nie było żadnych podstaw, aby sądzić, że ówosobnik miał wrogie zamiary.Mógł to być samotny turysta, który zabłąkał się na Polanę.Tajemnicza postać zbliżała się.Jeszcze krok i minie mnie w odległości wyciągniętegoramienia.Tak bardzo pragnąłem, aby w tym momencie znowu błysnęło.Lecz tym razem szczęście mi nie sprzyjało.Osobnik przeszedł obok, twarzy jego niezdołałem zobaczyć.Szedł szybko, coraz szybciej i rozpłynął się w ciemnościach.Pobiegłem za nim stąpając na palcach.Zcieżka skręcała raptownie obok wielkiego krzaka.Otarłem się o niego prawym ramieniem, a potem potknąłem o wystający z ziemi korzeń.Potknięcie było tak niespodziewane, że jak długi przewróciłem się na ziemię.Chciałemzerwać się na nogi, ale coś ciężkiego spadło mi na plecy, czyjeś kolana przygniotły miłopatki, a czyjeś ręce w silnym uścisku ujęły moje dłonie.Tajemniczy osobnik siedział mi nakarku i przygważdżał do ziemi.Ogromnym wysiłkiem wygiąłem plecy w łuk i starałem się podciągnąć pod siebie kolana.Udało mi się to.Odbiłem się nimi od ziemi i przekoziołkowałem wraz z przeciwnikiemprzyczepionym do mnie jak kleszcz.Przydały się umiejętności nabyte przy ćwiczeniach dżudo, sztuka upadania w przód i w tył.Ale i mój napastnik znał dżudo.Wczepił się dłońmi w moją szyję, stosując klasyczny chwyt,mający spowodować u mnie utratę tchu. Zgiąć się, aby zwyciężyć" - przypomniałem sobie nauki Akyamy.Przekoziołkowaliśmyrazem i po chwili on anowu tkwił mi na karku i dusił.Przechyliłem tułów do przodu i zwróciłem głowę w lewo pod ramionami napastnika.Kontynuowałem obrót i zmusiłem go do zluznienia uścisku.Wtedy złapałem go zanadgarstki.Jeszcze silny ruch tułowiem i tym razem to ja przygniatałem go sobą.Poczułemznajomy przyjemny zapach perfum.Pachnący loczek włosów łaskotał mnie w nos.- Zenobia - powiedziałem, puszczając jej dłonie.Po chwili staliśmy obok siebie, dysząc ze zmęczenia.- Bandyta! - syczała Zenobia.- Napada pan no ca w lesie na samotne i bezbronne kobiety.- To pani na mnie napadła - tłumaczyłem się, zaskoczony spotkaniem z dziewczyną.- Musiałam się bronić.A to anaczy atakować.Widziałam, jak przyczaił się pan za drzewem.Wywabiłam pana na ścieżkę.- Co pani tu robi? W nocy?Wzruszyła ramionami.- Umawialiśmy się przecież, że przyjadę do was.I do Kasi.Ale w tych ciemnościach nieumiałam trafić do obozu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]