[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Więc takie jest przeznaczenie tego domu?- Modlę się codziennie, żeby Pan Bóg wytraci tych grzeszników.- Domyślam się, że ci grzesznicy nie pojawiają się tu w dzień, tylko nocą?- Nigdzie nie jest napisane, że po zapadnięciu zmroku powinniśmy skrywać się wswoich łóżkach.Dlatego widzimy to zło, wcielone zło.- Bardzo mi przykro.Ale nie chodziło mi o, hmm, wcielone zło.Pytałem o rodzinęMaxwellów.Mieszkali tu jakieś trzydzieści lat temu.- Jesteśmy tu dopiero od pięciu lat, więc ich nie znam.- A jest tu ktoś, kto ich pamięta? Wskazała grubym palcem na farmę.- Z powodu zła nikt nie zagrzewa tu miejsca.Jej dziecko dostało czkawki i całe się ośliniło.Kobieta otarła mu buzię wyciągniętą zkieszeni ścierką.Horatio wręczył jej swoją wizytówkę.- Gdyby okazało się, że może mi pani lub ktoś z pani znajomych w jakiś sposóbpomóc, proszę do mnie zadzwonić.Obejrzała dokładnie wizytówkę.- Jest pan psychiatrą? - Kimś w tym rodzaju.- Z Waszyngtonu? - zapytała szyderczo.- Tu jest Tennessee.- Mam rozległą praktykę.- Dlaczego interesują pana ci Maxwellowie?- To tajemnica.Mogę powiedzieć tylko tyle, że próbuję pomóc mojemu pacjentowi.- Ile to jest dla pana warte?- Mówiła pani, że ich nie znała.- Ale znam kogoś, kto ich pamięta.Moja babcia.Oddała nam ten dom, kiedy trafiła dodomu starców.Mieszkała tu ze czterdzieści lat, może więcej.Dziadek jest pochowany wogródku za domem.- To urocze.- Pięknie rośnie nad nim trawka.- Więc pani babcia jest w domu starców? Gdzieś niedaleko?- To ośrodek stanowy, godzinę drogi stąd.Babci nie było stać na nic lepszego.Oddałanam swój dom, żeby zajęła się nią opieka społeczna.Rozumie pan, oni nie mogą siędowiedzieć, że babcia cokolwiek ma.- Bo wtedy kazaliby jej płacić za pobyt w ośrodku?- Właśnie.Władze bez przerwy nas rolują.Musimy walczyć o swoje.Inaczej za kilkalat wszędzie tu będzie pełno Meksykanów.- Wzniosła oczy ku niebu.- Boże, wolę lectrupem, niż dożyć tych czasów.- Niech pani lepiej nie składa takich deklaracji.Jak pani sądzi, babcia zechce ze mnąporozmawiać?- Kto wie? Miewa lepsze i gorsze dni.Od dawna się do niej wybieram, ale co mamzrobić z dzieciakiem - wskazała na malca - i resztą przychówku, która już chodzi do szkoły?Zresztą paliwo też nie jest tanie.- Spojrzała badawczo na Horatia i zapytała ponownie: - Nowięc, ile to jest dla pana warte?- To zależy, co od niej usłyszę.- Horatio zmierzył ją wzrokiem.- Powiedzmy, że jeślidowiem się czegoś ciekawego, zapłacę jej sto dolarów.- Jej? A na co jej pieniądze?! To mnie ma pan zapłacić! Horatio uśmiechnął się.- W porządku.Zapłacę pani.Jak to zorganizujemy?- Ubiliśmy interes, więc pojadę z panem.Muszę przypilnować, żeby pan niezapomniał o naszej umowie.- Kiedy możemy pojechać? - Mój facet wraca do domu o szóstej.Wtedy możemy jechać.Będziemy tam pokolacji.Starzy ludzie nie lubią, jak im się przerywa przeżuwanie.- W porządku.Jak nazywa się pani babcia i ten dom starców?- Ma pan mnie za głupią? Zaprowadzę pana wprost do jej pokoju.- Powiedziała pani, że miewa lepsze i gorsze dni.Co to znaczy?- To znaczy, że czasem jej odbija.Opętująją demony.Horatio, słysząc tę uwagę, przekrzywił głowę, zastanawiając się, czy młodej kobiecienie brakuje przypadkiem piątej klepki.Wreszcie zrozumiał, co miała na myśli.- Mówi pani o demencji?- O, właśnie.Musimy liczyć na łut szczęścia.- Dziękuję, pani.- Linda Sue Buchanan.Przyjaciele mówią do mnie Lindy, ale pan nie jest moimprzyjacielem, więc niech na razie zostanie Linda Sue.- Horatio.- Cudaczne imię.- Bo ja jestem cudaczny.Przyjadę po ciebie o szóstej.A tak, przy okazji, Linda Sue,twoje małe szczęście obrzygało ci but.Zostawił ją przeklinającą i wycierającą but o trawę.ROZDZIAA 24Sandy siedziała na łóżku.Wyglądała już znacznie lepiej.Pielęgniarka zostawiła jesame; Michelle usiadła obok łóżka i ujęła w swoje dłonie rękę Sandy.- Co ci się, do diabła, stało? - zapytała.Sandy uśmiechnęła się i machnęła lekceważąco ręką, choć tę drugą, trzymaną przezMichelle, zacisnęła mocno.- Och, skarbie, od czasu do czasu zdarza mi się coś takiego.Nie ma się czym martwić.Dali mi eliksir szczęścia i jestem zdrowa jak ryba.- Na pewno już wszystko dobrze?- Naturalnie.- Myślałam, że dostałaś jakiegoś ataku.- Widzisz teraz, dlaczego nie mogę podjąć żadnej pracy.A przecież byłby ze mnieznakomity pilot odrzutowca, prawda? - I zaczęła udawać, że zwraca się przez głośniki dopasażerów.- Panie i panowie, mówi kapitan.Podchodzimy do lądowania w piekle.Wkurzaciemnie! Trzymajcie się mocno, bydlaki, to spróbuję jakoś posadzić to cacko.- Roześmiała sięsłabo i zabrała dłoń z rąk Michelle.- Tak mi przykro, Sandy.Naprawdę. - Przywykłam.Michelle zawahała się.- Weszłam do twojego pokoju zaraz po tym, jak cię zabrali.Usłyszałam, jak ktośnadchodzi, i schowałam się za drzwiami.Do środka wszedł Barry.Sandy wyprostowała się na łóżku.- Zobaczył cię?- Nie.Wymknęłam się na korytarz, ale poskarżyłam na niego siostrze oddziałowej.Teraz pewnie planuje zemstę.- Czego on szukał w moim pokoju? - zastanawiała się Sandy.Michelle wzruszyła ramionami.- Może chciał po prostu zobaczyć, co to za zamieszanie.Albo szukał czegoś cennego.- Musiałby się włamać do mojego banku, bo tam trzymam cenną biżuterię - prychnęłaSandy.- Nigdy nie zabieram jej w takie miejsca jak to.- Masz rację.Sandy usiłowała usiąść wygodniej na łóżku; Michelle rzuciła się, żeby jej pomóc.Uniosła prześcieradło, odsłaniając nogi Sandy, objęła ją w pasie, oparła wyżej o poduszkę iprzykryła z powrotem.- Silna jesteś - zauważyła Sandy.- Ty też jesteś niezle umięśniona.- Od pasa w górę, tak.Ale moje nogi przypominają spaghetti.- Sandy westchnęła.-Musiałabyś je widzieć wcześniej.Ann-Margret nie ma lepszych.Michelle uśmiechnęła się.- Na pewno.- Michelle specjalnie uniosła prześcieradło, chciała się upewnić, czySandy mówi prawdę.Instynkt podpowiadał jej, że coś było z Sandy nie w porządku, ale jejnogi rzeczywiście wyglądały na uschnięte.- Za bardzo się przejmujesz - powiedziała Sandy.- A co innego nam pozostało?Godzinę pózniej Michelle brała udział w kolejnej sesji grupowej zaleconej przezHoratio Barnesa.- Kiedy można się spodziewać powrotu pana Harleya Davidsona? - Michelle zapytałajedną z pielęgniarek.- Kogo?- Horatio Barnesa.- Nie powiedział.Ale jest tu jego współpracownik, bardzo dobry lekarz.- Całe szczęście. Kiedy Michelle wracała korytarzem z sesji, o mało nie wpadła na Barry ego, którynieoczekiwanie wyłonił się zza rogu.Nie zatrzymując się, poszła w swoją stronę, aleusłyszała za plecami jego głos:- No i jak się miewa twoja dziewczyna, Sandy?Wiedziała, że nie powinna dać się sprowokować, ale nie wytrzymała.Odwróciła się ipowiedziała z uśmiechem:- U niej wszystko w porządku.A ty znalazłeś w jej pokoju coś wartego ukradzenia?- A więc to ty się na mnie poskarżyłaś pielęgniarce?- Aż tyle czasu potrzebowałeś, żeby się domyślić? Co za oferma.Uśmiechnął sięznacząco.- Może wreszcie spojrzysz prawdzie w oczy.Ja mogę stąd wyjść, kiedy zechcę.A tyjesteś zamkniętą w tym zakładzie świruską.- Zgadza się.Jestem świruską.Jestem kompletnie porąbaną świruską, która może wkażdej chwili skręcić ci kark [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •