[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Firmamusi udawać, że prawie bezinteresownie ułatwia emigrantom wyjazd i znalezienie pracy zagranicą.Pojmuje pan?.: Musi poza tym dla pociągnięcia klienteli chłopskiej mieć zabarwie-nie ludowe.Jak panu na imię? Franciszek. Doskonale.Dyrektor Franciszek Murek i doktor praw.Czego więcej trzeba? Praca dlanaszego ukochanego ludu! Nie?.Pod takim szyldem można działać bezpiecznie. A cóż może być niebezpiecznego?Stawski zrobił niewyrazny gest: No.Różnie.Władze do wszystkiego się czepiają, wszędzie wsadzają swój nos.W krajubezrobocie, głód, a oni zamiast cieszyć się, że tyle tam ludzi wyjedzie, wolą węszyć w każdejtakiej imprezie, powiedzmy handel żywym towarem.%7łe kilkaset dziwek znajdzie chleb zaoceanem, to już koniecznie żywy towar.Zresztą, panie Franciszek, czy pan myśli, że one, tewiejskie dziewczyny nie wolą tego niż kopać kartofle? A w takiej firmie emigracyjnej zawszemoże się zdarzyć, że pewien procent emigrantek w Ameryce puści się na lekkie wody.Czymy za to, pytam się pana, możemy ponosić odpowiedzialność? My jej już tu, na miejscu, da-jemy posadę w Ameryce i kontrakt z pracodawcą tamtejszym.Ale nie możemy ręczyć, czyona tam tego kontraktu nie zerwie? Cholera ją wie, nieprawdaż? No, ale im posądzić o handelżywym towarem łatwo.Tylko, widzi pan, udowodnić to będzie trudno.Kontrakt!!! Pojmujesz pan?52 Murek patrzył spode łba na błyski w jego oczach, na półuśmieszek, biegający wokół gru-bych warg. Ale biuro nie będzie zajmowało się wyłącznie eksportem kobiet?  zapytał jeszcze.Stawski wydął usta. No, wyłącznie nie.Jak się zdarzy jakiś amator.Ale głównie w południowej Ameryce jestzapotrzebowanie na kobiety.W filantropię nie możemy się bawić.Popyt stwarza podaż.A codo pana, drogi panie Franciszku, to pan ani werbowaniem, ani niczym nie będzie się zajmo-wać.Tylko najlegalniejsze dawanie kontraktów do podpisu.Oto wszystko.Murek pokiwał głową i wstał.Stawski przyglądał się mu z niepokojem. I za to pięćset, powiedzmy pięćset pięćdziesiąt złotych miesięcznie.To jest grosz! To jestforsa! Właściwie powinienem wolno zaczął Murek  wprost od pana pójść do policji.Za takierzeczy do kryminału. Wolne żarty  wybuchnął śmiechem Stawski. Co pan głupstwa opowiadasz? Z czympójdzie pan do policji!!! Tu za drzwiami może być choćby i pięć osób, co naszą rozmowęsłyszały.Co one by zeznały? Nie bądz pan głupi, panie Franciszek.A zresztą, co ja złego, conieprawnego mówiłem? Opamiętaj się pan.Z pańską naiwnością daleko pan nie zajedziesz.Chcesz pan sześćset złotych?Zastąpił Murkowi drogę. Siedemset!  zawołał już z gniewem. Puść pan  odpowiedział Murek. Nie na takiegoś pan trafił.Prawda, że teraz nic panuzrobić nie mogę, boś za sprytny.Ale nie radzę otwierać takiej firmy.Nie radzę!!Otworzył drzwi i w przedpokoju natknął się na dwóch młodzieńców, którzy odskoczyli wbok.Usłyszał jeszcze za sobą wściekły głos Stawskiego: To dopiero idiota!Ogarnęło go jakieś nieznośne obrzydzenie do życia, do ludzi, do tego miasta, do tych ulicbłotnistych i szarych, do samego siebie.Zrozumiał wreszcie, że tutaj już przegrał z kretesem,że tu nic dla siebie nie znajdzie i przyszły mu na myśl słowa Boczarskiego: W Warszawie nikt o panu nic nie wie.Tak.Wyjechać.Najprędzej wyjechać.Na szerszy świat.Tam przecież musi znalezć sobiekawałek chleba.Jest nie do pomyślenia, by w społeczeństwie, liczącym tak mały odsetek in-teligencji mógł zginąć człowiek wykształcony, młody, zdrowy zdolny do pracy.Społeczeń-stwo ma obowiązek, już nie tylko ze względów humanitarnych lecz i we własnym dobrze zro-zumianym interesie, znalezć w sobie miejsce dla niego.Pogrążywszy się w tych rozważaniach, odzyskiwał energię, wiarę w przyszłość i chęć dodziałania.Warszawa! %7łe nie pomyślał o tym wcześniej! %7łe z takim uporem trzymał się tego złegomiasta, które go odepchnęło, wyparło się i omal nie wtrąciło w bagno.Warszawa.Szerokiehoryzonty.Inne tempo życia i  co ważniejsze  Nira.Wstąpił na pocztę, gdzie już od dawna odbierał listy.Tym razem była niebieska koperta zKielc: wydział finansowy magistratu odpowiedział odmownie na ofertę Murka.I kolorowakartka od Niry.Donosiła, że czuje się świetnie i otrzymała już posadę w Towarzystwie Ubez-pieczeń  Sumienność. Warszawa! Pakować się i jechać! Zaraz jutro  powtarzał idąc do domu.Zaraz za furtkąwyjął klucz.W ciemnej sionce ręce natknęły się na coś żywego. Kto tu?  zaniepokoił się. To ja  usłyszał pokorny szept. Kto ja? Karolka.53 Wezbrało w nim oburzenie.Przecież stanowczo i raz na zawsze zabronił jej przychodzić.%7łe taka dziewczyna wstydu nie ma ani ambicji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •