[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy zostali wymordowani.Moi biologiczni rodzice też tam zginęli.Medyk poprawił lianę.– Mogli zginąć, owszem; gdy dochodzi do strzelaniny, cywile też czasem znajdą się pod ogniem.Ale masakry nie było.– Rodzice wszystkich moich przyjaciół, ich krewni i krewni ich krewnych, wszyscy nie żyją.Czy Hivistahmowie nie potrafią nigdy powiedzieć niczego wprost? Aż tak uwielbiacie eufemizmy?– Może i uwielbiamy, ale fakt pozostaje faktem.Nie było żadnej eksterminacji.Gromada tak nie postępuje.Ktoś musiał cię okłamać.– Ampliturowie.– zaczął Randżi z zamiarem przypomnienia, że Nauczyciele nigdy nie kłamią, ale nagle dotarło do niego, że żaden Amplitur nie powiedział mu nigdy ani słowa o Housilat.Całą opowieść o masakrze usłyszał z ust przybranych rodziców i nauczycieli w szkole.Wszyscy byli Aszreganami.Ciekawa sprawa.Dobrze byłoby spytać kiedyś o to jakiegoś Amplitura i poobserwować potem jego reakcje.Nie! Co za absurd! Też coś! Czemu miałbym zawracać Nauczycielom głowę jakimiś bzdurami, wygadywanymi przez obdartego Hivistahma?– To was okłamano – powiedział głośno.– To wszystko miało miejsce.– Kto wie – mruknął Piąty.– Nie było mnie tam, nie widziałem.Ale powiedz mi, oficerze, po co ktoś miałby mordować tysiące nie uzbrojonych istot? Co by to dało?– Ziemianie nie kierują się logiką.– Ale nawet oni nie są tacy porywczy.Słyszałem kilka plotek o odosobnionych przypadkach zdziczenia, ale żeby planowe mordowanie? Zresztą, i tak Ziemianie nigdy nie walczą sami.Na wszelki wypadek przydziela im się zawsze do towarzystwa Massudów.Co drugi doniósłby o sprawie.– Skąd ta pewność? Gromada nie trąbiłaby głośno o podobnym incydencie, wręcz przeciwnie.A wszystko przez to, że nie uznajecie zwierzchności Celu.Walczycie miedzy sobą, kłócicie się.Rozpowszechnienie informacji o podobnej zbrodni podsyciłoby konflikty.– Gładko powiedziane, ale ja ci nie wierzę – stwierdził Hivistahm.– Chociaż nie mogę wykluczyć, że jednak mówisz prawdę.Doceń to proszę.Zawieśmy tę rozmowę do czasu uzyskania jakichkolwiek dowodów za lub przeciw.Randżi umilkł i zamyślił się głęboko.Nauczyciele nieraz powtarzali, że myślenie szkodzi, ale cóż.Może naprawdę go okłamywali? Ale czemu mieliby oszukiwać i to w tak istotnej sprawie jak tragedia na Housilat? Hivistahm wyglądał na szczerze zdumionego.Owszem, rząd Gromady mógłby chcieć ukryć prawdę, ale czy miałby na to jakieś szansę? Przy tak rozbudowanych sieciach łączności międzyplanetarnej trudno cokolwiek zataić.– Moi przyjaciele i tak was stąd wyprą – powiedział z braku lepszych pomysłów.– A jakkolwiek to się stało, Gromada winna jest Śmierci moich rodziców.– Przykro mi – odparł medyk.– Nawet w boju o szlachetną sprawę padają czasem przypadkowe ofiary.Jednak o tym konkretnym zdarzeniu nie wiemy nic więcej.Byliśmy wtedy ledwie dziećmi.Randżi przywołał się do porządku.Zamiast gadać po próżnicy, winien raczej wypatrywać sposobności ucieczki.– Nie twierdzę, że to wy osobiście jesteście temu winni.Służycie jednak tej samej, głuchej na prawdę instytucji.Cel nie pozwala mi miotać oskarżeń na ślepo.– Oczywiście – mruknął Piąty z sarkazmem.– Dziwny z ciebie gość.– Jestem Aszreganem.Jeśli macie podejrzenia, że jest inaczej, to tylko marnujecie czas.– Chyba widziałeś już jakieś zdjęcia Ziemian.Nie zdumiałeś się nigdy podobieństwem?– Wiem, iż istnieje i że jest całkiem przypadkowe.Zresztą jest też wiele różnic.– Takie manipulacje na sojusznikach to nic dziwnego; Ampliturowie robią nie takie rzeczy.Może Gromada nawet wie już o tym, – pomyślał Piąty, – ale woli sprawy nie rozgłaszać.Jeśli tak, to szybkie i precyzyjne uderzenie na świat, gdzie prowadzą ten swój eksperyment, powinno zażegnać niebezpieczeństwo.Hivistahm nagle otrzeźwiał.Przecież to byłoby właśnie coś takiego, jak owa wspomniana przez Aszregana masakra.Nie, S’vanowie i Hivistahmowie nigdy nie pozwoliliby na coś takiego.Nigdy.– To nonsens – powiedział jeniec, wiercąc się w kokonie.– Aszreganie to zupełnie odrębna rasa.To, że niektórzy z nas są roślejsi i silniejsi, nie znaczy jeszcze, że muszą być produktami jakichś dziwacznych i nieetycznych eksperymentów na genach.– Nie mnie o tym orzekać.Specjaliści obejrzą cię, ostukają.Nie, nie oczekuj wiwisekcji – dodał, widząc grymas zainteresowanego.– Naprawdę sądzisz, że jesteśmy tacy, jak w propagandowych filmikach Ampliturów?– Ampliturowie nigdy nie nazywali was barbarzyńcami.– Nie wprost.– Hivistahm szczęknął zębami.– Ale sugerują, że tak właśnie jest.W tym wasi panowie są całkiem dobrzy.Znaczy, w sugerowaniu.– Oni nie są naszymi panami.Wobec Celu wszyscy są równi.– Nigdy nic ci nie narzucili?– Owszem, kilku nawiązało kiedyś ze mną kontakt myślowy – odparł z dumą Randżi.– Ale czułem wtedy jedynie radość z tego wyróżnienia.– Jakże by inaczej.Kazali ci się cieszyć.– To było moje odczucie, nikt mi niczego nie kazał – zaprzeczył Randżi podniesionym głosem.Błędne koło, – pomyślał Piąty z rezygnacją.Razem z Itepu zaciągnął tratwę na skraj rzeki.Po zwodowaniu okazała się całkiem stabilna.– Ruszamy – oznajmił więźniowi.– Tylko nie próbuj niczego głupiego.Jeśli myślisz o wywróceniu tratwy, to uprzedzam, że mój towarzysz jest istotą dwudyszną; w wodzie radzi sobie równie dobrze jak na powietrzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]