[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzi przecież, że ona nie chce! Niech so­bie znajdzie jakąś ciężką robotę, to mu przejdzie.W ogóle powinno się wszędzie przyzwoitość pisać du­żymi literami, inaczej być nie może.Tutaj dom jest przyzwoity, ludzie są ze sobą na „wy”.Dziouchy mówiły sobie za dwoje już od dwu­nastego roku życia.Z chłopami było inaczej, bo „męż­czyźni nie mają wyczucia”, mówiła Świętkowa.Dawniej w każdym domu na ulicy Oślowskiego z kranu na każdym piętrze prowadziła pod zlewem w murze rura odpływowa do grubszej rury, która pio­nowo schodziła w dół i była otwarta tam, gdzie ście­ki mogły swobodnie wypływać, zbierać się w kamien­nej rynnie, która je prowadziła na środek ulicy Oś­lowskiego, opadającej w dół; bo wszystko na ulicy Oślowskiego było dobre.Schodziła ona ostro w dół, tak że ścieki nie mogły się na jej środku zbierać i dłu­go tam śmierdzieć.Tak było dawniej, a teraz jest tak, Że kolejni lokatorzy odpiłowali na zewnątrz rury, któ­re przez ścianę szły do grubej rury biegnącej piono­wo, co ma tę zaletę, że zlewy się tak łatwo nie zapy­chają.Wadą zaś jest to, że ściany zaczęły śmierdzieć tam, gdzie woda na zewnątrz spływała po ścianie i - co znowu było dobre - zbierała się, jak przewidywano, w małej rynnie, stamtąd płynęła do wielkiej ryn­ny na środku ulicy, a stamtąd znowu w dół do rowu i potem do Czerniawki.W gruncie rzeczy było obo­jętne, czy Czerniawka śmierdziała czy nie, bo dokład­nie rzecz rozpatrując należała w połowie do Polaków.Ściany śmierdziały dlatego, że ludzie nie chcieli prze­strzegać przepisów i urynę wraz z całą zawartością kibla wylewali do zlewu, mimo że to było zabronione.Ściany zewnętrzne dostały biało-żółtego nalotu.Dobrą rzeczą znowu było, że raz w miesiącu na uli­cy Oślowskiego był dzień prania.Wtedy do zlewów wlewano również mydliny, które ze swej strony czy­ściły trochę zewnętrzne ściany.Dzień prania był wspólny dla całej ulicy, bo tak by­ło ładnie.Wszędzie pachniało wtedy czystymi mydlinami, a i dzieci przy okazji wkładano wtedy do wody po praniu i szorowano.Piękna para rozchodziła się po całej ulicy i biła aż do nieba.Wszystkie okna były otwarte.Ktoś postawił na parapecie radioodbiornik i grał dla wszystkich.Kto nie miał mydła do prania, pożyczał mydliny od sąsiadki.Było ciężkie pranie i lekkie przepierki.Przepierki to były spodnioki chłopskie i babskie, trykotaże, chustki do nosa, cien­kie ręczniki, niezbyt zabrudzone, i pończochy.Pranie to były grube galoty, szakety, ścierki.Pranie odbywa­ło się w brudnych mydlinach po przepierkach.Kiedy było pranie, prali wszyscy.Czystość jest za­raźliwa.Nikt się nie wyłamywał.A jeśli się ktoś wy­łamał, od razu wiedziano, co to za człowiek.Wieczorem, kiedy mężczyźni wracali z roboty, wszystko było pięknie czyste.Szyby były wymyte wodą, która jeszcze pozostała.Bifej był wytarty i stół czysty.Baby też się wymyły w mydlinach i pachniały mydłem, tak że chłop już od drzwi najchętniej ugryzł­by to piękne ciało.Nastrój był zupełnie inny.Ojciec był hojny w takim dniu i mówił: - Przeleć no się, Jó­zek, i przynieś trzy piwa od Jäschkego! Niech to za­pisze! Matce przynieś szolkę kwaski, a ty sobie kup za trzy fenigi bonbonów.Pospiesz się!Po pierwszym piwie ojciec robił się coraz weselszy i posyłał Józka po gorzałkę i ciemne piwo dla żony.Ale w większości wypadków kończyło się to ostudą, bo chłopy chciały się babom dobierać do skóry.Naj­pierw baby tak pięknie pachniały, a potem nie chcia­ły.- A idźże, ty stary głupieloku, dej mi spokój, dziś było pranie! Ledwo mogę poruszać giczołami!Swój dobry dzień miała wtedy również Kaśka Szczymała, która pracowała jako modystka i dojeż­dżała do Bytomia tramwajem.Wtedy bowiem przy­chodzili mężczyźni, a było ich niemało, którzy kupiwszy u Jäschkego torebkę pralinek lub bombonierkę zni­kali dyskretnie z tyłu w izbie Kaśki.Bywalcy znali sygnał: jeśli wiadro z węglem było przed drzwiami, Kaśka była wolna.Jeśli wiadro było w mieszkaniu, Kaśka była zajęta.Ale pierwszeństwo miał zawsze kupiec Jäschke [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •