[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wsiadł Boruta, wsiadł Rokita, okryci opończami.Każdy myślał, że toszlachta, czyste karmazyny, a to byli dwaj diabli i na diabelskich koniach jechali takich, co toniby idą stępa, ale dziesięć mil krakowskich na godzinę uchodzą.99 Boruta, co nabrał manierów szlacheckich, tak że patrząc na niego, każdy by przysiągł, iżsię urodził i wykołysał na dworze herbownika, wymusztrował także doskonale niezgrabnegospod Karpat Rokitę, że i ten wyglądał pokaznie.Wprędce zajechali do Piotrkowa, stanęli w pierwszej gospodzie, a podjadłszy i podpiwszysobie, poszli na trybunał.Panowie palestranci zrobili nowym gościom miejsce, bo uderzyłaich olbrzymia postać Boruty zwiastująca niedżwiedzią siłę i dorodna, wysmukłego więcejRokity, który, nabrawszy fantazji po gąsiorze starego węgrzyna, uśmiechał się rad i kłaniałwokoło uprzejmie.Trybunał miał właśnie wyrokować w sprawie biednej wdowy, co stała nauboczy otoczona siedmiorgiem drobnej dziatwy.Nieludzki starosta, stryj męża, zagarnął fol-warczek, potrzeba było świadka, co by zaprzysiągł, że był obecnym, jak za ten folwarczeknieboszczyk odebrał pieniądze do rąk swoich.Rokita, zajęty sprawą cały, mało zważał, co się dalej działo, ale Boruta wysłuchał, jak wpobliżu stryj a pan możny dla wydarcia biednej wdowie kawałka ziemi przekupywał szlach-cica na świadka i za fałszywą przysięgę, którą miał złożyć, z sakwy mu sto czerwonych zło-tych zaliczył pod oknem w sali sądowej.Boruta kilka słów szepnął na ucho Rokicie; znikł z jego oblicza uśmiech, oczy się za-iskrzyły i ręce zadrżały, gdy ów szlachcic, wysunąwszy się przed kratki, w głos zawołał: Ja, najjaśniejszy trybunale, byłem obecny przy zapłacie i deferuję przysięgę.Biedna wdowa padła wtedy na kolana i wyjąkała z płaczem: O Jezu Chryste i Ty, Matko i opiekunko sierot, zlituj się nade mną i dziećmi moimi!Sąd szlachcica przywołał do złożenia przysięgi.Wtem straszny głos zabrzmiał, aż gmachwstrząsł się w swoich posadach: Kłamca to i chce krzywoprzysięgać!Był to głos Boruty.Szlachcic, co podnosił już rękę do przysięgi, zbladł i począł trząść się jak w febrze, alewkrótce oprzytomniał i zawołał odważnie: Przysięgam.Lecz dalej nie domówił, bo Rokita przeskoczywszy kratki, porwał go, przycisnął do piersi,postawił na miejscu, a sam z Borutą szybko wynieśli się z sali trybunalskiej.Szlachcic stałprzed krucyfiksem, ale już słowa wyrzec nie mógł. Przysięgasz, waszeć?  zapytał najbliższy sędzia.Szlachcic chciał znowu coś przemówić, ale z ust otwartych buchnął krwi strumień na zie-lone sukno stołu.Sędziowie przerażeni porwali się ze stołków, gwar powstał wielki, prze-rwano sądy, a szlachcica omdlałego wyniesiono na rynek.Tu znaleziono ścisk narodu wielki.Przy gościńcu na stępakach siedziało dwóch szlachty:jeden olbrzymiego wzrostu i tuszy, drugi szczuplejszy, ale rosły także.Byli to Boruta i Ro-kita.Cały trybunał i palestra otoczyły ich wieńcem, słuchając, jak grzmiącym głosem mówiłBoruta. Panowie bracia! Szlachcic, co chciał przysięgać, kłamał, bo wziął od bogatego starosty astryja ojca biednych sierot sto dukatów za krzywoprzysięstwo! Kłamiesz!  zawołał rozwścieczony starosta. Panowie bracia!  mówił dalej spokojnie Boruta. Sięgnijcie do kieszeni omdlałegoszlachcica, ma on to złoto grzeszne w zielonej sakwie.Stojący bliżej dobyli sakwę zieloną: było w niej sto dukatów. A co, czyja prawda?  odezwał się z drwiącą miną Boruta i pokręcił za ucho sumiastegowąsa. To nie dowód żaden.Szlachcic miał swoje pieniądze  odezwał się stronnik starosty. Kiedy tak  krzyknął gniewny Boruta  to ty, mój druhu, daj świadectwo prawdzie!100 I wskazał na Rokitę.Ten zza pazuchy dobywszy kawał czerwonego i skrwawionego mię-sa, zawołał: Oto jest język, com go własną ręką wyrwał z gardła tego niepoczciwego świadka, niechprzemówi!To wyrzekłszy, rzucił go na środek gościńca, a język, podskakując jak żaba, wykrzyknąłpo trzykroć: Skłamałem! Skłamałem! chciałem krzywo przysiąc, skłamałem!Cały tłum na to zjawisko skamieniał.Boruta wtedy przemówił: Tego łotra, starostę, ja sam ukarzę, a wy, panowie bracia, skarzcie krzywoprzysięzcę.Już dwanaście razy fałszywie przysięgał, taka niecnota i samych diabłów zniecierpliwi.Niedarmo to na waszą hańbę mówią:  piotrkowski świadek za łyżkę barszczu. Prawda! Prawda!  zawołali wszyscy, gdy w tej chwili Boruta porwał starostę jak słom-kę, posadził przed sobą na siodle i wraz z Rokitą skoczywszy z kopyta zniknęli sprzed oczupatrzących. Zabić! rozsiekać krzywoprzysiężnika!  wołano wokoło.Szlachcic otrzezwiony klęczał w pokorze, sto szabel zabłysło nad jego głową, gdy poważ-ny ksiądz kaznodzieja jezuita powstrzymał zawziętych gorącą przemową tłumacząc im, jakito grzech mścić się na bezbronnym.Osłonił go swoją osobą i zaprowadził do klasztoru.Tłum się rozbiegł, a język zabrał dziadek kościelny i pogrzebał pod murem cmentarnym.Nazajutrz, o tej samej godzinie, język wydobył się spod ziemi, zaczął skakać i krzyczeć:Skłamałem! skłamałem! chciałem krzywo przysiąc, skłamałem!Kiedy się to przez dni kilka ponawiało, i na próżno zakopywano go głęboko w ziemię, oo.jezuici wyszli i po modlitwie pokropili go święconą wodą.Wtedy język w proch się rozsypał,a on szlachcic, co laikiem w klasztorze został, odzyskał mowę, ale tylko do modlitwy.Nazajutrz znaleziono starostę bez duszy pod murami trybunalskimi.Na trzeci dzień zebra-ny w komplecie trybunał osądził sprawę na korzyść biednej wdowy.Sto dukatów, daneszlachcicowi, ksiądz kaznodzieja wręczył jej na zapomogę, a zebrana szlachta i mieszkańcyPiotrkowa ofiarowali jej dwa wozy i po parze koni do każdego, którymi zabrała się do domuz dziatkami, udarowana jeszcze hojnie od oo.jezuitów.Zwłoki starosty, jako bogatego pana, chciano okazale pogrzebać i złożono je na bogatymkatafalku w obszernej izbie zamożnego mieszczanina.O północy zjawił się dziwny korowód.Przed dom zajechała żałobna bryka, trupa do niejwrzucono, i cztery konie, czarne jak kruki, z iskrzącymi oczyma, w galopie go uwiozły.Fur-man miał trójgraniasty kapelusz niemiecki, dwóch panów było we frakach i krótkich pluder-kach, a lokaj miał czerwoną opończę.Kiedy bryka ruszyła z miejsca, stado wron, kruków,kawek i gawronów pojawiło się nagle i wrzaskiem napełniło miasto całe.Potem wszystkoznikło.Trupa starosty nie znaleziono.W klasztorze pózniej mówiono, że stary ojciec jezuita weśnie miał widzenie, iż trup porwanego leży w lochu zamku łęczyckiego.Jakoż krewniacy w parę lat dopiero wynalezli w owym lochu ciało, które po obejrzeniuwskazywało, że były to rzeczywiście zwłoki nieuczciwego starosty.101 37.ZMIER I BIEDAStraszne to plagi rodu ludzkiego! Bieda, dolegając i dręcząc codziennie, zatruwa życieczłowieka i świat mu obrzydza.Nędza, sroższa od niej, w tym litościwsza, że przywołujeZmierć prędzej i przy jej pomocy zakończa nieszczęśliwy cierpienia swoje.Bieda jest nieśmiertelną: jak ten żywot wieczny zdobyła sobie, opowiada nam dawne,podanie.Skoro świat powstał, zarazem i Zmierć się urodziła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •