[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I robili wszystko, by w pełni wykorzystać tę opłaconąprzez agencję wycieczkę: delektowali się ciepłym słońcem,chłodnym nurtem rzeki, powabnymi kobietami i zimnym jak lódpiwem.Opróżniwszy samodzielnie jedną ze stojących w pobliżuskrzynek piwa - uparł się, i już - Charley Shannon musiał wykonaćpierwszy nieprzymuszony i świadomy ruch.Ben Koda usłyszał rozpaczliwe skrzypienie przeciążonegostelaża.- Gdzie leziesz? - mruknął sennie spod wielkiegosłomkowego kapelusza.- Sprawdzia śrubę - odparł Charley i jęknął boleśnie,rozprostowując muskularne nogi.- Co za palant - wymamrotał Bart Harrington.Zacisnąwszypowieki, wystawił do słońca natłuszczoną olejkiem twarz i dodał:- My nie mamy śruby.Spirit of Senventy Six to łódź z silnikiemodrzutowo-przelotowym.W silniku odrzutowo-przelotowym śrubysprawdzić nie możesz, bo jej po prostu nie ma.- No dobra - odburknął Charley.Stąpając ostrożnie pokamieniach, szedł w stronę brzegu.- To sprawdzę silnik.Zobaczę,czy skurwiel nie odpadł.- Lepiej ostrzeż tych na rzece - rzucił spod kapeluszaKoda, nie drgnąwszy z miejsca.- Jak myślisz, Bart? Może powinienpomachać żółtą flagą, co?- Nie.Powinien wywiesić kod flagowy obowiązujący wmarynarce: "Uwaga! Spuszczam ścieki".Coś w tym stylu.-Harrington otworzył jedno oko i patrzył, jak Charley Shannonwchodzi ostrożnie do głębokiej po pas wody, obok przycumowanej dodrzewa łodzi, pomalowanej na kolor czerwony, biały i niebieski.-Czy ten dupek umie w ogóle pływać?- Jak silnik bez łodzi - wymamrotał Koda.- Jezu, może lepiej obwiążmy go w pasie liną.- Te dwie dupcie z Atlanty wciąż tam jeszcze są?Harrington otworzył szerzej oczy i zamknął je dopierowtedy, gdy zlustrował cały brzeg.- Te laleczki, z którymi Charley wczoraj gdzieś przepadł?Taak, są.Ich stary też jest.Wiesz, ten co to wygląda jakwyjątkowo brzydka i złośliwa odmiana czarnego goryla.I chybawciąż jest trochę wkurwiony.- One umieją pływać.Jak ten szajbus pójdzie na dno,zaczną tak wrzeszczeć, że zgred pomyśli chwilę, przymocuje linędo ciężarówy i go wyciągnie.Nie ma sprawy - zapewnił Barta Koda,macając wokoło w poszukiwaniu skrzynki z lodem.- A skoro już mowa o kobietach.- zaczął Harrington.- A kto tu mówił o kobietach? - stęknął Koda, wyciągającze skrzyni mokrą puszkę piwa.- Co o nich myślisz?Koda znów stęknął, tym razem jakby dyplomatycznie;otworzył puszkę i wsunął ją pod rondo słomkowego kapelusza.Dałosię słyszeć głębokie gulgotanie, potem głośne beknięcie iwreszcie błogie westchnienie.- Myślę, że Sandy sobie poradzi - oświadczył Harrington.- Równa jest, ma sporo doświadczenia.Wie, jak się zachowywać nałodzi.Na radiu i nawigacji zna się jak mało kto.Jedyny kłopotpolega na tym, że.-.że to nie Kaaren Mueller - podsunął usłużnie Ben.Chyba i lepiej, bo gdyby to była tamta, rozpieprzyłbyś tę krypęjuż pierwszego dnia - dodał unosząc lekko kapelusz i odsłaniającczarne, zagięte do dołu wąsy i wykrzywione w uśmiechu usta.Harrington zmarszczył czoło, pogrążając się na chwilę wgłębokiej kontemplacji.- Tak, pewnie masz rację.- Kiwnął głową i sięgnął ponastępne piwo.- Sandy jest w porządku, ale przez tę Mueller wdepniemy wnieliche gówno.Niech sobie mówią, co chcą.- Koda osłonił rondemtwarz i usiadł wygodniej.- Czy ja wiem.- Harrington znów coś tam sobierozważał.- Może to tylko sprawa męskich gruczołów, ale nieprzypuszczam, żeby.- Otóż to - mruknął Koda.- Kiedy taki smutas jak tyzwęszy młodą dupcię, która uważa się za jakąś pieprzonąsuperagentkę, to mu od razu odbija.Tak, brachu, gruczoły pompujątestosteron jak oszalałe.Uważaj, bo niedługo zaczniesz sięubierać jak Freddy.Bart omal nie zakrztusił się piwem.- Skoro już o tym mowa.Robisz chwilowo za szefa całejimprezy, więc jak to się stało, że pozwoliłeś im zostać w SanDiego? - spytał nie spuszczając oczu z podskakującej głowy iramion Shannona.Charley właśnie zaryzykował wejście na głębinę,by dotrzeć do swoich zeszłonocnych kochanek, które, trzymając sięrufy tatusinego ślizgacza, pławiły się, chichotały i patrzyły,jak do nich zmierza.- Mają tam robotę - odparł Koda głosem zdradzającymlekkie zdenerwowanie.Wolno usiadł, zmrużył oczy w blasku ostregosłońca i dodał: - Kaaren ma kupić towar.Ustawiła się z jakimśbubkiem, który pracuje dla Rayneego, z tym Piszczykiem czy jak mutam.Jak tylko załatwią sprawę, wezmą dupę w troki, wsiądą doToyoty i przyjadą tutaj.Taki wydałem rozkaz.- I o nic się nie martwisz, tak? - Sam powiedziałeś, tojuż duże dziewczynki.Jak chcą być agentkami, muszą odwalić cotrzeba, i kropka.- Koda upił łyk piwa.- I dlatego kazałeś Sanjo zostać w San Diego?Ben wzruszył ramionami.- Ten szczeniak, którego dopadły, nie jest groźny.Sandydałaby mu radę jak nic, łapy by mu powyrywała.A jeśli Kaarenzdoła utrzymać Freddy'ego na długiej smyczy, to w czym problem,cholera.- O ile tylko będą omijać Rayneego i Pilgrima.I to zdaleka - dodał Harrington, ujmując w słowa skrywane zmartwieniaBena Kody.- Właśnie.- Ben zmrużył oczy i spojrzał w stronę ślizga-cza, przy którym to ginęła, to pojawiała się głowa Shannona.- Masz rację.Masz, kurwa, rację.Wykończony trzygodzinnym spacerem wokół portu, EugeneBylighter pozwolił sobie na dziesięciominutowy odpoczynek: nimzmusił swój niedożywiony organizm do dalszej pracy, wyciągnął sięna krzywym łóżku, stojącym w obskurnej norze, za którą płacił stodwadzieścia pięć dolarów miesięcznie.Gdyby Lafayette Raynee alias Tęcza nie obiecał mu tego,co obiecał, Bylighter nigdy by nie wykrzesał z siebie energiiniezbędnej do wykonania powierzonych mu zadań.Jednak erotycznewizje, majaczące w wiecznie napalonym umyśle Piszczyka,stymulowały go na tyle, że zebrał resztkę sił i wstał.Uspokoiwszy skołatane nerwy marnej jakości skrętem,Bylighter wszedł chwiejnie do kuchni, żeby zadzwonić do KaarenMueller.I wtedy - wszystko przez to koszmarme wyczerpanie -przypomniał sobie, że małą, owiniętą w brązowy papier paczuszkęzostawił na kuchennym stole.Okazało się, że postąpił bardzo nierozważnie, gdyż paczu-szki na stole już nie było - spoczywała na dnie miski wypełnionejnieświeżą wodą, miski, z której jadał mieszkający z Piszczykiemkot.- Chryste Panie.- wyszeptał Bylighter.Rzucił się na kolana i wyłowił paczuszkę z wody.Papierrozszedł mu się w rękach.Piszczyk zdjął go, warstwa po warstwie,i zobaczył dwie małe fiolki z brązowego szkła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]