[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wiem, co to do cholery jest - mruknął operator sonaru.Forbushe potrząsnął głową i zsuwając słuchawki powiedział:- Niczego nie słyszę i niczego nie ma na ekranie.- Coś było kilka minut temu - mruknął operator.Forbushe popatrzył na Tulla.- Chcesz posłuchać? - spytał.Tull skinął głową i podszedł do sonaru.Zdał sobie sprawę, że pojawia się dla niego nowa szansa.Nałożył podane mu słuchawki i nasłuchiwał, lecz nie słyszał niczego poza zwykłymi odgłosami zwierząt morskich.Zwiększył jednak głośność, a następnie pokręcił elektronicznymi filtrami.- Co to jest? - dopytywał się niecierpliwie Forbushe.Tull udawał, że jest bardzo skupiony i nie odezwał się.- Co to jest, do cholery? Tull popatrzył na niego.- Wiesz, co mi się wydaje? - spytał, zdejmując słuchawki.- Co?- Boja sonarowa - powiedział Tull, wymieniając pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy, o której wiedział, że zaniepokoi Forbushe’a - Ale tak mi się tylko wydaje.Nie jestem pewien.Jedyny sposób, żeby być odtąd pewnym tego, co wyłapujemy, to mieć tu kogoś, kto się na tym dobrze zna.Forbushe rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.- Co masz na myśli? Tull oddał mu słuchawki.- Ja w każdym razie nie znam się na tym dobrze.Odszedł od stanowiska sonaru.Forbushe podążył za nim, trzymając w ręku słuchawki.- Co do cholery miałeś na myśli mówiąc „być odtąd pewnym"?- Chyba nie myślałeś, że damy sobie z tym radę bez żadnych problemów?- Rosjanie czekają na nas na północy, a my płyniemy na południowy wschód.Tull podniósł rękę.- Wiedziałeś, w co się pakujemy, gdy zmieniłeś kurs.Powinniśmy być w pewnym miejscu, ale tam nie jesteśmy.Nadałem przez radio przygotowany wcześniej sygnał i otrzymałem odpowiedź.Ta odpowiedź została wychwycona przez Rosjan i z pewnością także Amerykanów.Chyba nie myślałeś, że jedni albo drudzy nie będą próbowali nas zatrzymać.Sądzę, że wszyscy nas teraz szukają.Forbushe przypatrywał mu się przez długą chwilę, po czym powiedział:- Ten okręt zostanie bezpiecznie przyprowadzony do Trypolisu.- Jeżeli to się nie uda, wszyscy zginiemy - odpowiedział Tull.- Ale biorąc pod uwagę to, że boja sonarowa prawdopodobnie przekazała naszą pozycję, chciałbym ci zaproponować.Forbushe przesunął ręką po twarzy.- Bili, prawda jest taka - powiedział Tull, używając imienia Forbushe'a, by podkreślić swoją szczerość - że jeżeli rzeczywiście będziemy mieć do czynienia z Amerykanami lub Rosjanami, to mając tak mało ludzi, nie damy sobie rady.Mamy tylko tylu, by kierować okrętem, a wszyscy jesteśmy już bardzo zmęczeni, a ludzie zmęczeni łatwo popełniają pomyłki.Pomyłka na tej głębokości może okazać się zgubna.Forbushe głęboko zaczerpnął powietrza.- Potrzebujemy Hackera, Howarda i kapitana - powiedział Tull i zanim Forbushe zdążył spytać go o Smitha, ciągnął dalej - nawet jeżeli trzeba mu będzie przyłożyć lufę do skroni, żeby robił to, co ma robić.Jeżeli go nie użyjemy, nie będziemy mogli użyć pozostałych dwóch.Ale jeśli on będzie robił to, co ma robić - nawet z lufą przy skroni - pozostali dwaj będą posłuszni.Umilkł; wyczerpał wszystkie argumenty.- Dobrze, sprowadź tutaj tę trójkę - powiedział Forbushe.Benjamin i Markham zawieźli Liz i Karin do motelu w niewielkiej miejscowości Franklin, na zachód od Yirginia Beach.O 7.30 popijali kawę przy biurku Benjamina w komisariacie.Żaden z nich nie był w nastroju do rozmowy, a kiedy jeden z policjantów wspomniał, że wieczorem ma przez radio przemawiać prezydent, Benjamin przyjął to bez słowa, a Markham powiedział tylko:- To ciekawe.- Jest jeszcze jedna „ciekawa" rzecz.Czy wiecie, że ten sutener, którego przyskrzyniliście był nielegalnym imigrantem z Libii? - spytał policjant.Benjamin poderwał się tak nagle, że zapomniał się cofnąć i uderzył kolanami o spód biurka, a Markham prawie upuścił kubek z kawą.- Jesteś pewien? - Benjamin usiadł z powrotem na krześle, masując kolana.- Tak.- Gdzie on jest? - spytał Markham.- Przyjechał znany adwokat z Waszyngtonu, Karl Lotz, wyciągnął go i wziął na siebie pełną odpowiedzialność za niego.- Karany już przedtem? Policjant potrząsnął głową.- Po prostu sutener.Był w Stanach od dwu, trzech lat i praktycznie cały czas był alfonsem.- Masz adres tego Karla Lotza? - spytał Benjamin.- Jest na podpisanym przez niego zobowiązaniu.- Tak, to rzeczywiście ciekawe - powiedział Benjamin i, patrząc na Markhama, dodał:- Będę gotów do wyjścia, gdy tylko skończę kawę, a ty? Markham skinął głową.- Złóżmy najpierw wizytę barmanowi Eddiemu - zaproponował Benjamin.- Sądzę, że tym razem wizyta w domu będzie bardziej skuteczna.- Masz adres?- Tak, nazywa się Edward Drexel [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •