[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gaszono świecę.Łabina i chłop rozbierali się po ciemku, śmiejąc się i klnąc; potykali się o meble i o siebie, niecierpliwie ciskali odzież na klepisko, przewracali flaszki, które toczyły się po całej izbie.Kiedy padali na łóżko, bałem się, że się zawali.Podczas gdy ja rozmyślałem o gnieżdżących się w chałupie szczurach, Łabina i jej gość miotali się po łóżku, dysząc, walcząc, wzywając Boga i Sza­tana; mężczyzna wył jak pies, kobieta pochrząkiwała jak maciora.Zdarzało się, że w nocy budziłem się nagle, wyrwany z głębokiego snu, na klepisku pomiędzy łóżkiem a ścianą.Łóżko nade mną dygotało, wprawione w drgania przez szamoczące się konwulsyjnie ciała.W końcu zaczynało zjeżdżać po pochyłym klepisku na sam środek izby.Ponieważ worki i skóry zsuwały się, jeśli mojego legowiska nie przytrzymywało łóżko, musiałem przeczołgiwać się pod nim na drugą stronę, a następnie pchać je z powrotem do ściany.Dopiero wówczas mogłem się znów po­łożyć.Na zimnym i wilgotnym klepisku pod łóżkiem walały się kocie odchody i szczątki przy taszczonych przez koty ptaków.Pełznąc na brzuchu, rozrywałem w ciemnościach gęste paję­czyny; wystraszone pająki przebiegały mi po twarzy i włosach.Myszy o małych, ciepłych ciałkach ocierały się o mnie, czmychając do nor.Fizyczny kontakt z tym mrocznym światem zawsze napawał mnie wstrętem i lękiem.Wy­grzebywałem się spod łóżka, oczyszczając twarz z pajęczyn, i czekałem na odpowiednią chwilę, by przysunąć łóżko bliżej ściany.Stopniowo mój wzrok przyzwyczajał się do ciemności.Widziałem, jak spocone, zwaliste ciel­sko mężczyzny opada na dygoczącą kobietę.Obejmowała jego mięsiste pośladki nogami, które sterczały spod niego jak skrzydła ptaka zmiaż­dżonego kamieniem.Chłop, stękając i sapiąc ciężko, wsuwał rękę pod kobietę i przygarniał ją do siebie, po czym unosił się i wierzchem dłoni bił ją po piersiach.Rozlegały się głośne plaśnięcia, jakby mokrym płótnem uderzano o głaz.Osuwając się na nią z powrotem, przygważdżał ją do łóżka.Łabina, pokrzykując niezrozumiale, okładała go kułakami po plecach.Czasami chłop podnosił ją z posłania, zmuszając, aby klękała na łóżku, wsparta na łokciach, i wchodził w nią od tyłu, rytmicznie waląc w jej ciało brzuchem i udami.Przyglądałem się z rozczarowaniem i obrzy­dzeniem ich splecionym, dygoczącym postaciom.Więc to miała być miłość: dzika jak buhaj dźgany ostrym kołkiem, brutalna, cuchnąca, pełna potu? Taka miłość kojarzyła mi się z bijatyką: kobieta i mężczyzna walczyli ze sobą, usiłując wyrwać jedno drugiemu rozkosz, oboje otumanieni, nie­zdolni do myślenia, zasapani, bardziej zwierzęcy niż ludzcy.Przypomniałem sobie chwile spędzone z Ew-ką.Jakże inaczej odnosiłem się do niej.Mój dotyk był łagodny; moje dłonie, usta, język tylko muskały jej skórę, miękkie i delikatne jak babie lato unoszące się w ciepłym, bezwietrznym po­wietrzu.Ustawicznie wyszukiwałem nowych wra­żliwych miejsc nie znanych nawet jej samej, ożywiając je dotykiem, podobnie jak promienie słońca przywracają do życia motyla zziębniętego podczas chłodnej jesiennej nocy.Pamiętałem swoje najrozmaitsze wysiłki wyzwalające z ciała dziewczyny tęsknoty i drżenia, które inaczej pozostałyby uwięzione w niej na zawsze.Uwal­niałem je, bo pragnąłem wyłącznie tego, aby sama w sobie odkryła rozkosz.Miłosne uściski Łabiny i jej gości rychło się kończyły.Były jak przelotne wiosenne ulewy, które roszą liście i trawy, ale nigdy nie sięgają korzeni.Tymczasem moje zabawy z Ewką właś­ciwie nie ustawały; jedynie przerywaliśmy je na krótko, gdy Makar lub Przepiórka wkraczali w nasze życie.Trwały długo w noc, niczym ogień torfowy łagodnie rozdmuchiwany przez wiatr.Ale nawet ta miłość zgasła tak szybko, jak płonące żagwie, które pastuch zdusza derką.Kiedy tylko okazałem się czasowo niezdolny do pieszczot, Ewka o mnie zapomniała.Od ciepła mojego ciała, delikatnych objęć ramion, łagod­nego dotyku palców i ust, wolała cuchnącego, włochatego capa, który wnikał w nią głęboko, ohydnie.Wreszcie łóżko przestawało się trząść, a zwiot­czałe ciała, leżące nieruchomo jak sztuki ubitego bydła, zapadały w sen.Wtedy przesuwałem łóżko na miejsce, po czym - przechodząc nad śpiącymi - kładłem się w zimnym kącie i naciągałem na siebie wszystkie baranie skóry.W deszczowe popołudnia Łabinę ogarniała melancholia; opowiadała mi o swoim mężu, Łabie, który nie żył od lat.Kiedyś Łabina była piękną dziewczyną, o której rękę zabiegali naj­bogatsi chłopi.Ale wbrew rozsądnym radom zakochała się w Łabie przezywanym Krasnym, najbiedniejszym parobku w całej wsi, i wyszła za niego.Łaba rzeczywiście był urodziwy: wysmukły jak topola, zwinny jak wiewiórka.Jego włosy lśniły w słońcu, cerę miał gładką niczym niemow­lę, oczy bardziej błękitne niż najczystsze niebo.Wystarczyło, że spojrzał na kobietę, a krew wrzała jej w żyłach, umysł zaś wypełniały lubieżne myśli.Łaba orientował się, że jest przystojny i że wzbudza w kobietach podziw i pożądanie.Lubił paradować nago po lesie i kąpać się w stawie.Spoglądając na krzaki wiedział, że obserwują go stamtąd zarówno młode dziewki, jak i mężatki.Był jednak najbiedniejszym parobkiem we wsi.Cierpiał rozliczne upokorzenia ze strony bogatych gospodarzy, którzy go najmowali do pracy.Chcieli poniżyć go za to, że ich żony i córki wzdychają do niego.Dręczyli również Łabinę, wiedząc, że jej ubogi mąż jest od nich zależny i może tylko przyglądać się bezradnie;Pewnego dnia Łaba nie wrócił z pola.Nie wrócił ani nazajutrz, ani dwa dni później.Prze­padł jak kamień w wodę.Sądzono, że albo się utopił, albo wciągnęły go bagna lub może jakiś zazdrosny konkurent dźgnął go nożem i zakopał nocą w lesie.Życie toczyło się dalej bez Łaby.Jedynie powiedzenie „krasny jak Łaba” przetrwało po nim w wiosce.Minął rok, dla Łabiny rok samotności.Ludzie zapomnieli o Łabie; tylko ona wierzyła, że żyje i wróci.Pewnego letniego dnia, kiedy wieśniacy odpoczywali w krótkim cieniu drzew, z lasu wyłonił się wóz ciągnięty przez spasionego konia.Na wozie jechał wielki kufer pokryty płótnem, a obok wozu maszerował Krasny Łaba w pięknej skórzanej kurtce zarzuconej po huzarsku na ramiona, w spodniach z najlepszego materiału i lśniących butach z cholewami.Dzieci rozbiegły się po chatach, roznosząc nowinę; chłopi i baby wylegli na drogę.Łaba powitał wszystkich niedbałym skinieniem, ocie­rając pot z czoła i popędzając konia.Łabina czekała w progu chaty.Ucałował żonę, po czym ściągnął z wozu ogromny kufer i wniósł do środka.Sąsiedzi zebrali się przed domem i oglądali z podziwem konia oraz wóz.Czekając niecierpliwie na Łabę i Łabinę, żartowali, że pewnie skoczył na nią jak cap na kozę i trzeba ich oblać zimną wodą.Nagle drzwi chaty otworzyły się i zebranych aż zatkało ze zdumienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •