[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokonali bez trudu dobrze im znany zagajnik za polami imaszerowali teraz miedzą lekko pod górę, bezgłośnie stąpającmiękkimi podeszwami po gęstej trawie.Ciemne ubraniazlewały się doskonale z czernią nocnego nieba i nawet gdybyktoś stał w odległości kilku metrów, mógłby ich nie zauważyć.Musiałby mieć szósty zmysł, taki, który pozwala usłyszećszelest przelatujących dusz.Z grzbietu zeszli w dolinę i skrajem meandrującego wśród pólpotoczka podeszli pod pierwszą górę, otwierającą rozległeprzestrzenie pokrytego lasami pasma.Niewiarygodnie ibaśniowo to zabrzmiało, ale gdzieś wśród drzew zahukałasowa.Chłopiec zatrzymał się na moment, czekając na dalszepohukiwania, nic więcej się jednak nie zdarzyło, ruszył więc zawysokim mężczyzną, lekko zgarbionym pod ciężaremwypakowanego plecaka.Trzeba iść dalej.Kilka kilometrów dalej, w chylącej się ku upadkowi chacie,Głupi Grela przewrócił się niespokojnie na posłaniu, nagleusiadł i, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w czarneokno wyziębionej izby, może przez sen, a może na jawiewymamrotał: Weles odchodzi! Weles odchodzi!Po czym opadł z powrotem na wygniecioną poduszkę. 5W oczy świeciło mu mocne poranne słońce.Kolejny suchy,pogodny dzień.Jesień jak z pamiętnika pensjonarki.Odwróciłsię na drugi bok, żeby jeszcze na chwilę zamknąć oczy, alewtedy dotarła do niego woń ciała z sąsiedniego łóżka, naktórym wiercił się czerwony, spocony jegomość.No to pospaniu.Położył się na wznak i westchnął.Nienawidził szpitali.Opryskliwą obsługę, nienadające się doniczego jedzenie i wielgachne krzyże nad wejściem do każdejsali można byłoby jeszcze znieść, podobnie jak ryczące od ranado wieczora telewizory, na które pomagały różowe woskowestopery do uszu.Chwała producentowi! Najgorszy był zapach.Pomieszanie odoru środków dezynfekujących, tanich proszkówdo prania, lekarstw i wciśniętego w pościele ludzkiego potuprzekraczało granice jego wytrzymałości.Szpital drażnił go dotego stopnia, że nie tylko zle spał, ale miał podstawowy kłopotze skoncentrowaniem się na czytaniu książki, a nawet nawłasnych myślach.Czy to wskutek urazu głowy, czy z powoduogólnego rozdrażnienia, co chwilę wpadał w irytację, po czymnerwowo wstawał, brał do ręki stojak z zawieszoną plastikowąbutelką i maszerował na korytarz.Dobiegał go wtedy słodkigłos pielęgniarki z recepcji: Dokąd znowu z tą kroplówką? Trzeba leżeć! Do toalety  burczał równie słodko Krzycki w odpowiedzi iszedł na koniec holu, gdzie za zakrętem można było zniknąć zpola widzenia i przycupnąć na kozetce.Tym razem jednakkozetka była zajęta przez starszą panią z kulą pod pachą ipapilotami na głowie.Stanął przy oknie i sięgnął do kieszeni pokomórkę. Lucek, wpadniesz do mnie na kilka minut?  zaczął bezceregieli.Siódma rano to znakomita pora na telefon od szefa. O ósmej mamy naradę.Nie wytrzyma pan do południa? Taki piękny dzień, ptaki śpiewają. Pięć minut. Okej.Niech pan uprzedzi pielęgniarki.%7łeby nie pomdlały. Nadal wierzysz w swój wrodzony czar? Mamy tu kamforę. Może lepiej przebiorę się za policjanta. Zwietny pomysł.I przypnij sobie pałkę. O Jezu, szefie! Naprawdę mogę? Nie słyszę, żebyś wychodził.Za chwilę Lucek był na miejscu.Pani w papilotachtymczasem sobie poszła, usiedli więc na kozetce.Brązowaderma zaskrzypiała niekulturalnie. Tutaj masz listę drobiazgów, które chciałbym, żebyś misprawdził.Najważniejszy z nich jest ten. Stuknął palcem wmiejsce z zapisanym imieniem i nazwiskiem. Tam coś musibyć.I czujnie sprawdzaj wszystko, co wyskoczy przy okazji.Szukamy po omacku. Omacki i znienacki to moje ulubione placki.A jeszcze któryz nawiązką albo z mimochodem. Leć już! Miej uszy otwarte i łap najmniejszy drobiazg.Jeszcze jedno. Rozejrzał się wkoło i pochylił, jakby odgrywaliscenę spisku w telewizyjnym serialu Za parawanem.Nikomu nie mów, że tu byłeś. Przechodzimy do podziemia, szefie? Zaraz po zebraniu zadzwoń do mnie na komórkę. Mam komórkę albo dwie.Jedna myśli, druga  nie.Opałkakazał mi przygotować oświadczenie dla prasy.Co powinienemw nim napisać?Andrzej wydął wargi i udawał głęboki namysł. Napisz, że od czasu, kiedy przywalili twojemuprzełożonemu rurą w łeb, humor ci się poprawił i wróciłeś doukładania wierszy.Niestety, muszę cię zmartwić.Uraz jestraczej powierzchowny i za kilka dni wyjdę.A wtedy koniec zpoezją.Strzała doszła celu.Lucek trochę się stropił i na wszelkiwypadek przełączył maszynerię na wrażliwość. Boli pana jeszcze? Nie tak bardzo, pewnie dzięki temu. Andrzej poruszył w powietrzu kroplówką. Niech pan się trzyma, szefie.Jakby coś było trzeba, proszęmówić bez ogródek. Dzięki, Lucek, dzięki.Idz już.Wstali i ruszyli ku drzwiom wyjściowym.Przy recepcji Lucekwyszczerzył zęby w uśmiechu troglodyty i podrobił paluszkamiw stronę młodej pielęgniarki.Potem posłał jej malowniczegocałusa z dłoni.Nie reagowała, uważnie wpatrzona w ekrankomputera.W szybie gablotki za jej plecami odbijał się obrazmonitora z białymi plamkami na zielonym tle.Pasjans.Gdyaspirant Bałyś wyszedł przez szerokie wahadłowe drzwi,pielęgniarka spojrzała na Andrzeja z odcieniem wyrzutu natwarzy: Kolega z pracy? Myślałam, że policjanci to poważni ludzie. Syn.Trochę zaniedbałem proces wychowawczy. W tym wieku? Nie wygląda pan na ojca. Spojrzała naniego jak nauczycielka na niesfornego ucznia. Musiał pan byćbardzo młody. Szkolne figle. Przechylił się nad blatem i dodałaksamitnym szeptem:  Miała takie same piersi jak pani.Natychmiast podreptał do swojej sali, nie słuchając pełnejudawanego oburzenia odpowiedzi dziewczyny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •