[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obcy umysł, zachłanny jak bulgocący wir czarnego trzęsawiska.Clarke zbyt szybko przeszedł do obrony i dlatego nie wykrył żadnych śladów bez-pośredniego zagrożenia, nie odebrał rozkazów, które Julian wydał swemu owczarko-wi alzackiemu.Popełnił błąd, ale jego naczelny talent, niezrozumiały jeszcze dla niko-go, działał niezawodnie.Minęła dwudziesta trzecia, a instrukcje, jakie otrzymał Clar-ke, określały wszystko dokładnie: powinien natychmiast wracać do tymczasowej bazyw hotelu w Paington i złożyć raport.Obserwacja domu miała być wznowiona następ-nego dnia o szóstej rano.Clarke zdusił obcasem papierosa i schował lornetkę.Samochód zostawił na ścieżce przecinającej żywopłot i ogrodzenie, o dwadzieściapięć jardów dalej.Oparł dłoń na górnej poprzeczce płotu, szykując się do przejścia, alezmienił zdanie.Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, zadziałał tu jego ukryty dar.Clar-ke, zamiast wspinać się na ogrodzenie, pospieszył do samochodu skrajem pola, brodzącw wysokiej trawie.ydzbła, chłoszczące jego spodnie, były wilgotne, ale nie zwracał na touwagi.Spieszył się, pragnąc jak najszybciej opuścić to miejsce.Zważywszy na to, czegoprzed chwilą doznał, uważał swoje pragnienie za jak najbardziej naturalne.Nie zwróciłnawet uwagi na to, że dopadł do samochodu, niemal biegnąc.I właśnie wtedy, wpychając klucz w zamek w drzwi, usłyszał, jak nadbiega coś jesz-cze.Dotarł do niego szmer miękkich łap uderzających o drogę, potem zgrzyt pazurów,kiedy coś ciężkiego przeskakiwało przez płot w miejscu, gdzie przed chwilą siedział.AleClarke był już w samochodzie i zatrzaskiwał za sobą drzwi, wpatrując się rozszerzony-mi oczyma w mrok.Serce mu łomotało.A w dwie sekundy pózniej Wlad uderzył w samochód.Uderzył tak silnie, przednimi łapami, przedpiersiem i łbem, że okienko w drzwiachod strony Clarke a pokryło się pajęczyną pęknięć.Huknęło, jak przy uderzeniu młotem120 i Clarke pojął, że kolejne natarcie rozbije szkło do reszty, pozostawiając go bez szans naobronę.Zobaczył jednak napastnika i nie miał najmniejszego zamiaru siedzieć bez ru-chu i czekać, aż to nastąpi.Przekręcił kluczyk w stacyjce, zapalając silnik i cofnął wóz, by uwolnić maskę spodzwieszających się na nią gałęzi.Drugi skok Włada, wymierzony w to samo okno, rozcią-gnął psa na masce, tuż przed przednią szybą.Dopiero teraz młody esper pojął, jak traf-ny okazał się jego wybór.Biegnąc drogą, szanse miałby znikome.Pysk Włada był dziką maską czarnej nienawiści, wykrzywionym, warczącym, ocie-kającym pianą uosobieniem obłędu.%7łółte ślepia o szkarłatnych zrenicach wpatrywałysię w Clarke a, pałając taką nienawiścią, że pomimo dzielącej szyby niemal czuł bijącyz nich żar.Ale wrzucił już pierwszy bieg, wydostając się na drogę.Samochód szarpnął i skoczył w przód, a pies stracił równowagę.Przetoczył się przezskraj maski, spadając w mrok żywopłotu.Clarke wyjechał na drogę.W lusterku widział,jak owczarek wyłazi z krzewów i otrząsa się, gapiąc się wściekle na uciekający samo-chód.Po chwili Clarke minął zakręt i stracił z oczu Włada.Nie martwił się tym zbytnio.Prawdę powiedziawszy, gasząc silnik na parkingu ho-telowym w Paington, drżał jeszcze.Opadł na siedzenie i z trudem wyjął z paczki papie-rosa, którego wypalił do samego filtra.Dopiero wtedy zamknął samochód i poszedł zło-żyć raport. Frankie s Franchise była ze wszech miar marną knajpą.Gościła głównie szczu-ry portowe, prostytutki i ich alfonsów, handlarzy prochów, jednym słowem, genueńskipółświatek.Panował w niej niemożliwy hałas.Stara amerykańska szafa grająca wywrza-skiwała z mocą huraganu surowe  Tutti Frutti Little Richarda.W całym lokalu nie zna-lazłoby się miejsca wolnego od jazgotu muzyki, ale w każdej z sześciu łukowato sklepio-nych wnęk można było przynajmniej usłyszeć swoje myśli.I dlatego  Frankie s idealnienadawała się na to spotkanie: nikt nie zdołałby tu skoncentrować się na tyle, by wtar-gnąć w tajemnice czyjeś rozmowy.Alec Kyle, Carl Quint, Feliks Krakowicz i Siergiej Gulcharow siedzieli przy małym,kwadratowym stoliku, mając za plecami bezpieczne ściany wnęki.Wschód i Zachódmierzyły się wzrokiem znad swoich drinków.Co ciekawsze, po jednej stronie Kyle i Qu-int pili wódkę, a po przeciwnej Krakowicz i Gulcharow sączyli amerykańskie piwo.Rozpoznali siebie bez trudu: nikt inny we  Frankie s Franchise nie pasował do zna-nych wcześniej opisów.Wygląd zewnętrzny nie był tu wszakże jedynym miernikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •