[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Somanow już był, kiedy następnego ranka przyszedłem do siedziby rady.Już od drzwisłyszałem jego grzmiący głos.Zebrali się niemal wszyscy miejscowi prominenci, łączniez kierownikiem sklepu. Towarzysz Krawczenko jest tu szefem  oświadczył naczelnik wydziału politycznego.Jego polecenia są prawem.Czas nas goni i nie możemy go tracić na wasze nonsensy.Wezcie siędo pracy i pomóżcie mu.Sami wyjdzcie w pole.Wyjdzie wam to na zdrowie.A otoi pełnomocny przedstawiciel we własnej osobie!Przywitał mnie gorąco, jakbyśmy nie widzieli się od lat.Była to demonstracja przyjazni,która miała wywrzeć wrażenie na moich wrogach.Razem opuściliśmy zebranie i poszliśmydo budynku administracji kołchozu. Wiktorze Andriejewiczu  powiedział  sam pochodzę ze wsi i cierpienia ludu bardzomnie bolą.Azy, krew, śmierć, zesłanie.I po co to? Ziemia jest żyzna, ludzie pracowici.Dlaczegopozwalamy im głodować i umierać? Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestemzdezorientowany.Ale za dzień, dwa przyślę wam trochę mąki.I jeszcze więcej częścido młockarni.  Tylko że tak naprawdę nie to chciałem wam powiedzieć.Chciałem wam powiedzieć,jak bardzo doceniam to, co zrobiliście, zwłaszcza dla dzieci. Nagle się zatrzymał. WiktorzeAndriejewiczu, obaj jesteśmy komunistami, ale jesteśmy także ludzmi.Będę was bronił jaksamego siebie.Dwa dni pózniej wszystko było gotowe.O świcie pojechałem w pole.Członkowiekołchozu, mężczyzni i kobiety, stawili się tam przede mną.Już kosili zboże, wiązali je w snopki.Niebawem zjawili się lokalni urzędnicy i zaoferowali pomoc  widocznie wykład odniósłzamierzony skutek.Panowała atmosfera gorączkowej aktywności.Tak jak kierowca samochodurozpoznaje po szumie silnika, że pracuje on dobrze, tak samo ja wyczułem z nastroju tegopierwszego poranka, że wszystko jest w porządku.Poprzedniej nocy zwieziono na pola zapasy jedzenia i wody.Rozstawiono namioty dlamałych dzieci.Chłopi, jak za dawnych czasów, mieli żyć pod gołym niebem, z dala od domów,aż do zakończenia żniw.Za moją zgodą zarżnięto byka i kilka świń.Chociaż spośród setekmężczyzn i kobiet niewielu najadło się do syta, a prawie wszyscy byli słabi albo chorzy, śpiewali,żartowali i pracowali od wschodu do zachodu słońca. W porządku  szepnął mi do ucha Iwan Piotrowicz. Chcą uratować waszą głowę.Roześmieliśmy się.Następny dzień spędziłem w kołchozie, którym kierował Demczenko.Tutaj też żniwazaczęły się dobrze i nastrój był wyśmienity.Kilka dni pózniej, chociaż żniwa jeszcze trwały, innebrygady przystąpiły do młócki.Zboże zaczęło napływać do elewatorów pełnymi wozami.Któregoś dnia, w samym środku żniw, pojechałem na pola Demczenki.Zauważyłem,że jedna ze żniwiarek stoi bezczynnie, i pobiegłem w tamtą stronę, żeby się dowiedzieć dlaczego.Okazało się, że obsługujący ją człowiek stracił przytomność z wyczerpania.Kilka kobiet stałowokół niego, próbując go ocucić.Kazałem im zanieść mężczyznę do wioski i sam wsiadłemna żniwiarkę.Od czasów komuny nie miałem do czynienia z taką maszyną, a praca sprawiała miogromną radość.Przed zmierzchem, kiedy zluzował mnie inny kierowca, odkryłem straszliwą stratę.Zniknął mój portfel.Utrata wszystkich pieniędzy specjalnie mnie nie zmartwiła.Ale przepadłarównież moja delegacja i, co gorsza, legitymacja partyjna.Tego wieczoru i następnego dniaprzeszukiwaliśmy pola, lecz nie znalezliśmy ani śladu portfela.Zameldowałem o zgubiew wydziale politycznym i Komitecie Obwodowym.Przez wiele następnych lat miałem z jejpowodu wielkie kłopoty.Kolejna nieprzyjemność nadeszła w postaci zarządzenia z wydziału politycznego:Zgodnie z instrukcjami Obwodowego Komitetu Wykonawczego cerkiew w waszej wiosce mazostać przekształcona w państwowy magazyn zboża.Zadanie należy wykonać w ciągu 48godzin, a o jego wykonaniu zameldować.Zarządzenie mnie zaniepokoiło, ponieważ wiedziałem, jak je przyjmą chłopi.Było togłupie posunięcie: kij wetknięty w tryby maszynerii żniw.Ale Kobzar, Biełousow i inni zabralisię do tego z entuzjazmem.Powoli zrazili do siebie miejscową ludność.Miejscowi komsomolcyodarli cerkiew z draperii, ikon i kosztowności.Wieść rozeszła się po polach lotem błyskawicy.Chłopi porzucili narzędzia i pobieglido wioski.Klęli, błagali i płakali, widząc, jak zabiera się im święte przedmioty.Zraniło ich nietylko świętokradztwo  postrzegali całą sprawę jako znieważenie ich ludzkiej godności. Zabrali nam wszystko  powiedział pewien stary wieśniak. Nic nie zostawili.A terazzabierają nam ostatnią pociechę.Gdzie będziemy chrzcić nasze dzieci i grzebać zmarłych? Gdzieznajdziemy pocieszenie w naszych strapieniach? Aajdaki! Bezbożnicy! Byłem bezsilny.Trzeba było całej siły przekonywania Iwana Piotrowicza i mojej, żebyprzywrócić rytm pracy.Kiedy już myślałem, że mi się udało, nowy incydent zepsuł wszystko.Zdarzyło się to w najbliższą niedzielę.Sekretarz miejscowego Komsomołu, głupi, pryszczatymłodzieniec nazwiskiem Czyż, pojawił się nagle na ulicy z dziewczyną u boku, grającna bałałajce i śpiewając popularne antyreligijne piosenki.Była to dosyć znajoma scena.Kłopotyspowodował ich strój.Czyż i jego dziewczyna mieli na sobie jaskrawoczerwone jedwabnekoszule, przewiązane w talii złotym sznurem z jedwabnymi chwastami.Mieszkańcy wioskinatychmiast rozpoznali cerkiewne draperie.Ich oburzenie nie miało granic, zapachniałosamosądem.Dwoje komsomolców nie ucierpiało z rąk rozwścieczonego tłumu tylko dzięki temu,że zdołali uciec starszym ludziom i znalezć schronienie w spółdzielczym sklepie.Kiedy dowiedziałem się o incydencie, posłałem po Czyża. Dlaczego ukradliście cerkiewne draperie?  wrzasnąłem. Nie ukradłem.Wziąłem je na oczach wszystkich.Inni towarzysze robili to samo. Wy i wasi towarzysze natychmiast zwrócicie wszystko, co zabraliście.Jeśli nie,przekażę was milicji, a także każdego drania, który się za wami wstawi.I jeszcze jedno, dopókija tu jestem, nie będzie więcej publicznych antyreligijnych błazeństw.To rozkaz!Kilka dni pózniej w kołchozie zarżnięto wielkiego byka.Mięso zasolono i złożonow piwnicy z lodem.Wieczorem Chadaj poinformował mnie, że część mięsa została skradziona.Wezwałem towarzysza Karasa ze stacji maszynowo-traktorowej.Zgodził się mi pomóc.Czekaliśmy prawie do północy.Chadaj i Karas wzięli myśliwskie strzelby.Ja miałem swójbrowning.Domyślaliśmy się, kto jest złodziejem, i postanowiliśmy to niezwłocznie sprawdzić. Wstąpmy po drodze po towarzysza Kobzara  powiedziałem. Powinien wiedzieć,co się dzieje na jego terenie.W domu było ciemno.Chadaj zapukał.Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, otworzyłdrzwi.Nagle usłyszeliśmy głosy.Wszedłem i zapaliłem swoją latarkę.Jakaś kobieta krzyknęła.Skierowałem światło w kierunku jej głosu.Zupełnie naga dziewczyna próbowała wciągnąćsukienkę przez głowę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •