[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czy nie byłeś ciekawy, kim był jej poprzedni chłopak? Byłoby to przecież naturalne.Przez cztery tygodnie mieli lokatora, niskiego i ciemnowłosego, który zniknął w dniu morderstwa.Nic mogłeś nam o tym powiedzieć?– Nie wiedziałem – odparł Drayton.– Nie chciałem wiedzieć.– Ty musisz chcieć wiedzieć, Mark.– Wexford był już wyraźnie zmęczony.– To jest pierwsza i zarazem główna zasada tej gry.– Zapomniał już, jak to jest być zakochanym, wyraźnie natomiast pamiętał oświetlone okno, wychylającą się przez nie dziewczynę i stojącego poniżej w cieniu mężczyznę.Dręczyła go świadomość tego, iż pasja, zapał i żal mogą egzystować tak blisko siebie; zżerając człowieka od wewnątrz, nie ukazując nic na jego twarzy.Sam nie miał syna, ale istnieją okoliczności, w których od czasu do czasu każdy mężczyzna staje się ojcem innego.– Uciekłbym stąd – rzekł.– Już teraz.Nie ma potrzeby, abyś stawiał się w sądzie.W końcu o tym zapomnisz.Uwierz mi.– Co ona zrobiła? – bardzo cicho spytał Drayton.– Anstey przyłożył jej nóż do gardła.Polegał na swojej magicznej mocy.Liczył, że strach i jego osobisty wdzięk spowodują, iż mu ulegnie.Ale stało się inaczej.Wyrwała mu jego zabawkę i ugodziła w klatkę piersiową.– Czy on już nie żył, kiedy dojechali do domu?– Nie wiem.Myślę, że ona również tego nie wie.Może nigdy się nie dowiemy.Zostawiwszy go pobiegła do domu, ale na drugi dzień nie potrafiła tam wrócić.Myślę, że to ty miałeś być tym cudem.Miałeś pomóc jej pozbyć się zwłok, ale my dotarliśmy tam pierwsi.– Przygotowała już dla mnie kluczyki od samochodu – szepnął cicho spuściwszy głowę w dół.– Przyszliśmy pół godziny za wcześnie, Drayton.Chłopak wyprostował się gwałtownie.– Nigdy bym tego nie zrobił.– Nie, kiedy przyszłoby co do czego, prawda? Nie, nie zrobiłbyś tego.– Wexford przełknął ślinę i odchrząknął.– Jakie masz teraz plany?– Poradzę sobie – odparł Drayton.Podchodząc do drzwi nadepnął na okruch szkła.– Zbił pan swój ornament – rzekł współczująco.– Przykro mi.W holu założył swój długi, włochaty płaszcz i podniósł kaptur.Tak ubrany, z lokiem czarnych włosów spadającym na czoło, wyglądał jak średniowieczny giermek, który zgubił swojego rycerza i zrezygnował z dalszego uczestnictwa w krucjacie.Pożegnał się z sierżantem Cambem, który nie wiedział nic, oprócz tego, że młody Drayton popadł w tarapaty.Wyszedł na mokrą, wietrzną ulicę kierując się w stronę swojego mieszkania.Mógłby ominąć sklep Grovera nadrabiając niewiele drogi, ale nie zrobił tego.Miejsce to pogrążone było w absolutnej ciemności, tak jakby wszyscy wymarli albo wyprowadzili się stąd.W wąskim zaułku okrągłe płytki, którymi wybrukowano ścieżkę były mokre, lśniąco-brunatne, jak kamienie na dnie wilgotnej jaskini.Dwa, trzy miesiące albo może rok i najgorsze minie.Od czasu do czasu ludzie umierali, zżerało ich robactwo, lecz miłość nigdy nie była tego powodem.Świat pełen był dziewcząt i roboty.Znajdzie sobie po jednej z tych dwóch rzeczy, lecz tym razem zrobi to z rozmysłem.Żonkile w oknie kwiaciarni były nieskalanie piękne i biła z nich dziewicza świeżość.Zawsze będzie o niej myślał widząc coś pięknego w brzydkim otoczeniu.Ostatecznie, przez wszystko można przejść.Żałował tylko, że jest mu tak niedobrze.Był jeszcze przecież taki młody.Ostatni raz czuł się tak mając czternaście lat, kiedy umarła jego matka.Wtedy też po raz ostatni płakał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •