[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlatego że mogę go wykorzystać do własnych celów.Złapię faceta, który pozabijał tamtych chłopaków, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.- W ten weekend może jeszcze nic z tego nie wyjść - zauważył Rick.Ale wyszło.Dwaj ubrani w cywilne ubrania funkcjonariusze Policji Stanowej siedzieli wczesnym rankiem w sobotę, 16 grudnia, w czteroletnim datsunie i przyglądali się, jak czarny chrysler Darnella wyjeżdża z garażu na ulicę.Padała drobna mżawka; było zbyt ciepło, by zamieniła się w marznący deszcz, a potem śnieg.Zaczynał się jeden z tych dni, kiedy nie sposób jest stwierdzić, gdzie kończą się wiszące nisko nad ziemią obłoki, a zaczyna mgła.Zgodnie z przepisami chrysler miał włączone światła postojowe.Arnie Cunningham był ostrożnym kierowcą.Jeden z policjantów podniósł do ust krótkofalówkę i powiedział do mikrofonu:- Właśnie wyjechał wozem Darnella.Uważajcie na niego.Pojechali za chryslerem aż do I-76.Kiedy upewnili się, że Arnie skręcił w kierunku Harrisburga, wjechali na estakadę prowadzącą w przeciwną stronę, do Ohio, i ponownie zameldowali się przez radio.Przy najbliższym zjeździe z autostrady mieli opuścić I-76 i wrócić na posterunek przed Garażem Darnella.- Dobra - dobiegł z krótkofalówki głos Junkinsa.- Zaczynamy mieszać jajecznicę.Dwadzieścia minut później, kiedy Arnie sunął auto­stradą nie przekraczając dopuszczalnej prędkości pięćdziesięciu mil na godzinę, trzej gliniarze ze wszystkimi niezbędnymi dokumentami w ręku zapukali do drzwi domu Williama Upshaw, mieszkającego na zamożnym przedmieściu Sewickley.Upshaw otworzył im drzwi w szlaf­roku.Zza jego pleców dobiegały popiskiwania rysunkowych postaci z porannego programu dla dzieci.- Kto przyszedł, kochanie?! - zawołała żona z kuchni.Upshaw zerknął na dokumenty, a przekonawszy się, że mają na sobie sądowe pieczęcie, o mało nie zemdlał.Jeden z nich nakazywał mu okazać wszystkie wpisy w księgach podatkowych dotyczące niejakiego Willa Darnella (jako osoby prywatnej), jak również Willa Darnella (jako właściciela firmy).Oprócz pieczęci na nakazach widniały podpisy prokuratora stanowego i sędziego Sądu Najwyższego.- Kto to jest, kochanie? - zapytała ponownie żona.Jedno z dzieci wystawiło głowę do holu i wybałuszyło oczy.Upshaw usiłował coś powiedzieć, lecz z gardła wydobył mu się tylko rozpaczliwy skrzek.Ten dzień nadszedł.Wielokrotnie śnił mu się w nocnych koszmarach, aż wreszcie nadszedł.Nie uchronił go przed tym ani dom w Sewickley, ani kochanka, którą trzymał w bezpiecznej odległości, bo aż w Niemczech.Widział to w po­zbawionych wyrazu twarzach gliniarzy wystających z jednakowych, kupowanych chyba w tym samym sklepie garniturów.Co gorsza, jeden z nich był z Policji Federalnej.Jeżeli wierzyć jego legitymacji, należał do czegoś, co nazywało się Federalnym Biurem do Walki z Narkotykami.- Według posiadanych przez nas informacji trzyma pan wszystkie dokumenty w domu - powiedział policjant z Biura do Walki z Narkotykami.Wyglądał na.ile? Dwadzieścia sześć? Trzydzieści lat? Czy kiedykolwiek musiał się troszczyć o to, skąd zdobyć pieniądze na utrzymanie trojga dzieci i żony gustującej w odrobinę zbyt kosztownych strojach? Bill Upshaw mocno w to wątpił.Człowiek, który musi borykać się z podobnymi problemami, nie ma takiej gładkiej twarzy.Taką gładką twarz mają tylko ci, którzy mogą pozwolić sobie na luksus rozważania wyłącznie wielkich, szlachetnych problemów: dobra i zła, prawa i bezprawia, porządku i anarchii.Otworzył usta, by odpowiedzieć policjantowi, ale i tym razem zdołał tylko wyskrzeczeć coś niezrozumiałego.- Czy to prawda? - zapytał cierpliwie gliniarz.- Tak - wykrztusił wreszcie Bill Upshaw.- I ma pan biuro przy Franstown Road 100 w Monroeville?- Tak.- Kochanie, z kim rozmawiasz? - zapytała Amber, wychodząc do holu.Na widok trzech mężczyzn stojących na progu domu zgarnęła pod szyją poły szlafroka.Postaci z filmów rysunkowych wrzeszczały i piszczały ogłuszająco.To już koniec - pomyślał nagle Upshaw i nie wiedzieć czemu poczuł ogromną ulgę.Dziecko, które wystawiło głowę do holu, by zobaczyć, kto przyszedł z tak wczesną wizytą, wybuchnęło płaczem i uciekło do dających poczucie bezpieczeństwa przyjaciół z telewizora.Kiedy Rudy Junkins otrzymał wiadomość, że za­trzymano Upshawa i zajęto wszystkie dokumenty dotyczące Darnella, jakie znajdowały się zarówno w jego domu w Sewickley, jak i biurze w Monroeville, poprowadził kilku funkcjonariuszy Policji Stanowej na coś, co w dawnych czasach bez wątpienia nazwano by „akcją”.Mimo przedświątecznego okresu po garażu kręciło się sporo ludzi (choć z pewnością nie tak wielu jak w letnie weekendy), i kiedy Junkins podniósł do ust zasilany z baterii przenośny megafon, z boksów wychyliło się co najmniej dwadzieścia głów.Wydarzenie było tak niezwykłe, że miało aż do Nowego Roku stanowić główny temat rozmów właścicieli samochodów grzebiących w Garażu Darnella przy swoich gratach.- Tu Policja Stanowa! - powiedział Junkins do mikrofonu.Jego słowa odbiły się zwielokrotnionym echem w ogromnej przestrzeni.Nagle uświadomił sobie, że nawet teraz jego spojrzenie kieruje się odruchowo ku czerwono-białemu plymouthowi stojącemu w boksie numer dwadzieścia.Junkins miewał już do czynienia z najróżniejszymi narzędziami zbrodni, czasem na miejscu przestępstwa, częściej podczas rozprawy w sądzie, ale patrząc na ten samochód dostawał dreszczy.Gitney, człowiek z Urzędu Skarbowego, spojrzał na niego nagląco.Nikt z was nie wie, o co tu naprawdę chodzi.Zupełnie nikt.Mimo to ponownie nacisnął przycisk w uchwycie megafonu.- To miejsce zostaje zajęte przez policję! Powtarzam: to miejsce zostaje zajęte przez policję.Możecie zabrać swoje pojazdy, jeżeli zdołają wyjechać stąd o własnych siłach, a jeżeli nie, proszę o natych­miastowe opuszczenie budynku.Powtarzam jeszcze raz: to miejsce zostaje zajęte przez policję!Wyłączył megafon ze wzmocnionym, suchym pstryknięciem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •