[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za to potem umieją znakomicie zamawiać pogodę.Chmury deszczowe zwyczajnie rezygnują i płyną gdzie indziej.- To okropne - odezwał się wodny troll za ich plecami.- Wszyscy umierają młodo.- Rincewind nie zwrócił na niego uwagi.- Po prostu nie mogą żyć sami ze sobą.- Czasami wydaje mi się, że można przez całe życie wędrować po dysku i nie zobaczyć wszystkiego - westchnął Dwukwiat.- A teraz okazuje się, że są jeszcze inne światy.Kiedy pomyślę, że mogę umrzeć i nie widzieć nawet setnej części tego, co bym chciał, czuję się, no.- Urwał na chwilę.- Chyba pokorny.I bardzo zły, naturalnie.Wyrzucając zasłonę piany, latacz zatrzymał się parę sążni od osiowego brzegu wyspy.Zakapturzona postać, stojąca przy grubym filarze w samym środku platformy, skinęła na nich.- Lepiej idźcie - poradził troll.- Nie lubią czekać.Miło było was poznać.Pożegnał obu wilgotnym uściskiem dłoni i odprowadził kawałek od brzegu.Dwóch najbliższych hydrofobów odsunęło się z wyrazem wyjątkowego obrzydzenia.Postać w kapturze wyciągnęła rękę i rozwinęła sznurową drabinkę.W drugiej trzymała srebrny pręcik, który roztaczał wokół niedwuznaczną aurę czegoś zaprojektowanego do zabijania ludzi.Pierwsze wrażenie Rincewinda potwierdziło się, kiedy postać uniosła pręcik i od niechcenia machnęła nim w stronę brzegu.Kawał skały zniknął, zostawiając tylko niewielki szary obłoczek nicości.- To, żebyś nie myślał, że boję się tego użyć - oświadczyła postać.- Że ty się boisz? Ty? - zdziwił się Rincewind.Postać parsknęła.- Wiemy o tobie wszystko, czarowniku Rincewindzie.Jesteś człowiekiem podstępnym i wielkiego sprytu.Śmiejesz się w twarz Śmierci.Nie oszukasz mnie swym udawanym tchórzostwem.Rincewind bez trudu oszukał sam siebie.-Ja.- zaczął i zbladł, gdy pręt nicości skierował się w jego stronę.- Widzę, że wszystko o mnie wiecie - dokończył słabym głosem i usiadł ciężko na gładkiej powierzchni.On i Dwukwiat, na polecenie zakapturzonego dowódcy, przypięli się do pierścieni wbudowanych w powierzchnię przezroczystego dysku.- Jeśli choćby pomyślę, że rzucasz zaklęcie.- odezwała się ciemność spod kaptura -.zginiesz.Trzeci kwadrant załagodzić, dziewiąty kwadrant podwoić, cała naprzód!Ściana wody trysnęła w powietrze za Rincewindem.Dysk szarpnął gwałtownie.Zapewne przerażająca obecność morskiego trolla w cudowny sposób wpłynęła na koncentrację umysłów hydrofobów, ponieważ platforma wystartowała ostro i dopiero dziesięć sążni nad falami przeszła do lotu poziomego.Rincewind spojrzał w dół przez przezroczystą powierzchnię i natychmiast tego pożałował.- Znowu w drodze - stwierdził wesoło Dwukwiat.Odwrócił się i pomachał trollowi, który zmienił się już w mały punkcik na samej krawędzi świata.Rincewind popatrzył na niego gniewnie.- Czy ciebie nigdy nic nie martwi? - zapytał.- Ciągle żyjemy, prawda? A sam powiedziałeś, że nie zadawaliby sobie takich trudów, gdybyśmy mieli zostać zwykłymi niewolnikami.Tethis na pewno przesadzał.Sądzę, że odeślą nas do domu.Ale najpierw naturalnie obejrzymy sobie Krull.Muszę przyznać, że to wszystko zapowiada się fascynująco.- A tak - przyznał głucho Rincewind.- Fascynująco.I pomyślał: poznałem już emocje i poznałem nudę.Nuda była lepsza.Gdyby któryś z nich spojrzał akurat w dół, dostrzegłby dziwną, trójkątną falę rozcinającą powierzchnię wody.Wierzchołek fali wskazywał wyspę Tethisa.Ale nie spojrzeli.Dwudziestu czterech hydrofobicznych czarowników patrzyło, ale dla nich był to po prostu kolejny fragment ohydy, nie różniący się od morza płynnej grozy dookoła.I chyba mieli rację.***Jakiś czas przed tymi wydarzeniami płonący okręt piratów z sykiem zanurzył się pod fale i rozpoczął długi, powolny zjazd do odległego, pokrytego mułem dna.Bardziej odległego niż zazwyczaj, ponieważ bezpośrednio pod przeżartym kilem znajdował się Rów Gorunny - bruzda w powierzchni Dysku tak głęboka, czarna i tak podobno groźna, że nawet krakeny zapuszczały się tam lękliwie i tylko parami.W podobno mniej groźnych szczelinach ryby używały swych naturalnych świateł i na ogół radziły sobie całkiem nieźle.W Gorunnie ich nie zapalały; skradały się, jeśli w ogóle istota bez nóg może się skradać.Często wpadały na różne przeszkody.Przerażające przeszkody.Toń wokół statku zmieniła się z zielonej w fioletową, z fioletowej w czarną, z czarnej w mroczną tak absolutnie, że w porównaniu z nią czerń zdawała się ledwie szarością.Straszliwe ciśnienie zmiażdżyło już większość desek.Opadał szeroką spiralą między gajami koszmarnych polipów i dryfującymi lasami wodorostów, lśniących słabo mdłymi kolorami.Stwory muskały go miękkimi, zimnymi mackami, przepływając w lodowatej ciszy.Nagle coś uniosło się z mułu i połknęło go na jeden kęs.Jakiś czas później wyspiarze z niewielkiego krawędziowego atolu ze zdumieniem znaleźli w swojej własnej małej lagunie porozbijanego o skały straszliwego morskiego potwora; składał się wyłącznie z macek, dziobów i ślepi.Zdumiewały też jego rozmiary, był bowiem sporo większy niż wioska.Lecz zdumienie wyspiarzy było niczym w porównaniu z wyrazem gigantycznego zaskoczenia na pysku martwego stwora, który najwyraźniej został stratowany na śmierć.Kawałek dalej w stronę Krawędzi dwie małe łodzie ciągnęły sieć na drapieżne, samodzielnie pływające ostrygi, obficie występujące w tym akwenie.Złapały coś, co holowało je obie przez kilka mil, nim kapitan wykazał dość przytomności umysłu, by odrąbać liny.Lecz nawet jego zdumienie było niczym wobec doznań mieszkańców ostatniego atolu w archipelagu.Następnej nocy obudziły ich dobiegające z tutejszej maleńkiej dżungli przeraźliwe trzaski i odgłosy łamanych drzew.Rankiem co odważniejsi wyspiarze ruszyli na zwiady.Powalone drzewa leżały szerokim pasem biegnącym od osiowego brzegu atolu wprost ku Krawędzi.Znaleźli też pozrywane liany, zdeptane krzewy oraz kilka oszołomionych i bardzo złych ostryg.***Lecieli dostatecznie wysoko, by widzieć oddalający się szeroki łuk Krańca, przesłaniany puszystymi obłoczkami, które przez większość czasu miłosiernie zakrywały wodospad.Morze, ciemnoniebieskie i poplamione cieniami chmur, wyglądało z wysoka niemal pociągająco.Rincewind zadrżał.- Przepraszam.- odezwał się.Zakapturzona postać porzuciła obserwację zamglonego horyzontu i groźnie wzniosła pręt.- Nie mam ochoty tego używać - oznajmiła.- Naprawdę?- A co to w ogóle jest? - zainteresował się Dwukwiat.- Różdżka Całkowitej Negacji Ajanduraha - wyjaśnił Rincewind.- I prosiłbym, żeby nią tak nie machać.Może wypalić - dodał, wskazując lśniący koniec różdżki.- Chciałem powiedzieć, że to wszystko bardzo nam pochlebia, cała ta magia użyta na naszą cześć i w ogóle, ale nie warto posuwać się tak daleko.I.- Zamknij się!Postać odrzuciła kaptur i okazała się niezwykłej barwy kobietą.Miała czarną skórę.Nie ciemnobrązową jak Urabewe ani lśniącą i niebieskoczarną jak mieszkańcy nawiedzanego monsunami Klatch, ale czarną jak północ na dnie głębokiej jaskini.Włosy i brwi były koloru światła księżyca i taki sam odcień miały wargi.Wyglądała na piętnastoletnią i bardzo przestraszoną.Rincewind nie mógł nie zauważyć drżenia dłoni trzymającej różdżkę - przede wszystkim dlatego, że trudno przeoczyć gwałtowną śmierć kołyszącą się niepewnie o pięć stóp od własnego nosa.Pojął - wolno, gdyż było to dla niego uczucie zupełnie nowe - że ktoś na tym świecie się go boi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]