[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Te pamiątki po panu Adamie wprowadzają mnie w stan smutku, ale takiego, od któregoserce nie boli gwałtownie, tylko jakby cicho płakało.24 A te liliowe kwiatki dziwnie mnie niepokoją.Zaraz mi się przypomina ulica Mazowiecka, ciemnica jakaś szara i niewyrazna, a potemten szept tego pana, którego nie znam, i potem światełka jego dorożki, goniącej za mną pręd-ko.prędko.18 lutegoIza była u mnie dzisiaj podczas nieobecności Juliana.Nie wydała mi się tak ładna, jakzwykle.Mówiła, że dużo tańczy i pytała mnie, dlaczego ja nie bywam nigdzie w tym karna-wale? Odpowiedziałam jej, że skoro już wyszłam za mąż, to chodzenie na bale jest chyba dlamnie niepotrzebne.Zaczęła się śmiać przeciągle i odpowiedziała mi: Ja dopiero gdy wyjdę za mąż, zacznę się bawić na dobre!Potem poszła do pokoju Juliana i stanęła znów przy jego biurku, wzięła ołówek i nakreśliłana arkuszu papieru masę gzygzaków.Stojąc z daleka, nie mogłam widzieć, co ona pisze usiłowałam jednak odcyfrować te znaki, nie wydając się zanadto ciekawą.Nagle Iza rzuciłaołówek i zapytała mnie na wpół ironicznie i na wpół gniewnie: Mąż panią bardzo kocha?Jakkolwiek jestem bardzo młoda i niedoświadczona, uczułam, że Iza daje w tej chwiliwielki dowód braku taktu.Odpowiedziałam jednak, siląc się na spokój: Bardzo!Iza zagryzła usta i podniósłszy trochę głowę, patrzyła na mnie spod rzęs przymkniętych. Naprawdę?  spytała. Jakże inaczej mogłoby być  odparłam jej, silnie rozdrażniona. O!. wyrzekła, cedząc powoli słówka  mogłoby być inaczej.zresztą na świecie zwy-kle tak bywa.Urwała, lecz teraz ja nie miałam ochoty ustąpić i pozwolić jej zamilczeć. Bywa co? Bywa co?.Lecz ona milczała i obrzuciła mnie tak zimnym i pogardliwym spojrzeniem, że słowa iodwaga zamarły w mej piersi.Czułam, że ta kobieta ma do mnie jakiś żal i że mnie nienawi-dzi, ale za co? Za co? Gdy odeszła, poszłam czym prędzej zobaczyć, co napisała na owymarkuszu papieru.Owe nieforemne gzygzaki, poplątane dość sztucznie, tworzyły jedno tylkojej imię własne  powtarzane na tysiąc sposobów: Iza.Chciałam podrzeć ten papier i wyrzu-cić go precz z biurka mego męża, lecz coś mnie wstrzymało od tego kroku.Zostawiłam jej pismo, tak jak zostawiłam wtedy jej kwiaty, lecz nie powiedziałam Julia-nowi ani słowa o jej bytności w naszym domu.Lecz nazajutrz rano, gdy Julian wyszedł, po-biegłam zobaczyć co się stało z owym arkuszem papieru.Nie było go na biurku, lecz dokołana ziemi nie znalazłam także strzępków.Widocznie Julian schował do szufladki ten arkusz papieru, zapisany ręką Izy.Ogarnęła mnie chwilowo złość i to samo uczucie pogwałcenia praw własności, jakie od-czułam przy pozostawieniu kwiatów przez pannę Troicką na biurku mego męża.Lecz zaraz przypomniałam sobie pudełeczko, schowane głęboko pod bielizną w komodzie,a w nim na dnie kilka zeschłych liliowych płatków kwiatowych.I zrozumiałam, że jakkol-wiek mamy stanowić z mężem moim jedno, jesteśmy ciągle i zawsze dwojgiem zupełnie od-rębnych istot.A przecież ja spodziewałam się w małżeństwie zupełnie czego innego.25 19 lutegoZrobiłam nadzwyczajne odkrycie.Anna jest.Turczynką!.Jestem tak wzburzona, że pisać więcej nie mogę.20 lutego.Uspokoiłam się dziś trochę i mogę uporządkować moje wrażenia.Wczoraj wieczorem by-łam sama, jak zwykle.Siedziałam pod piecem i nudziłam się.Myślałam o tym, co się dzieje znami po śmierci, czy to nie boli, jak nas robaki jedzą  o balu  o przypalonej na obiad szar-lotce.Nagle wchodzi Anna i zbliża się do mnie, śmiejąc się w dziwaczny sposób.Ciemnobyło w pokoju, a zęby jej przecież błyszczały, jak rząd zapalonych lampek.W ręce trzymałagarść kamyków różnokolorowych, łańcuszków brązowych, pierścionków.Wszystko to wysy-pała mi na kolana, mówiąc: Pani się może nudzi, to niech się pani zabawi.Ja machinalnie usunęłam ręce, ale onausiadła przy mnie na ziemi, zaczęła się kołysać na piętach i mówić monotonnym głosem: Niech się pani nie boi.ja te głupstwa ukradłam tylko mojemu ojcu, wtedy, gdy mniepani moja zawiozła na powrót do Turcji, żebym się zobaczyła z rodzicami. Jak to, do Turcji? A no tak.Jestem Turczynką.Pani Radolińska, jak była ze swoim mężem w Turcji, tomnie kupiła u moich rodziców, ochrzciła i u siebie chowała.Potem, gdy miałam szesnaścielat, zawiozła mnie do ojca i wtedy ja ojcu pokradłam te kamyki.Pózniej pani Radolińskaumarła, a ja poszłam do służby.Ale kamyki zabrałam ze sobą i dużo już rozdałam maglarkomi po sklepikach.Jak pani się coś podoba, to niech pani sobie wezmie.Mnie to niepotrzebne.Oddałam jej biżuterię i jestem teraz w okropnym kłopocie.Przecież nie mogę trzymać usiebie złodzieja, a zwłaszcza Turczynki.Muszę ją oddalić koniecznie.21 lutegoPrzyniesiono mi moją suknię balową.Wieczorem pozapalałam wszystkie świece i ubrałamsię w nią.Jestem zrozpaczona.Wyglądam szkaradnie.Ramiona moje są straszne, a ręce poro-śnięte ciemnymi włosami.Chciałam je opalić, ale sparzyłam się dotkliwie.Na szczęście ura-tują mnie rękawiczki.Krawcowa obdarła mnie okropnie.Za dodatki policzyła kilkanaścierubli.Będę musiała znów coś sprzedać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •