[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wróciliśmy do koszar w milczeniu.Starzec wydawał się zamyślony.Pupilka miała taki wpływ na każdego, kto spotkał ją po raz pierwszy.Dla nas, którzy znaliśmy ją od dawna, była po prostu Pupilka.Bomanz przeglądał oryginalny rękopis, zadając od czasu do czasu pytania.Nie znał dialektu UchiTelle.- A więc nie masz z tym nic wspólnego?- Nie.Ale moja żona była pierwszorzędnym źródłem informacji.Jeszcze jedno pytanie.Czy wytropiliście tę dziewczynę, Snoopy?- Nie.- Należałoby to zrobić.Jest jedynym żyjącym świadkiem.- Powiem Pani, ale nie ma na to czasu.W ciągu kilku dni zapanuje tu Piekło.- Zastanawiałem się, czy Tropiciel zdołał posadzić drzewko.Mogłoby nam pomóc, gdy Wielka Tragiczna dosięgnie Kurhanu.Odważne posunięcie, Tropicielu, ale nieme.Wkrótce poznaliśmy efekty jego starań.- Zwróciłeś uwagę na pogodę? - zapytała Pani, gdy poszedłem przekazać jej sugestię Bomanza odnośnie Snoopy.- Nie.- Polepsza się.Drzewko osłabiło zdolności mego męża do kształtowania jej.Oczywiście, za późno.Miną miesiące, zanim poziom rzeki opadnie.Była zrozpaczona.Zaledwie skinęła, gdy powtórzyłem jej słowa Bomanza.- Czy jest aż tak źle? Czy zostaniemy pokonani, zanim rozszyfrujemy listy?- Nie.Ale cena zwycięstwa rośnie.Nie chcę płacić tej ceny.Nie wiem, czy mogę.Stałem zakłopotany, czekając na rozszerzenie tematu, ale nic takiego nie nastąpiło.- Siadaj, Konowale - powiedziała po chwili.Zająłem fotel, który mi wskazała - blisko skwierczącego ognia, rozpalonego przez Pudełko.Gdy skończył, odesłała go, lecz nadal milczała.- Czas się kończy - mruknęła ni stąd, ni zowąd.- Boję się rozwiązać węzeł.54.WIECZÓR W DOMUDni mijały, a żadne śledztwo nie przyniosło rezultatów, więc Pani zrezygnowała z nich.Często naradzała się ze Schwytanymi.Zostałem wyłączony ze sprawy.Moje miejsce zajął Bomanz.Kulawiec uczestniczył w nich tylko, kiedy wzywano go z mojej kwatery.Zrezygnowałem z jego towarzystwa i przeprowadziłem się do Jednookiego i Goblina.Dopiero teraz okazało się, jak męczyła mnie obecność Schwytanego.Dzielenie pokoju z tymi dwoma było dla mnie mieszkaniem pośród rosnącego buntu.Stan Kruka nie zmienił się i zapomnieli o nim prawie wszyscy oprócz lojalnego Pudełka.Czasami Milczek zaglądał do niego w imieniu Pupilki, ale bez entuzjazmu.Później zdałem sobie sprawę, że Milczek darzy Pupilkę czymś więcej niż tylko wiernością i protekcją, ale nie miał możliwości wyrażenia tych uczuć.Coś więcej niż przysięga narzucało mu milczenie.Nie mogłem dojść, które z sióstr były bliźniaczkami.Tak jak przypuszczałem, Tropiciel niczego nie znalazł w genealogiach.Czarownicy dokładnie zacierali za sobą ślady, więc i tak dużo udało mu się znaleźć.Goblin i Jednooki próbowali zahipnotyzować go w nadziei, że dotrą do jego starożytnej świadomości.Było to jak tropienie duchów w gęstej mgle.Schwytani wyjechali, by strzec Wielkiego Kurhanu.Lód zebrał się wzdłuż zachodniego brzegu, zmieniając siłę prądu.Rozbili go, uwalniając spiętrzającą się wodę.Dwudniowe wysiłki pozwoliły nam zyskać może dziesięć godzin.Od czasu do czasu wokół Krainy Kurhanów pojawiały się olbrzymie ślady, które wkrótce znikały pod świeżą warstwą śniegu.Choć niebo wypogodziło się, powietrze stało się zimniejsze.Śnieg nie topniał, ani nie zamarzał.Było to zasługą Schwytanych, którzy sprowadzili wiatr z południa.- Pani chce pana widzieć, Sir - zawiadomił mnie Pudełko.- Zaraz.Graliśmy akurat w karty, więc Tonk, Goblin i Jednooki musieli poradzić sobie beze mnie.Sprawy posuwały się coraz wolniej, a czas coraz szybciej.Nie mieliśmy nic innego do roboty.- Sir - powiedział Pudełko, gdy nikt nie mógł nas już usłyszeć - niech pan uważa.- Uhm?- Pani jest w złym nastroju.- Dzięki - warknąłem.Sam byłem w wystarczająco złym nastroju.Nie mogło być już gorzej.Jej kwatera została przemeblowana.Wniesiono do niej dywany i rozwieszono na ścianach.Przed kominkiem, w którym palił się ogień, stała sofa.Najwyraźniej celowo stworzyła atmosferę domu naszych marzeń.Pani siedziała na sofie.- Usiądź ze mną - powiedziała, nie oglądając się, by sprawdzić, kto przyszedł.Zamierzałem przystawić sobie krzesło, gdy powstrzymała mnie szybko: - Nie.Tutaj, obok mnie.- Więc zająłem miejsce na sofie.- O co chodzi?Siedziała wpatrzona w dal, a jej twarz wyrażała cierpienie.- Zdecydowałam się.- Tak? - Czekałem zdenerwowany, niepewny, co miała na myśli, a jeszcze mniej pewny, że należę do tego miejsca.- Mam niewielki wybór.Mogę się poddać i stać się jedną ze Schwytanych.Szczerze mówiąc, oczekiwałem straszniejszego rozwiązania.- Albo?- Albo mogę walczyć.Tylko że tej bitwy nie można wygrać, chyba że przegrywając.- Skoro me możesz wygrać, to po co walczyć? - Nie zapytałbym o to nikogo z Kompanii.Wiem, jaką otrzymałbym odpowiedź.Ale ona nie była jedną z nas.- Ponieważ można kierować przebiegiem zdarzeń.Nie mogę wygrać, ale mogę zdecydować, komu się to uda.- Albo przynajmniej mieć pewność, że to nie będzie on?Wolno pokiwała głową.Zaczynałem rozumieć jej kiepski nastrój.Podobny mieli ludzie na polu bitwy, gdy kazano im wykonać zadanie, które dla nich mogło okazać się fatalne w skutkach, lecz konieczne było podjęcie tego ryzyka, by inni mogli przeżyć.Aby ukryć swą reakcję, zsunąłem się z sofy i dorzuciłem do ognia.Pomimo naszych nastrojów miło było posiedzieć przy jego żarze i patrzeć na tańczące płomienie.Poddałem się ich czarowi, wyczuwając, że Pani nie oczekuje ode mnie rozmowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]