[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I szczerze powiedziawszy, nie mam czasu na bzdury.Muszę iść do izby przyjęć.Poza panną Wiggens jeszcze dwóch naszych pracowników ma podobnie ostre dolegliwości.Żegnam pana, panie Stapleton.- Chwileczkę! - zawołał Jack.- Proszę mi pozwolić zgadnąć, gdzie pracowały chore osoby.Chodzi o pielęgniarki albo o dział zaopatrzenia?Doktor Zimmerman była już przy drzwiach.Zatrzymała się jednak i spojrzała na Jacka zaskoczona.- Skąd pan to wie?- Zaczynam dostrzegać prawidłowości.Nie potrafię teraz tego wytłumaczyć, ale tak się rzeczy mają.Pielęgniarka, choć to godne pożałowania, jest w zrozumiały sposób narażona.Lecz pracownicy działu zaopatrzenia?- Niech pan posłucha, panie Stapleton - odpowiedziała doktor Zimmerman.- Możliwe, że raz jeszcze jesteśmy pańskimi dłużnikami za to, że ostrzegł nas pan przed kolejną groźną chorobą.Od tej jednak chwili przejmujemy odpowiedzialność na siebie i nie potrzebujemy pańskich paranoicznych iluzji.Życzę panu miłego dnia.- Zaraz, zaraz! - tym razem Martin zawołał za wychodzącą.- Pójdę z panią do izby przyjęć.Jeżeli to choroba wywołana riketsjami, chcę osobiście dopilnować, aby próbki pobrano z zachowaniem wszelkiej ostrożności.Złapał kitel wiszący na haczyku za drzwiami i wybiegł za oddalającą się doktor Zimmerman.Jack pokręcił głową z niedowierzaniem.Każda kolejna wizyta w tym szpitalu była dziwna.Ostatnio pogonili jego, tym razem sami uciekli.- Naprawdę wierzy pan, że te choroby mogą być roznoszone umyślnie? - zapytał Richard.Jack wzruszył ramionami.- Prawdę powiedziawszy, nie wiem, co myśleć.Jednak takie zachowanie wskazuje, że mają coś do ukrycia, a już na pewno ta dwójka, która wyszła stąd przed chwilą.Proszę mi powiedzieć, czy doktor Cheveau jest człowiekiem bystrym? Zdaje się, że dość nagle i niespodziewanie rozzłościł się na mnie.- W kontaktach ze mną zawsze był dżentelmenem - oświadczył Richard.Jack wstał.- W takim razie to musi być moja wina.Nasze stosunki zapewne nie poprawią się po dzisiejszej wizycie.Takie już jest to życie.W każdym razie mam nadzieję, że z Nancy wszystko będzie w porządku.- I ja także mam taką nadzieję - odparł Richard.Jack opuścił laboratorium, zastanawiając się, co robić dalej.Pomyślał o tym, by zajrzeć do izby przyjęć i zobaczyć trzech chorych lub złożyć kolejną wizytę w dziale zaopatrzenia.Wybrał ostatecznie izbę przyjęć.Pomimo że Zimmerman i Cheveau tam właśnie poszli, uważał, że kolejna kłótnia jest mało prawdopodobna, biorąc pod uwagę rozmiary izby i panujące w niej poruszenie.Gdy tylko wszedł do izby przyjęć, natychmiast zauważył oznaki paniki.Charles Kelley z niepokojem rozprawiał o sytuacji z kilkoma osobami z administracji szpitala.Wejściem prowadzącym z podjazdu dla karetek przebiegł Clint Abelard i zniknął w głównym korytarzu.Jack podszedł do jednej z pielęgniarek zajętej pracą za kontuarem.Przedstawił się i zapytał, czy powodem zamieszania są trzy chore z personelu szpitalnego.- Najwyraźniej tak - odpowiedziała pielęgniarka.- Zastanawiają się, jak najlepiej je odizolować.- Mają diagnozę?- Słyszałam, że podejrzewają gorączkę Gór Skalistych.- Dość niebezpieczne - zauważył Jack.- Bardzo.Jedną z pacjentek jest pielęgniarka.Kątem oka dostrzegł zbliżającego się Kelleya.Szybko odwrócił głowę w drugą stronę.Kelley podszedł do kontuaru i poprosił pielęgniarkę o telefon.Jack opuścił zatłoczoną izbę przyjęć.Chciał pójść do działu zaopatrzenia, lecz w końcu rozmyślił się.Spodziewając się kolejnego spotkania z Kelleyem, uznał, że lepiej będzie wrócić do biura.Niczego nie dokonał, przynajmniej jednak opuszczał szpital z własnej woli.- O rety! Gdzieś ty był? - przywitał go podekscytowany Chet.- W General - przyznał się Jack.Zaczął porządkować papiery na biurku.- Musisz być sobą, jak widzę; nie było jednak żadnych szalonych telefonów z góry.- Byłem grzeczny - odparł Jack.- No, stosunkowo grzeczny.W szpitalu popłoch.Mają kolejną epidemię.Tym razem gorączka Gór Skalistych.Dasz wiarę?- Nieprawdopodobne! - wykrzyknął Chet.- Dokładnie tak myślę - zgodził się Jack.Opowiedział Chetowi o wizycie w szpitalu i sugestiach poczynionych w rozmowie z kierownikiem tamtejszego laboratorium, że trzy różne choroby przenoszone przez owady, pojawiające się w odstępie kilku dni nie mogą być naturalnym przypadkiem.- Założę się, że to go musiało nieźle poruszyć.- Ach, był oburzony, ale wtedy pojawiły się dalsze trzy ofiary choroby, i zapomniał o mnie.- Dziwię się, że znowu cię nie wyrzucili.Po co się tak narażasz?- Ponieważ podejrzewam, że źle się dzieje w państwie duńskim - odpowiedział Jack.- No, ale dość o mnie.Jak poszło z twoim przypadkiem?Chet zaśmiał się krótko i szyderczo.- I pomyśleć, że lubiłem zastrzelonych.Ten w każdym razie wywołał burzę.Trzy z pięciu kul trafiły go w plecy.- To musi przyprawiać departament policji o ból głowy -skonstatował Jack.- Mnie również.Ach, zapomniałbym.Dzwoniła Colleen.Zaprasza nas obu do siebie do pracy, gdy skończymy tutaj.Dzisiaj.Posłuchaj, potrzebują naszej opinii w sprawie jakiejś reklamówki.Co ty na to?- Idź - odpowiedział Jack
[ Pobierz całość w formacie PDF ]