[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rasid odwrócił się odsięgającego mu do pasa stosu szczątków i rozejrzał się popokoju.Cały dom wypełniał się dymem i szybko rozprze-strzeniającym ogniem.Zciany czerniały od płomieni.Doktorleżał i jęczał z bólu, ale nie wyglądał na poważnie rannego.Złota lwica - Zamia - przycupnęła w kącie i krwawiła,powarkując i skamląc.Rasidowi oddech u wiązł w gardle.Stwór-szakal, wyraznie raniony, z wysiłkiem wstał i ruszyłdo okna.Piszczał, a cienie wirowały wokół niego jakpostrzępione szmaty.Rasid pobiegł ku niemu, słyszącjednocześnie w głowie jego słowa.Me.' Mouw Awa pokąsan i pokaleczon! Czyż może tooznaczać jego śmierć? Nie! Błogosławiony przyjaciel gouzdrowi.Błogosławiony przyjaciel zasiądzie na Tronie Kobry,a wycie MouwAwy rozlegnie się w powietrzu!Istota zaatakowała pazurami szczebliny okna; zawyła z bólu,łamiąc w drzazgi ciemne drewno.Zanim Rasid zdążył do niejdobiec, wyskoczyła z pierwszego piętra na ubitą drogę. Upadek go zabije" - pomyślał derwisz z nadzieją.Ale kiedystwór uderzy! o ziemię, po prostu.rozpłynął się.Rasid samumiał doskonale się maskować, ale to było coś innego.MouwAwa sięnie ukrył.stopił się z cieniami latarni.Uciekł, ale nie byłmartwy - tyle derwisz wyczuł.Jego obowiązkiem było ruszyć w pościg, ale obejrzał się nanieruchome postacie Zamii i doktora.Potrzebowali go.Kobietaw jednej chwili znów zmieniła kształt.Rasid myślał, że pękniemu serce na widok pięć i dziesięcioletniej dziewczyny zmakabryczną raną w boku.Doktor jęknął i usiadł, kaszląc oddymu.Płomienie strzeliły wyżej, drewno otomany i półektrzaskało w pożarze.Zamia zakwiliła.Poruszała tylko ustami, wydając bolesne,błagalne odgłosy.Rasid spojrzał znów na ulicę w dole. OBoże, czy złem jest pozwolić takiemu potworowi zbiec tylkopo to, żeby uratować przyjaciół?" Ale zanim jeszcze jego duszaskończyła prosić Wszechmogącego o wskazówki, ciałozakrztusiło się od dymu i skoczyło do boku Zamii.Nagle dom wypełnił się zielonym blaskiem.Sięgając podziewczynę, Rasid zobaczył setki maleńkich dłoni kolorumorskiej wody, które zduszały ogień i rozpędzały dym. Magia".Ale nie takie czary, jakich używał doktor.Rasida nieobchodziło, co to może znaczyć.Liczyła się tylko rana Zamii,bulgocząca i sycząca okropnie, jakby wypełniały ją kwasyalkemika.W oczach stanęły mu łzy i to nie tylko od dymu.Poczuł na ramieniu wielką dłoń doktora i usłyszał w uchujego szorstki głos.- Chodz, chłopcze.Przybyła pomoc.- Nie powinniśmy byli jej tu przyprowadzać, doktorze! -warknął Rasid.- To zaledwie dziecko! - z jego gardła wydarłsię nieartykułowany krzyk.- Nie powinniśmy jej tuprzyprowadzać!Przestraszyła go nagła chęć, by doktora uderzyć.Adullaskrzywił się od dymu i bólu ran.- Otrząśnij się, chłopcze! Powiedziałem, że przybyła pomoc!Rasid raczej zobaczył niż poczuł kościstą, czarno-czerwonądłoń na przedramieniu.Dawud.Litaz.Przyjaciele doktora.Dym gryzł derwisza w oczy; pozwolił się wyprowadzić zpłonącego domu, na wpół tylko świadomy, co się dzieje.A potem stał przed zrujnowanym, poczerniałym od sadzyfrontem budynku.Ognie przygasały, ale zrobiły swoje.Doktorsiedział na ulicy z głową ukrytą w dłoniach.Jego przyjaciele zSu - wysoki, łysy mag Dawud i jego żylasta, drobna żona Litaz- stali obok, łagodnie kładąc nieruchome ciało Zamii nanosidło.- Ogień został ugaszony - mówił Dawud do oszołomionegodoktora.- Poradziliśmy sobie z nim, zanim rozprzestrzenił sięna sąsiadów.Moje czary nie pozwoliły im zobaczyć aniwyczuć, co tu się stało.Ale, na Boga, co tu się właściwie stało,Adullo? I kim jest ona?Doktor zająknął się, wyraznie próbując wziąć się w garść.Rasid usłyszał, że sam robi to samo.- To pytania na pózniej - dobiegł go skądś głos Litaz.-Kimkolwiek ona jest, umiera.Musimy przenieść ją do nas dodomu.Rasid!Do derwisza dotarło, że gapi się bezczynnie na nieruchomąpostać Zamii, na jej usmoloną twarz i zamknięte oczy o długichrzęsach.Znów spróbował coś powiedzieć, ale gardło drapałogo od dymu i łez.Jedwabie miał uwalane popiołem.- Ciociu? - wykrztusił w końcu.Głos małej alkemiczki z Su był ostry, a jej czarno-niebieskatwarz surowa.- Przynieśliśmy lektykę - powiedziała.Pierścienie w jejposplatanych włosach zabrzęczały, kiedyskinieniem głowy wskazała drewniano-skórzaną ramę.-Pomóż mi ją nieść.Rasid usłuchał.Jego ręce i nogi poruszały się jakby bezudziału woli.Kiedy podnieśli lektykę, Zamia krzyknęła z bólu.Rasid miał wrażenie, że ten krzyk rozdziera mu wnętrzności.Dziewczyna skrzywiła się i ucichła.- Jest jeszcze nadzieja - powiedziała Litaz.- Szybko,chłopcze!Rasid mruganiem strącił z powiek łzy i pobiegł.ROZDZIAA 2W porze niebędącej jeszcze ani rankiem, ani już nocą,Dzielnica Uczonych wielkiego miasta Dhamsawaat była cicha.Najwytrwalsi z ludzi ulicy w końcu poszli do łóżek, nawet jeśliłóżka te były jedynie ubitą ziemią zaułka.Pierwsi woznicy,tragarze i sklepikarze mieli się pojawić najwcześniej zagodzinę.Litaz, córka Likamiego, wyjrzała za okno w cedrowejframudze, potarła skronie i podziękowała łaskawemu Bogu zajego małe dobrodziejstwa - w kojącej ciszy pierwszy etap jejpracy był trochę łatwiejszy.Ruchliwa, gwarna Dzielnica Mędrców była zazwyczaj takhałaśliwa, że jej nazwa - pamiątka z bardzo dawnych czasów,jak wyjaśnił jej Adulla - wydawała się zamierzoną ironią.Litazchlubiła się jednak tym, że ona, jej mąż i stary przyjaciel doktordbali, by książkowe miano nie stało się zupełnym kłamstwem.Całe wieki po tym, jak tutejszych mędrców i uczniów zastąpilitani sklepikarze i stręczyciele, ich troje pilnowało, by wDzielnicy wciąż żyła nauka.To, że nauka owa ograniczała siędo poznawania nienaturalnych ran i istot stworzonych zcmentarnych chrząszczy, nie robiło żadnej różnicy.Litaz odwróciła się od okna i popatrzyła na wpół martwądziewczynę, która z rozrzuconymi szorstkimi włosami leżałaprzed nią na niskiej leżance.Utrudzony oddech Badawi byłnajgłośniejszym dzwiękiem w pomieszczeniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]