[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Portier, najwyraŸniej emeryt, powita³ mnie doœæ uprzejmie, ale nie czyni³¿adnych prób dŸwigniêcia siê ze swego sto³ka.Popatrza³em przez drzwi i po kilku sekundach przeszed³ za nimi szarycz³owiek.Teraz spostrzeg³em, ¿e jest starszy, ni¿ myœla³em, chyba poszeœædziesi¹tce, i muszê przyznaæ, ¿e jak na mê¿czyznê w tym wiekuwykazywa³ niezwyk³¹ szybkoœæ.Wygl¹da³ na strapionego.W³o¿y³em p³aszcz i wymamrota³em parê przepraszaj¹cych s³ów doportiera.Uœmiechn¹³ siê i powiedzia³: "Dobranoc" równie uprzejmie, jakprzedtem powiedzia³ "Dobry wieczór".Zreszt¹ i tak lokal zapewne by³pe³ny.Wyszed³em, przystan¹³em w progu, wyj¹³em zwiniêty kapeluszfilcowy z jednej kieszeni, a druciane okulary z innej i na³o¿y³em jednoi drugie.Sherman przeobra¿ony - mia³em nadziejê.By³ teraz oko³o trzydziestu jardów dalej i dzia³a³ z dziwnym poœpiechem,zatrzymuj¹c siê co chwila, by zajrzeæ w jak¹œ bramê.Zebra³em siêw sobie, puœci³em siê przez jezdniê i dotar³em na drug¹ stronê nietkniêty,ale nie lubiany przez kierowców.Trzymaj¹c siê nieco w tyle przeszed³emrównolegle do szarego cz³owieka ze sto jardów, gdy nagle przystan¹³.Zawaha³ siê, a potem raptem zawróci³ ju¿ prawie biegiem, ale tym razemzagl¹da³ do ka¿dego napotykanego lokalu.Wszed³ do restauracji, któr¹odwiedzi³em tak przelotnie, i wyszed³ po dziesiêciu sekundach.Wbieg³bocznym wejœciem do hotelu "Carlton" i wynurzy³ siê frontowym, co niemusia³o przysporzyæ mu zbytniej popularnoœci, poniewa¿ hotel "Carlton"nie przepada za starymi oberwañcami w wywiniêtych pod szyj¹ swetrach,22 23u¿ywaj¹cymi jego foyer dla skrócenia sobie drogi.Wszed³ do innejindonezyjskiej restauracji przy nastêpnej przecznicy i pojawi³ siê napowrót z potulnym wyrazem cz³owieka, którego wyrzucono za drzwi.Da³nura do budki telefonicznej, a kiedy z niej wyszed³, wygl¹da³ na bardziejpotulnego ni¿ kiedykolwiek.Potem zaj¹³ stanowisko na centralnym przy-stanku tramwajowym na Muntplein.Przy³¹czy³em siê do czekaj¹cej kolejki.Pierwszy tramwaj, trzywagonowy, mia³ numer 16 oraz tablicê docelow¹"Centraal Station".Szary cz³owiek wsiad³ do pierwszego wagonu.jawsiad³em do drugiego i przeszed³em na przednie miejsce; z któregomog³em mieæ nañ oko, zarazem ulokowawszy siê tak, ¿eby byæ mo¿liwienajmniej dla niego widoczny, gdyby zacz¹³ siê interesowaæ wspó³pasa¿e-rami.Jednak¿e niepotrzebnie siê o to troszczy³em; jego brak zaintereso-wania innymi pasa¿erami by³ absolutny.S¹dz¹c po ustawicznych zmianachwyrazu jego twarzy, wszystkich znamionuj¹cych zgnêbienie, oraz po spla-taniu i rozplataniu d³oni, mia³em najwyraŸniej przed sob¹ cz³owieka za-prz¹tniêtego innymi i wa¿niejszymi problemami, z których nie najmniej-szym by³o to, ile wspó³czucia i zrozumienia mo¿e spodziewaæ siê odswoich pracodawców.Cz³owiek w szarym ubraniu wysiad³ na Dam.Dam, g³ówny plac Amster-damu, pe³en jest historycznych zabytków, takich jak pa³ac królewskii Nowy Koœció³, który jest tak stary, ¿e trzeba go ci¹gle podpieraæ, ¿eby siêca³kiem nie zawali³, ale tego wieczora szary cz³owiek nie poœwiêci³ imnawet jednego spojrzenia.Poœpieszy³ boczn¹ ulic¹ mijaj¹c hotel "Krasnapolsky", skrêci³ w lewo,w kierunku doków, wzd³u¿ kana³u Oudezijds Voorburgwal, nastêpnieznów w prawo i zanurzy³ siê w labirynt bocznych uliczek, które przenika³ycoraz g³êbiej w dzielnicê sk³adów towarowych, jedn¹ z nielicznych nieznajduj¹cych siê na liœcie turystycznych atrakcji Amsterdamu.By³ naj³at-wiejszym cz³owiekiem do œledzenia, jakiego napotka³em._\Tie patrzy³ aniw lewo, ani w prawo, a tym bardziej za siebie.Móg³b_m jechaæ na s³oniuo dziesiêæ kroków za nim, a nawet by tego nie zauwa¿y³.Przystan¹³em na rogu i patrzy³em, jak szed³ w¹sk¹, Ÿle oœwietlon¹i szczególnie nie³adn¹ ulic¹, maj¹c¹ po obu stronach wy³¹cznie magazyny,wysokie, piêciopiêtrowe budynki, których dwuspadowe dachy bez ma³astyka³y siê z tymi, co by³y naprzeciwko, wytwarzaj¹c nastrój klaustrofobi-cznego zagro¿enia, ponurych obaw i jakiejœ z³owieszczej czujnoœci, którawcale nie by³a mi przyjemna.Z faktu, ¿e szary cz³owiek puœci³ siê teraz ociê¿a³ym biegiem, wywnios-kowa³em, i¿ to przesadne demonstrowan¿e gorliwoœci mo¿e oznaczaæjedynie, ¿e jest ju¿ bliski kresu swej wêdrówki - i mia³em racjê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]