[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawa może się rozwinąć w każdym kierunku. On naprawdę nie rozumie, co zrobił? Według wszelkich dotychczasowych przesłanek? Nie.Ostatnio przecho-dzi przez fazę często spotykaną u tego rodzaju pacjentów  jest przekonany, iżzostał swego rodzaju bogiem! Uważa, że odebrał życie tym kobietom, ponieważnależało ono do niego.Pamięta pani, jak odwoływał się do książki  Szogun ?Cóż, teraz Alvin widzi siebie jako kogoś w rodzaju najwyższego szoguna.Uważasię za najpotężniejszego, najbardziej przerażającego, najmądrzejszego z przywód-ców.Dlatego tak bardzo podobała mu się ta książka: przekręcał na własny użytekjej treść i główne myśli, aż w końcu pasowała do jego koncepcji.On jest w tymwyjątkowo dobry.Czy wie pani, co robił przez kilka ostatnich dni? Studiowałjapoński! Nie tak dawno temu, pamięta pani, chciał zostać weterynarzem.Jeślipani o tym pomyśli, chodziło niemal o to samo.Jedyna różnica polega na tym, żeweterynarz sprawuje władzę nad życiem i śmiercią zwierząt.Bóg, albo japońskiszogun, włada życiem istot ludzkich.Zakończyłam moją listowną znajomość z Alvinem Williamsem, ale to nie zna-czyło, że przestałam o nim myśleć.W najbardziej nieoczekiwanych porach dniaprzez głowę przelatywały mi różne obrazy i pytania.Jakie ubrania nosi w Insty-tucie? O czym śni nocą? Czy słucha muzyki? Czy skończył czytać  Szoguna ?Tak dawno go już nie widziałam, że jego płaska, nieciekawa twarz i zacho-wanie umknęły mi z pamięci.Ale pamiętałam sposób, w jaki opisywał tamtegodnia burzowe chmury  mówił, że wyglądają, jakby walczyły na pięści.Pamię-tałam jego brudne okulary i to, jak schodził wolno po schodach ze swoim małym,starym psem, Pętelką, który nie umiał się szybko poruszać.Nie wiem, jak to wy-razić, ale coś we mnie życzyło Alvinowi dobrze, mimo że tak bardzo starałam się117 go wyrzucić z mojego życia. Halo, Cullen? Tutaj Weber. Weber? Co u ciebie? Wszystko świetnie! Słuchaj, właśnie lecę do Kalifornii, teraz jestem nalotnisku.Próbowałem się z tobą skontaktować już od paru dni.Cullen, muszę cipowiedzieć.Sny? Sny o Rondui? Już lepiej.Nie uwierzysz, jak bardzo się zmie-niły.Od czasu naszego spotkania zmieniły się w zadziwiające rzeczy.Są piękne! O czym ty mówisz, Weber? Ciągle jeszcze masz te sny? Ciągle dręczą ciękoszmary? Wcale nie.Hej, z niecierpliwością oczekuję chwili, gdy zasnę! Taaak, cią-gle jestem na Rondui, ale to coś.zupełnie innego.Nie ma już żadnych ciem-nych spraw, tylko cuda.Tylko przepiękne, zachwycające rzeczy.Uwielbiam je.To zupełnie jak w dawnych, dobrych czasach, gdy używaliśmy narkotyków.Aletych dobrych, czystych narkotyków, które natychmiast unosiły nas w niebo.Ażmi trudno powiedzieć, ile to mi nasunęło nowych pomysłów do mojego filmu.Narazie to groch z kapustą, ale wiem, że jak wszystko sobie poukładam, wyjdą z tegoniewiarygodne rzeczy.Jakiego użyłaś wtedy słowa? To zaklęcie? Koukounaries? Właśnie.Koukounaries.Cóż, zadziałało.Nie mogę powiedzieć.Muszę jużlecieć.Wrócę za parę tygodni.Czy moglibyśmy się razem wybrać na lunch i po-rozmawiać o tym wszystkim? O, Chryste, już kończą odprawę! Zadzwonię! Cul-len, hej, bardzo ci dziękuję! Boże, muszę ci wszystko opowiedzieć.Cześć!W dniu moich urodzin mój przyjaciel Daniel James zrobił coś tak zwariowa-nego i miłego, że prawie na pięć minut odebrało mi mowę.Poprosiliśmy Eliota o opiekę nad Mae, a sami wybraliśmy się na kolację.Da-nek nie dał mi prezentu, ale byliśmy w takiej sytuacji finansowej, że uznałam zaoczywiste, iż kolacja sama w sobie wywoła żałosne piski naszej książeczki cze-kowej.Był to piątkowy wieczór i, ogólnie mówiąc, Nowy Jork wydawał się niespo-kojny, naelektryzowany, gotowy na weekend.Nawet opętani i żyjące trupy narogach ulic wyglądali nie tak beznadziejnie i zdrowiej niż zwykle.Danek wiedział o ostatnim liście Alvina Williamsa i o mojej rozmowie z drLaverym.W efekcie robił, co mógł, by mnie rozweselić i podnieść na duchu.I to była dobra robota.Danek nigdy nie był błyskotliwie dowcipny, nie opowiadałmnóstwa kawałów, nie robił śmiesznych min i nie gadał cieniutkimi głosikami Pa-na Elfa, ale mimo to potrafił mnie rozśmieszyć, ilekroć tylko zechciał.Jak mu jużnic innego nie przychodziło do głowy, wystarczyło, że opowiedział historię ro-118 dziny Jamesów i cel był osiągnięty.Z niewiadomego powodu rodzinie Jamesówciągle przytrafiały się zwariowane rzeczy.W wieczór moich urodzin usłyszałamopowieść o wuju Genku.Wujek Geniek przez parę lat zawodowo grał w base-ball w Południowej Ameryce i pewnego razu miał wystąpić przeciwko samemuFidelowi Castro, bo drużyna wujka przebywała na Kubie.Rzecz jasna, Castro towielki amator baseballa i niczego nie lubi bardziej, jak wyjść na boisko i rzu-cić parę razy piłką.Tym razem rozgrywającym przeciwko sławnemu miotaczowibył Geniek.Castro, odziany w swój wojskowy mundur, rzucił precyzyjnie pod-kręconą piłką i trafił Genka prosto w głowę.Wujek odzyskał przytomność, aletakie dzikie rzuty nie są dobrą reklamą stosunków przywódcy kraju ze społeczeń-stwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •