[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem ośmieliłem się podnieść ręce i dotykiem zbadać twarz.Była dostatecznie ludzka, ale samym dotykiem nie potrafiłem stwierdzić różnicy między tym obliczem a należącym do Kripa Vorlunda porwanego z jarmarku w Yrjarze.Potrzebowałem lustra.Musiałem się zobaczyć!Trochę się słaniając, bo po tak długim czasie poruszania się na czterech łapach nie było łatwo przyzwyczaić się ponownie do pionowej pozycji, wstałem.Wysunąłem jedną bosą stopę przed siebie, ręce rozpostarłem na boki, by utrzymać równowagę przy przestępowaniu z nogi na nogę.Tak dotarłem do okna i odwróciłem się.Czułem się, jakbym odnowił starą umiejętność zapomnianą na jakiś czas.Rozejrzałem się, szukając ciała Jortha, ale go nie było — nie zobaczyłem go już nigdy więcej.Pokój był bardzo mały, większość jego powierzchni zajmowało łóżko.Przeciwległą ścianę urozmaicały drzwi i kufer, który pełnił też funkcję stołu, sądząc z obecności na jego wieku filiżanki i dzbanka.Z okna dobiegał chłodny powiew, który przyprawił mnie o dreszcze.Wróciłem do łóżka i owinąłem się narzutą.Tak bardzo pragnąłem ujrzeć swoją twarz.To, co widziałem, wskazywało, że byłem Thassem… Maquadem…Ku swemu zdumieniu odkryłem w sobie kilka powodów do tęsknoty za zmysłami, które tak dobrze służyły Jorthowi.Wyglądało na to, że Thassowie posiadają takie same ograniczenia jak moja rasa.Owinięty w kapę z łóżka podszedłem do kufra.Pragnienie kazało mi zajrzeć do filiżanki.Była pusta, lecz dzbanek na tej samej tacy zawierał złotawy płyn.Napój był chłodny, smaczny, wywołał uczucie zadowolenia.Usłyszałem chrząknięcie i podniosłem wzrok.Ujrzałem kapłana z obandażowaną głową, który ostatnio witał Maelen.Skłonił głowę i podszedł do łóżka, by położyć to, co przyniósł — szare ubranie z czerwonymi wzorami w stylu Thassów.— Najstarszy Brat porozmawia z tobą, bracie, gdy będziesz gotów.Podziękowałem mu i zacząłem się ubierać.Moje ruchy były coraz pewniejsze.Gdy skończyłem, pomyślałem, że muszę wyglądać jak Malez.Malez! Kolejne wspomnienie i wraz z nim gniew.Malez wydobył mnie z piekła w Yrjarze… i jak się to skończyło? Wiedziałem o nim tak mało, a zawdzięczałem mu tak wiele.Chociaż w nowym pasie posiadałem sztylet z długim ostrzem, nie było miecza ani oczywiście takiej różdżki, jaką dysponowała Maelen.We mnie natomiast, gdy pomyślałem o śmierci Maleza, odezwało się pragnienie posiadania oręża pasującego do dłoni.W pokoju nie było lustra, nie mogłem więc zobaczyć przebrania, jakie teraz nosiłem.Kiedy wyszedłem na korytarz, spotkałem jednego z kapłanów.Czekał na mnie.Kulał, prowadząc mnie, a na jego twarzy malowała się pustka spowodowana szokiem i zmęczeniem, jaką widać było u jego przełożonych.Miejsce cały czas pachniało gniewem, lecz nie czułem już tej woni tak wyraźnie, jak nozdrzami barska.Weszliśmy do małego ogrodu, w którym ostatnio przyjął mnie Orkamor.Jak i wówczas Orkamor siedział na wysokim krześle z drewna z gałązkami, lecz teraz liście były przywiędłe.Obok znajdował się stołek, a na nim siedziała Maelen.Jej ramiona były opuszczone, oczy zapadnięte, zmęczone, wyglądała jak ktoś, kto dokonał wielkiego wysiłku na własną niekorzyść.Odezwała się we mnie chęć podejścia do niej, ujęcia tych nieruchomych, bezwładnie leżących dłoni i podniesienia ich.Tak obca wydawała mi się w Yrjarze, gdy widziałem ją pewną siebie, obca pozostawała przez całą naszą podróż, lecz w tym momencie już nie.Widziałem w niej tylko kogoś, komu coś zawdzięczam, a kto jest utrudzony i wyczerpany.Nie podniosła jednak wzroku i nie zaprosiła mnie.Wzrok Orkarnora napotkał mój i przeszył mnie tak głęboko, jakby chciał dotrzeć do każdej myśli, nawet najgłębiej skrytej w mym umyśle.Penetracja myśli była zdecydowana, a kapłan poszukiwał skazy, o której istnieniu dobrze wiedział.Po chwili uśmiechnął się i podniósł rękę.Zauważyłem dużą, groźnie wyglądającą ranę na zewnętrznej powierzchni dłoni, jeden z palców był obandażowany i usztywniony.Wykonany przezeń gest oznaczał powitanie.To już zostało dokonane i to dobrze — przekazał nam swą myśl telepatycznie.Maelen poruszyła się, lekko uniosła głowę i wreszcie spojrzała na mnie.Ujrzałem w jej oczach zdziwienie i rodzaj zadumy, co z kolei mnie zastanowiło.Bo skoro dokonała dla mnie tej zamiany, czemu rezultaty miałyby ją dziwić?— Czy to dobrze.Najstarszy Bracie? — zapytała Orkamora.— Jeśli masz na myśli, czy wykonałaś to tak, jak chciałaś, to tak, zrobione jest dobrze.A jeśli chodzi ci o to, czy to doprowadzi do większych kłopotów, to nie potrafię dać jasnej odpowiedzi.— Odpowiedź należy teraz do mnie.Cóż, co się już stało, to się stało, a co musi być zrobione… Za twoim pozwoleniem, Najstarszy Bracie, pojedziemy dalej, by przekonać się, jaki będzie koniec tej historii.Wciąż nie odzywała się do mnie.w dodatku wyglądało na to, że nie chciała na mnie ponownie spojrzeć, bo po tym pierwszym oceniającym spojrzeniu odwróciła głowę.Poczułem się dziwnie odtrącony, jakbym wyciągnął dłoń na powitanie, by spotkać się z całkowitym brakiem zainteresowania moją osobą.Równocześnie nie mogłem nic uczynić, by przyciągnąć jej uwagę.Weszliśmy na posiłek.Maelen jadła jak ktoś, kto był bardzo głodny.Ja robiłem to samo i odkryłem, że moje ciało chętnie przyjmuje pożywienie.Maelen nadal pozostawała za murem obojętności, którego nie potrafiłem zwalić ani obejść.Gdy wyszliśmy na dziedziniec świątyni, oceniłem, że jest około południa.Po wozie nie było śladu, lecz czekały na nas dwa kasy do jazdy wierzchem, na nich peleryny podróżne i zapasy żywności.Chciałem pomóc Maelen wsiąść, lecz była szybsza.Podszedłem więc do drugiego kasa.Czy to możliwe, by czuła awersję do wszelkich kontaktów ze mną?Jechaliśmy przez zdewastowaną Dolinę.Mijaliśmy zwęglone ruiny i inne ślady walki.Maelen prowadziła drogą do Yim–Sin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •