[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I proszę, stara baba, a jaka rozumna, testament spisała, nie to co ta moja głupia ciotka, świeć Panie nad jej duszą.Majątek miała do zapisania taki, że oko bieleje, ale ona z Ameryki, to nic dziwnego, że bogata.- Z Ameryki? - zainteresowała się pani domu, Weronika Pawlakowska.- To ciekawe, bo wiem o takiej jednej, to nasza powinowata.Z Ameryki właśnie przyjechała.Może to ta sama?- Wanda Parker się nazywała.- A, nie, to nie ta.I co.?Hania Wystrzyk tak była rozgoryczona swoją świętej pamięci głupią ciotką, że nie mogła oderwać się od tematu, nawet jeśli jej chlebodawczyni wcale nie dotyczył.- No i ta cała Parker miliony jakieś okropne rozdzielała porządnie po rodzinie i umiała dopilnować, żeby większą połowę jej chrzestna córka dostała.Mówię pani, słuchałam, aż mi uszy urosły, bo o ciotce myślałam i aż mi się coś robiło.Od razu wiedziałam, że rozumnie postępuje, bo bez tego testamentu ta jej chrzestna córka gówno by dostała, przepraszam bardzo.Tak jak ja.To wprost trudno uwierzyć, ile ja się tam nauczyłam od tego notariusza, te amerykańskie ludzie same z siebie jakieś mądrzejsze.Do śmierci będę wdzięczna, że mnie pani tam wysłała.Ale jedno głupstwo chyba zrobiła, mienie ruchliwe.- Ruchome - poprawiła pani Weronika.- Słusznie, mienie ruchome, znaczy to, co ma, znaczy te, osobiste rzeczy, kazała, żeby rodzina sama rozdzieliła między siebie jak chcąc.Już widzę, jak się tam za łby wezmą w razie czego.Chociaż może, jak te miliony zacharapczą, to już im będzie wszystko jedno, ale ja wątpię, bo ludzie to chciwe i zawsze im mało.- Zależy co tam jest, w tym jej mieniu osobistym.- Sama byłam ciekawa.O jakichś naszyjnikach zaczęła gadać, ale tego już nie usłyszałam, bo mnie zajął ten zastępca notariusza, co naszą sprawę prowadzi.No, jedno pewne, chrzestna córka.nie, zaraz, ona mówiła chrzestna wnuczka, kto widział kiedy chrzestną wnuczkę i co to może być.? No, ta chrzestna w każdym razie ma po niej dostać większą połowę i to już ma jak w kieszeni.Weronika Pawlakowska, sekretarka w biurze projektów, niezmiernie zainteresowana milionami, jej osobiście całkowicie niedostępnymi, w kamiennym milczeniu i bez najmniejszego protestu pozwalała gadać wzburzonej Hani Wystrzyk, której proces o spadek po ciotce od pewnego czasu doskonale znała.* * *- I gdzie się, do diabła, podziała? - dopytywała się rozzłoszczona Felicja.- Kto ją w ogóle stąd ruszył? Przeszkadzała komuś? Komu?! Może się przyznacie?!Stojący wokół niej Sylwia, Melania i Marcinek milczeli.Sami byli ciekawi, gdzie się mogła podziać ogrodowa drabina, zazwyczaj leżąca przy ogrodzeniu, z boku budynku.Była, bądź co bądź, przedmiotem dość dużym i raczej trudnym do ukrycia.Znikła niczym fatamorgana i nawet ślad po niej nie pozostał, bo wszystko zmył deszcz.Deszcz lał przez całą niedzielę, od południa do wieczora, i woda waląca z rynny wydrążyła pod domem głębokie koryto.Rura spustowa nie działała i już od pierwszych chwil ulewy wszyscy wiedzieli dlaczego.Jakiś ptaszek wiosną uwił sobie na niej gniazdo, musiał to być ptaszek dość duży, gniazdo nie zostało usunięte od razu ze względu na jajeczka i pisklątka, a potem Felicja o nim zapomniała.Przypominała sobie tylko w chwilach kolejnego deszczu, kiedy włażenie po drabinie albo złażenie z dachu nie stanowiło wielkiej przyjemności, osoby młodsze były akurat nieobecne i likwidacja tego korka napotykała trudności.Teraz się wreszcie zdenerwowała porządnie i już od wczesnego popołudnia w poniedziałek zleciła gniazdko Marcinkowi, po czym, prawie natychmiast, wyszło na jaw, że znikła drabina.Nikt się nie przyznawał do używania jej.Melania wysunęła niewinną supozycję, że to może sama Felicja odciągnęła ją na inne miejsce, co wyleciało jej z pamięci.Felicję rozwścieczyło to jeszcze bardziej i zażądała natychmiastowego wszczęcia poszukiwań po całym ogrodzie.Zanim ktokolwiek zdążył uczynić bodaj krok, od strony tarasu pojawiła się Dorotka, a tuż za nią Bieżan, który równocześnie dotarł do furtki.Nie dzwonili i nie pukali, bo wszystko okazało się otwarte.- Tyś brała drabinę? - rzuciła się Felicja na siostrzenicę.- Może wiesz przypadkiem, gdzie ona jest? Czy tu nic nie może leżeć na swoim miejscu?!- Żadnej drabiny nie brałam - odparła Dorotka stanowczo.- Nie dotykałam jej od czasu, jak zamknęłaś ciocię Sylwię w piwnicy i zatrzasnęłaś drzwi.Nie wiem, gdzie ona jest, i pan kapitan.- To szukaj! Rusz się! Sama na spacer nie poszła! Dorotka trochę bezradnie rozejrzała się dookoła, Marcinek powolutku ruszył w głąb ogrodu.Ten ogród liczył sobie wszystkiego raptem trzysta metrów, ale był tak gęsto obsadzony roślinami i krzewami, że pod przywiędłą zielenią mogło spokojnie leżeć nawet kilka drabin.Melania ujęła w dłoń jakiś patyk i jęła odchylać mokre, zbrązowiałe liście.Sylwia poszła za Marcinkiem, nie wiadomo po co.Felicja zauważyła nagle Bieżana, ale potraktowała go jako niespodziewaną pomoc w poszukiwaniach.- O, dobrze, że pan tu jest! Ktoś nam ukradł drabinę! Niech pan się tym zajmie!Bieżan przybył wprawdzie w celu zajmowania się zupełnie czym innym, ale wyraźnie widział, że drabiny nie prze-może.Poddał się presji, zarazem uzyskując nieco chaotyczne informacje o gniazdku, rynnie i zapchanej rurze spustowej.Konieczność odepchania jej rozumiał doskonale i nawet popierał, wydawało mu się tylko, że sięgać do niej należałoby raczej z dachu.Zważywszy niewielkie rozmiary penetrowanego terenu, nieobecność drabiny w ogrodzie stwierdzono dość rychło.Felicja wpadła w zimną furię.Upragniony przedmiot znalazła wreszcie Melania, która zniecierpliwiła się, postanowiła wracać do domu, ruszyła drugą stroną budynku, gdzie było mniej mokro, i rąbnęła goleniem w wystający drąg.- Ślepe komendy - rzekła wzgardliwie, syknąwszy przedtem boleśnie.- Przecież tu leży, widać ją.Szukają i proszą pana Boga, żeby nie znaleźć.Wyciągajcie, jak chcecie.Do ciągnięcia przystąpiła męska część towarzystwa, przy nikłej pomocy Dorotki.- Ciekawe, kto ją tu położył - dociekała uporczywie Felicja.- Nie ja, to pewne.Trzy dni temu leżała pod ogrodzeniem, tam gdzie powinna, wiem, bo się o nią potknęłam.Komu tu była potrzebna.?- Odczep się już, dobrze? - zirytowała się Melania.-Ktokolwiek położył, miał trochę rozumu, nie musiał wpychać za te pieńki i deski.Poza wszystkim, ona i tak do rynny nie sięgnie, a z samej góry Marcinek zleci.Trzeba z dachu.- Nie z dachu, tylko z balkonu.Powinna sięgnąć.Postawić ją na balkonie!- Okap wystaje.Zleci jeszcze prędzej.- Niech robi, co chce, ale niech przepchnie rurę.Dosyć mam tego potopu, wybije dziurę do fundamentów!Drabina była długa, czterometrowa, ale zdumiewająco lekka, wykonana z idealnie wygładzonego drewna.Bieżan sam ją uniósł bez trudu.Poddając się naleganiom Felicji, oparł ją o ścianę budynku obok balkoniku, Marcinek wlazł po niej i oczywiście do rynny miał blisko, ale do rury spustowej jeszcze co najmniej metr w poziomie.Można było wesprzeć drabinę o ścianę przy samej rurze, tu jednakże przeszkadzał okap.W rezultacie idiotyczne gniazdko uparcie było niedostępne.- Mówiłam, wezwać straż pożarną - wytknęła Sylwia.- Mówiłam, że z dachu! - powiedziała z satysfakcją Melania.- I co, uwiesisz go za nogę, przywiązanego do komina? - zdenerwowała się Felicja.- Wciągnij ją na balkon i wejdź wyżej! - rozkazała.- No i co mu z tego przyjdzie? - spytała krytycznie Dorotka.- Przecież do rury nie sięgnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]