[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była tomrukliwa, zrzędliwa myśl, ale niespodziewanie wydała się Jonathanowi ważna i przez cały czastrwania przepierki rozważał wszystkie jej implikacje.Jedenasta doba, świtMaszerowali wzdłuż niecki strumienia już od około trzech godzin.Słońce mocno przygrzewało wgłowy, reszta ciał kryła się w cieniu rzucanym przez szpaler górującej nad nimi tutty.Co jakiś czaszatrzymywali się, pili wodę ze strumienia, moczyli głowy i maszerowali dalej.- Wszystkie nasze strumienie - mówił Chsalk - identycznie wypływają nagle z pustyni, jakiś czas płynąpo powierzchni i ponownie giną w podłożu.Ten, który płynie wzdłuż farmy to Pierwszy wynurza się,nawilża część pól i ginie.Wynurza się jeszcze raz,już przy Oazie, widziałem to.Potem wpływa do kanału miejskiego, płynie przez Oazę i wynurza się podrugiej stronie, tam najczęściej pasą się frachtwoły, to wiesz A pozostałe, czyli ten, Ogon, Drugi iTrzeci, jak już giną to na zawsze.Już ich więcej nie widzimy, koniec.- Miną wyraził bezradność.Jonathan pokiwał głową.- Zresztą to się dobrze składa, bo na rozlewiskach rośnie jedcha, z której robisię tkaniny, ale podstawą zaopatrzenia w mięso jest ta farma.Zaraz zobaczysz naszą hodowlę runyi zabroje.- Dlaczego tak daleko od farmy?- Wyżarłyby lerbę.Tam sam zobaczysz jest niecka otoczona kamiennymi piargami, przez którezwierzęta nie mogą się przedostać.Wystarczyło zbudować kilka kawałków płotu, żeby odizolowaćrumy.Podłoże niespodziewanie zmieniło się, zeszli na kamienie głęboko osadzone w glebie, poprzedzielanewąskimi kępkami niskiej trawy.Potem nawet te kępy zanikły i musieli pilnie patrzeć pod nogi, żeby niepotknąć się i nie upaść na ostre kamienne krawędzie.Strumień wyglądał teraz na walijską rzeczkę obmurowaną przez pracowitych przodków nieregularnymi kamiennymi blokami.Rozmowa na chwilęzamarła.Chsalk zręcznie skakał z kamienia na kamień.Jonathan naśladował go, zmuszając się domilczenia i koncentracji.Po kilkudziesięciu krokach dotarli do wątłego płotu przegradzającegostrumień i sięgającego aż do krawędzi jaru, którym maszerowali.- To drugi, rezerwowy płot - rzucił Chsalk przełażąc przez zaporę.- Dużo tam jest tych zabronów?- Teraz tylko kilka par - Chsalk podskoczył, poprawiając ułożenie na plecach worka z niewielkimzapasem żywności.- Kilka? - Jonathan zamarł na chwilę, siedząc okrakiem na płocie.Zeskoczył.- Na całą Oazę?- Więcej nie potrzebujemy - Chsalk wzruszył ramionami.- Z każdej pary mamy po osiem do dziesięciumłodych, hodujemy je tylko do czasu, kiedy można wybrać najlepszą parę i - wykonał dłonią ruch zgóry na dół.- Reszta idzie do beczek.- I to wystarcza?Chsalk skinął głową i ruszył w dalszą drogę.Jonathan zamierzał zapytać jakim cudem kilkasetdorosłych osób może jeść mięso z kilkudziesięciu zwierząt, ale uświadomił sobie, że podczas całegopobytu w Ultene nie zjadł ani jednego większego kawałka mięsa, zawsze było to mięso w postacidrobnych siekanych czy mielonych kawałków, w sosie, z jarzynową zaprawą.Otworzył usta, żebymimo wszystko wyjaśnić małe zużycie białka zwierzęcego, gdy nagle przypomniał sobie jak reagująSoyeftie na niemal każde pytaniedotyczące liczebności populacji.Powstrzymał się od pytania.Chsalk wskazał dłonią drugi, o wielesolidniejszy płot.Wszystkie słupy były osadzone w kamiennych nasypach, a z obydwu stron płotu ktośpracowicie ułożył kratownice z kamiennych wałów, wysokich niemal na stopę.- Ha! Można by tu grać w szachy - powiedział Jonathan.- Słucham?- Nic, nic.Podziwiam tę robotę.- Konieczna - Chsalk tym razem przelazł między pierwszą a drugą grubą żerdzią, zaczepił workiem ogórną i musiał poczekać, aż Jonathan uwolni go z pułapki.- Inaczej musielibyśmy co jakiś czas gonićswoje mięso po okolicy.Jonathan przelazł wzorem Chsalka pomiędzy żerdziami i ruszył za nim na skarpę.Kilkadziesiąt jardówdalej jar strumienia rozszerzył się przechodząc w dolinę wielkości kilku futbolowych boisk.Strumieńwpływał do doliny z kamiennej grzędy, również ogrodzonej solidnym płotem i kamienną szachownicą,po czym rozlewał się w płytkie bajoro.Na jego brzegu rozwalały się pomarańczowe cielskaumazanych w błocie olbrzymich stworów.Z tej odległości wyglądały jak grube na trzy stopy skóryszerokie, płaskie żabie pyski skierowane były ku wodzie, która falowała, przy ich oddechach.Posiadały lśniące teraz od błota kadłuby, przypominające rozlane bezkostne worki.- To są zabrony - Chsalk przeliczył je wzrokiem.- Dziesięć par.A tam są rumy - wskazał brodą.Jonathan wytężył wzrok, ale nic nie zobaczył.Popatrzył w rozterce na Chsalka.- Tam, gdzie skały łączą się z trawą.Teraz udało się Jonathanowi zobaczyć kilkadziesiąt baryłkowatych ciał ułożonych ciasno jedno przydrugim, jak prosięta przy brzuchu maciory.Również były upaprane błotem i również wzbudzałyobrzydzenie.Jonathan skrzywił się i nie dbając o dobre manierysplunął w bok.- Mało są sympatyczne, co? - roześmiał się Chsalk.- To właśnie przez nie, jeśli nie ma ochotników,musimy robić losowania, żeby mieć obsadę farm.- Przecież nic przy nich nie robicie?- Ale ktoś musi je oprawiać, prawda?Jonathan wyobraził sobie rzez gigantycznych worów i robakowatych runów.%7łołądek szarpnął się.Bąbel powietrza przedarł się przez przełyk z ponurym dzwięcznym beknięciem.- Przepraszam - burknął, szybko odwracając się od doliny, którą jego wyobraznia zalała krwią izarzuciła trzewiami zabronów.- Wyobraziłem sobie - pomachał dłonią.- Sądzę, że nie jesteś sobie w stanie wyobrazić - Chsalkiem wstrząsnął dreszcz.- Ja już tu miałemswój chrzest, fuj! Strumień czerwony od krwi i- Przestań!Jonathan szybko odwrócił się i ruszył z powrotem.Zbiegając po kamiennym zboczu, krzyknął przezramię do Chsalka:- I my tę wodę piliśmy?!- No Tylko podczas No, dzisiaj.Normalnie mówiłem ci przez farmę przepływa Pierwszy.Ogonwłaściwie obsługuje tylko hodowlę, no i służy do transportu mięsa i napędza młyn- Rany boskie! Daj sobie spokój! Jonathan zbiegł do strumienia, chwilę wahał się, przemógł obrzydzenie, przykucnął nad wodą i zmyłtwarz, ale uważał, żeby trzymać wargi szczelnie zamknięte.- Aż tak cię wzięło?- Aż tak Pf-huuu - Wytarł twarz rękawem.- Nie mogę, żeby to cholera Kiedyś wprosiłem się nasekcję zwłok, sądziłem, że przyda mi się to w pewnej powieści.I zobacz - wskazał palcem małąbliznę przecinającą lewą brew - zemdlałem przy Nieważne! - Wdrapał się na barierę i przelazł przyjej pomocy na przeciwległy brzeg.- Idziemy do jaskiń? - zapytał Chsalk idąc w jego ślady.- Co prawda nie ma tu nic ciekawego, opróczsamego faktu istnienia tych jaskiń.- Zeskoczył z barierki na ziemię, zrzucił z ramion worek i chwilę wnim grzebał.Wyjął zawiniątko z cygaretkami i podał je Jonathanowi.- Skorzystam z tego, że mamyogień - mruknął konspiracyjnie.- A gdybym ja nie miał? - Jonathan podsunął mu zapalniczkę i przypalił sam.- Palimy w domu, a tam zawsze płonie mały kaganek.- Czekaj, a ognisko? Nie zauważyłem jak je rozpalaliście.- Farfum - rzucił Chsalk.- No, taka ciecz, która zapala się pod wpływem światła.- Farfum? Pokaż - zażądał Jonathan.- Skąd? Przecież jej się nie nosi ze sobą!- A cygaretki?- Ee! - skrzywił się Chsalk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •