[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Oni powiadają, że nasza firmanie mogła sobie znalezć innego, jak takiego, co go za niebłagonadiożność usunęli.I co jamam robić?.Sam pan to rozumie, panie Murek.Ja z pańskiej roboty jestem kontent, ja dopana mam zaufanie, że pan nie złodziej, że pan solidny gość.Ale co ja mogę poradzić, jak mimówią, że dla mnie niebezpiecznie pana trzymać.Ja wiem?.Oni mogą takie szykany wymy-ślić, że mnie tylko zostanie powiesić się.Ja muszę ich słuchać.Mało tego.Oni mi jakiegośinnego tu wpychają.Twierdzą, że jak mam dać chleb, to niech dam takiemu, co jest poleco-ny, to i firma na tym lepiej wyjdzie.I co ja z nim zrobię?.On jest były oficer.Ja wiem?.Ja mu słowo powiem, to on gotów do mnie strzelać z rewolwerem.Ja w ogóle się go boję.Oj, czemu mnie pan nie uprzedził, że pan polityczny?.Ja nie potrzebowałbym teraz braćsobie obcego człowieka na kark.Już to pan nieładnie ze mną postąpił.Murek stopniowo uspokajał się.Czyż miał polemizować z Lesserem, udowadniać muswoją niewinność, prosić o zmianę decyzji?.Sam wiedział dobrze, że człowiek ten inaczejpostąpić nie może.Zdjął z gwozdzia palto, nacisnął na uszy kapelusz i powiedział: No, trudno.Do widzenia, panie Lesser.Należy mi się jeszcze dwadzieścia pięć złotych.A może i tego pan nie da? Oj, panie Murek.Czego się pan na mnie obraża? Moja wina? No, nie przyznał. Trzeba panu było z tą polityką?.A co do należności, to dlaczego dwadzieścia pięć?50 Prosty rachunek: pięć dni.Lesser zaśmiał się: To pan liczy i dzisiejszy dzień i wczorajszy?.A przecież pan w te dni nic nie zrobił.Pa-nu należy się piętnaście.Murek machnął ręką: Może mi pan i nic nie dać.Do sądu nie podam.Lesser odliczył bilonem piętnaście złotych i położył na stole:Na dworze była odwilż.Nogi po kostki zapadały w mokry podciekły śnieg.Ciepły, wil-gotny wiatr, przefiltrowany przez sterty desek, pachniał żywicą.Przed dworcem utworzyła sięwielka kałuża, ale na Parkowej, gdzie ruch pojazdów był mniejszy, było jeszcze sucho i biało.Przechodząc obok domu Boczarskiego, Murek przypomniał sobie napomknięcie mecenasa ojakiejś posadzie.Nie miał nic do stracenia i dlatego postanowił wstąpić.Boczarski jeszcze niewrócił z sądu.Czekano nań z obiadem.Gdy jednak zjawił się, przyjął Murka natychmiast. Słyszałem, że doktor z Lesserami wszedł w spółkę.Niech pan uważa.To spryciarze. Wcale nie wchodziłem w spółkę zaprzeczył Murek. Z czymże zresztą miałbymwejść? No, no przymrużył oko adwokat.Już tam nie bez tego, żeby pan sobie przy tych magi-strackich interesach czego nie uciułał. Myli się mecenas poczerwieniał Murek. Nie jestem złodziejem. O, takie mocne słowa skrzywił się Boczarski. Pan zbyt rygorystycznie traktuje pol-skie słownictwo, panie kolego.Papierosika?.A cóż pana do mnie sprowadza? Bo i ja wobectego, że jak słyszę, jest pan wolny, miałbym pewną propozycję. Właśnie.Wspominał pan kiedyś. Rzecz wkrótce stanie się aktualna. Boczarski wstał, zamknął drzwi i starannie zacią-gnął grubą portierę. Przede wszystkim zaznaczam, że ja nic z tym nie mam wspólnego.Wy-stępuję tylko jako adwokat w imieniu klienta do którego.wolę się nie przyznawać.Dlategoteż proszę pana o słowo, że nasza rozmowa zostanie w absolutnej tajemnicy.Bez względu nato, czy przyjmie pan propozycję, czy odrzuci. Słowo mogę dać zgodził się Murek. Zatem.Chodzi o pewne przedsiębiorstwo.Zapewne domyśla się pan, że nie ja je zakła-dam.Podkreślam, że nie mam z tym absolutnie, ale to absolutnie nic wspólnego.Są kapitali-ści.Przeważnie zagraniczni.Tu reprezentuje ich znany panu Leon Stawski.Umilkł i czekał na odezwanie się Murka. Nie zraża to pana? zapytał po chwili. Cóż, w każdym razie nie zachęca.Ten Stawski to notoryczna szuja. Nie zaprzeczam.I właśnie dlatego nie może się eksponować.Ktoś, kto da firmie nazwi-sko i zostanie dyrektorem przedsiębiorstwa, musi posiadać pełne kwalifikacje moralne.Ina-czej firma nie uzyska prawa istnienia. Wątpię odezwał się Murek czy u władzy moje nazwisko będzie dobrze widziane, zewzględu na te oszczerstwa. Polityczne?.O, to nie gra roli.Zresztą, taki spryciarz jak Stawski, przeprowadzi rzecz wWarszawie, gdzie o panu nikt nic nie wie. A jakież to ma być przedsiębiorstwo?Boczarski stuknął palcami i skrzywił się: Nie wiem dokładnie.Werbownictwo emigracyjne, pośrednictwo w osiedlaniu się w ko-loniach czy stręczenie pracy w Ameryce.Coś w tym rodzaju. Ja na tym nie znam się wcale. Ach wzruszył Boczarski ramionami. Cóż to pana obchodzi? Stawski sam wysunąłpańską kandydaturę.Widocznie wie, co robi. A ileż ja tam dostanę?51 To rzecz umowy.Sądzę, że.kilkaset złotych.W każdym razie nie będzie pan miał wieleroboty.Głównie chodzi o firmę, o nazwisko, o brzmieniu, że tak powiem, swojskim, o to, żepan jest Polakiem i katolikiem, no, i posiadaczem tytułu naukowego.I za to się płaci.Co dozajęć, zdaje się, będą kontenci, gdy pan ograniczy je do minimum.Te %7łydy mają różne inte-resy i nie lubią, by w nich szperać. To znaczy, że interesy są brudne. Mój panie kolego westchnął Boczarski. Nie tylko brudne rzeczy trzeba ukrywać.Zresztą nie jest pan aż tak naiwny, by chciał się tym interesować.Poza tym, powtarzam, że o niczym nie wiem.Jeżeli pan chce, proszę wprost zwrócić siędo Stawskiego.Murek kiwał się na krześle i w milczeniu palił papierosa. Zatem? przynaglił adwokat. Dobrze.Gdzie go można znalezć? To rozumiem zatarł ręce Boczarski. Więc on mieszka u ojca, przy Alei Kosynierów 6.Ten duży czerwony dom.Wie pan?.Drugie piętro.Tylko niech pan nie szuka na drzwiachnazwiska Stawski.Jego ojciec nazywa się jeszcze po prostu Zalcman.Za dwa dni Stawskiprzyjedzie i wówczas niech pan doń wstąpi.No, a teraz nie ośmielę się pana dłużej zatrzy-mywać, bo i mnie obiad stygnie.Stawski bawił w Krakowie i wrócił dopiero po czterech dniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]