[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na próżno starał się ją uspokoić, na próżno głaskał po włosach, na próżno przytulał.Dy-gotała w jego ramionach, jej ręce oplotły go kurczowo, a wśród szlochu wyrywały się z jej ustzniekształcone słowa, które z trudem rozumiał: Boże.Szczęście.Franku.Za co?.Jakiś ty nieludzko dobry.Nie jestem warta.Franku.Paroksyzm stopniowo mijał.Szlochanie jeszcze wstrząsało ramionami Miki.Dojmująceuczucie litości walczyło w Murku z gniewem, który wzniecał przeciw sobie za tę słabość, zatę litość, za pragnienie przekreślenia całego planu i dotrzymania obietnicy.Wreszcie Mika uspokoiła się zupełnie.Tylko wilgotne oczy i silne zaczerwienienie twarzy,czoła, a nawet szyi, świadczyło o niedawnym wybuchu wzruszenia.Uśmiechała się, patrzącmu w oczy z taką wdzięcznością, z takim oddaniem, że aż ścisnęło mu się serce. Trzeba te kwiaty włożyć do wody  szepnęła.Wzięła z krzesła bukiet i jakby chwiejąc się na nogach, wyszła do łazienki.Murek właśnie sięgnął po papierosa, gdy rozległ się brzęk rozbitego szkła i ciężki odgłospadającego ciała.Skoczył do drzwi.Na podłodze leżała Mika, wijąc się z bólu.Z zaciśniętychzębów wydobywało się głuche:  Aaaa.Palcami zagiętymi kurczowo, rozrywała na sobiesuknię.Zrozumiał i nie tracąc chwili czasu, wybiegł na schody.Przeskakując po kilka stopni, wminutę był już w mieszkaniu o dwa piętra niżej, gdzie  jak wiedział  pozwalano Mice uży-wać telefonu.Na szczęście Lipczyńscy byli w domu.Obiecali natychmiast przyjechać iwszystkim się zająć.142 Gdy Murek wrócił na górę, zastał Mikę nieruchomą.W pierwszej chwili przeraził się, leczzaraz potem odczuł na przegubie ręki słaby puls i stwierdził: Zemdlała.Bał się jednak podnieść ją z podłogi.Mogło to wywołać nowy atak bólów.Namoczyłręcznik w zimnej wodzie, przyklęknął i ostrożnie zaczął ją cucić.Mika jednak nie odzyski-wała przytomności.Mijały minuty po minutach, a tamci nie przyjeżdżali.Nareszcie w przedpokoju rozległ się tupot kroków.Pierwszy wpadł Lipczyński ze swoimlekarskim neseserem w ręku.Po chwili wbiegła pani Lipczyńska i nie zdejmując kapeluszaani futra zaczęła pomagać mężowi w cuceniu Miki.Zemdloną przenieśli na jej łóżko do dru-giego pokoju.Murek usiadł w pierwszym i palił papierosa za papierosem.Wkrótce wpadł domieszkania doktor Borucki, a niedługo po nim jakaś niemłoda pani z walizką.Z sypialni dobiegały przyciszone głosy, tupot kroków i jęki.W łazience trzeszczało podbutami szkło rozbitego wazonu, wody mieszał się z warczeniem gazowego palnika.Murek siedział jak odrętwiały.Nie wiedział ile minęło czasu.Otrzezwił go nagle ostry,rozpaczliwy krzyk, krzyk niesamowity, długi, przeszywający.Instynktownie zerwał się z krzesła i podbiegł do drzwi, lecz zatrzymał się przed nimi.Zmieszany tupot nóg i urywane słowa, jeszcze kilka minut i drzwi otworzyły się.Z poduszkąw ręku weszła szybko owa starsza kobieta.Na poduszce leżało małe, czerwone ciałko, jakbyodarte ze skóry, sinawe i nieruchome.Czyjś rozkazujący głos zawołał: Sztuczne oddychanie, rozdąć płuca!Kobieta położyła poduszkę na stole i pochyliła się nad nią.Po dłuższym czasie odezwałasię zdyszanym głosem: %7łyje.Czy to pan jest ojcem?.Pański synek żyje.! %7łyje  głucho powtórzył Murek, lecz nie mógł zmusić się do rzucenia okiem na podusz-kę.Z sypialni wyszedł Lipczyński.Włosy miał w nieładzie, czoło spocone. Co z dzieckiem?  zapytał. %7łyje. Owinąć i grzejniki.W łazience są płaskie butelki  mówił z trudem i zwrócił się do Mur-ka:  Księdza trzeba.Zaraz.Czy pan nie wie, gdzie tu najbliżej?. Nie wiem  odpowiedział Murek. Dowiem się od dozorcy  kiwnął głową chirurg i wybiegł z mieszkania.Zegar wskazywał trzecią, gdy Lipczyński wrócił z księdzem.Z łazienki dolatywał urywa-ny, piskliwy płacz niemowlęcia.W powietrzu pachniało lekarstwami.Z sypialni wyszli wszy-scy, zostawiając chorą z księdzem.Pani Lipczyńska mówiła coś doktorowi Boruckiemu, a ontylko przecząco potrząsał głową.Z dołu przyszła dozorczyni i przyniosła gromnicę.Okazało się, że niepotrzebnie, bo towarzyszący księdzu kościelny był również przewidują-cy. Czy nie ma ratunku?  zapytał Lipczyńskiego Murek. Bóg czasem robi cuda  odpowiedział chirurg.Po chwili ksiądz wyszedł, rozejrzał się i zapytał: Czy jest tu pan Murek? Jestem. Pan jest narzeczonym? Tak. Umierająca, której przed chwilą udzieliłem Najświętszego Sakramentu, ma nadzieję, żenie odmówi pan jej prośbie.Chce przed śmiercią połączyć się z panem węzłem małżeńskim.Nie chodzi jej, rzecz zrozumiała, o siebie, lecz o przyszłość dziecka.Zapanowało milczenie.Murek powiódł po obecnych nieprzytomnym wzrokiem.143  Jeżeli pan zgadza się  dodał ksiądz  to mogę ślubu udzielić zaraz, bez formalności.Inarticulo mortis.Tylko świadkowie muszą mnie zapewnić, że żadnych przeszkód nie ma.Znowu zaległo milczenie.Murek czuł na sobie wzrok wszystkich, oczekujących jego de-cyzji. Zgadzam się  powiedział ochrypłym głosem.Na łóżku blada, niemal przezroczysta, z zamkniętymi oczami Mika wyglądała jak nieżywa.Jej jasne włosy w tym przyćmionym świetle przypominały aureolę świętych ze starych, wy-płowiałych obrazów.Uniosła powieki, gdy Murek ucałował ją w rękę i szepnęła: Niech ci tę dobroć Bóg nagrodzi.Stanęli półkolem.Ktoś podniósł z podłogi w łazience kwiaty i przyniósł je, by położyć nakołdrze.Były to kremowe róże.Niektóre zgnieciono i zdeptano podczas krzątaniny.I gromni-ce przydały się.Na stoliku przykrytym białą serwetką ustawiono je po obu stronach małegoczarnego krucyfiksu.%7łółte płomyki paliły się jasno.Ksiądz dał znak ręką, wskazując Murkowi miejsce przy wezgłowiu i zaczął swoje obrzę-dowe modlitwy.Nie miał książeczki i mówił je z pamięci.Lecz czy pamięć go zawodziła, czywzruszenie pomieszało łacińskie słowa, modlitwa urywała się raz po raz, a kościelny w każ-dej pauzie na wszelki wypadek dopowiadał  amen.Pod drzwiami skulona na klęczkach szlochała pani Lipczyńska.Murek czuł na dłoni lekkiuścisk drobnej ręki Miki.Była zupełnie przytomna i nikły uśmiech nie schodził z jej twarzy.Teraz powtarzali za księdzem sakramentalne słowa:.biorę sobie ciebie za małżonkę.I dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •