[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lucy,która stała w drzwiach domu, wyszła mu na spotkanie.Jefferson Hope zarzucił cugle naogrodzenie i ruszył ku niej ścieżką. Wyjeżdżam, Lucy  powiedział biorąc jej ręce w swoją dłoń i czule patrząc w jej twa-rzyczkę. Nie proszę cię, byś jechała ze mną, ale czy gotowa jesteś towarzyszyć mi, gdywrócę? A kiedy wrócisz?  zapytała rumieniąc się i śmiejąc. Za dwa miesiące najdalej.Wrócę i poproszę o twoją rękę, kochana.Nikt mi cię nie od-bierze. A co ojciec?  zapytała. Zgodził się pod warunkiem, że powiedzie się nam ze srebrem.Ale o to mnie głowa nieboli. Och, nie ma więc o czym mówić, skoro już tak ułożyliście z ojcem  szepnęła opierającgłówkę na jego piersi. Dzięki Najwyższemu!  rzekł ochrypłym ze wzruszenia głosem i schyliwszy się pocało-wał ją. A więc postanowione.Im dłużej tu zostanę, tym trudniej będzie mi odejść.Towarzy-sze czekają na mnie w kanionie.Do widzenia, ukochana, do widzenia! Za dwa miesiące zoba-czymy się znowu.Z tymi słowami oderwał się od niej, wskoczył na siodło i jak szalony pogalopował przedsiebie.Nie obejrzał się nawet, jakby się bał, że zawiodą go siły, jeśli choć raz jeszcze spojrzyna kobietę, od której odjeżdżał.Ona zaś stała przy bramie odprowadzając go wzrokiem, pókizupełnie nie zniknął jej z oczu.A potem wróciła do domu  najszczęśliwsza dziewczyna wUtah.49 X.John Ferrier rozmawia z prorokiemUpłynęło trzy tygodnie od wyjazdu Jeffersona Hope i jego towarzyszy z Salt Lake City.WJohnie Ferrier serce zamierało na myśl o powrocie młodzieńca i związaną z tym, nieuchronnąrozłąką z przybraną córką.Lecz jej rozpromieniona i szczęśliwa twarzyczka godziła go z tymzamęściem, bardziej niż jakikolwiek inny argument.Od dawna już twardo postanowił wswym nieulękłym sercu, że za nic nie zgodzi się wydać córki za mormona.Nie uznawał ta-kiego małżeństwa i zapatrywał się na nie jak na coś hańbiącego i uwłaczającego ludzkiejgodności.Cokolwiek myślał o religii mormonów, na tym punkcie był nieubłagany.Musiałjednak milczeć jak zaklęty, bo w owych czasach niebezpiecznie było zdradzić się w krajumormonów ze swą nieprawomyślnością.Tak, było niebezpiecznie.tak niebezpiecznie, że nawet najświętsi ze świętych jedynieszeptem, z zapartym oddechem odważali się wyrażać swe zdanie, z obawy, iż jakieś nie-opatrzne słowo może być zle zrozumiane i ściągnie na nich natychmiastową karę.Ofiaryprześladowania same stały się teraz prześladowcami i to nie przebierającymi w środkach.Anisewilska inkwizycja, ani niemieckie Fehmgerichty, ani tajne organizacje włoskie nie zdołałypuścić w ruch tak strasznej maszyny jak ta, która rzuciła cień na cały stan Utah.Nieuchwytność i tajemniczość tej organizacji czyniły ją podwójnie straszną.Wydawała sięwszechpotężna i wszechwiedząca, ale nie było jej ani widać, ani słychać.Człowiek, któryodważył się wystąpić przeciw kościołowi, ginął i nikt nie potrafił powiedzieć, co się z nimstało.%7łona i dzieci czekały nań w domu, ale nie zdarzyło się, by wrócił i powiedział, co gospotkało ze strony tajemniczych sędziów.Nie przemyślane słowo czy nieoględny czyn pocią-gały za sobą zagładę, a nikt nie umiał powiedzieć, na czym polegała ta okropna siła, którazaciążyła nad wszystkimi.Nic więc dziwnego.że ludzie chodzili wystraszeni i na najwięk-szym nawet pustkowiu słowem bali się zdradzić trapiące ich wątpliwości.Początkowo ta tajemnicza i straszna potęga ścigała tylko tych mało pokornych, którzyprzyjąwszy wiarę mormonów chcieli ją zreformować albo porzucić.Wkrótce jednak rozsze-rzyła swój zasięg.Dojrzałych kobiet było mało, a zatem wielożeństwo pozostawało czystąteorią.Dziwne pogłoski poczęły więc krążyć na ten temat; opowiadano sobie o pomordowa-nych imigrantach, o napadach i porwaniach z obozów tam, gdzie nigdy dotąd nie widzianoIndian.Jakieś nowe kobiety pokazały się w haremach starszych braci: zapłakane, zmizerowa-ne, nosiły na twarzach ślady nieustannego przerażenia.Zapóznieni w górach podróżni opo-wiadali o bandach zbrojnych, zamaskowanych ludzi, którzy bez szelestu, jak duchy, przemy-kali w ciemnościach.Te początkowo niejasne pogłoski nabrały pózniej wyraznego kształtu, apowtarzane raz po raz, przybrały wreszcie konkretne nazwy.Do dziś w samotnych ranczachZachodu z drżeniem w sercu wspomina się ponurą i złowieszczą nazwę  Danitów albo Aniołów-Mścicieli.Bliższe zetknięcie się z tą organizacją, siejącą taki postrach, zwiększało jeszcze przeraże-nie, jakie budziła ona w umysłach ludzkich.Nikt nie wiedział, kto należy, a kto nie należy dotego bezlitosnego stowarzyszenia.Nazwiska uczestników krwawych zbrodni i gwałtów, któ-rych dokonywano pod płaszczykiem religijnym, trzymano w ścisłej tajemnicy.Szczery przy-jaciel, któremu zwierzyłeś się z nieufności do proroka i jego misji na ziemi, mógł być jednymz tych, co przyjdą w nocy, by ogniem i mieczem dochodzić najokropniejszego zadośćuczy-nienia.Dlatego sąsiad bał się sąsiada i nikt nie mówił o tym, co mu ciążyło na sercu.Pewnego pięknego ranka John Ferrier zbierał się właśnie w pole, gdy doleciał go szczękodsuwanej zasuwy.Wyjrzał oknem i zobaczył krzepkiego, jasnowłosego mężczyznę w śred-50 nim wieku, idącego ścieżką ku domowi.Poznał w przybyszu samego wielkiego BrighamaYounga i poczuł, jak na ten widok serce podchodzi mu pod gardło.Pełen najczarniejszychprzeczuć  wiedział bowiem, że taka wizyta nie wróży nic dobrego  wybiegł na próg, bypowitać wodza mormonów.Young ozięble odpowiedział na jego powitanie i z poważną miną pozwolił się zaprowadzićdo bawialni. Bracie Ferrier  powiedział siadając i badawczo patrząc na farmera spod swych jasnychrzęs. Wyznawcy prawdziwej wiary byli ci dobrymi przyjaciółmi.Podnieśli cię na puszczykonającego z głodu.Nakarmili cię i napoili, bezpiecznie przywiedli do Wybranej Doliny.Hojnie nadzielili ziemią i pozwolili pod swoją opieką dojść do wielkich bogactw.Czy nietak? Tak  odparł John Ferrier. W zamian za to zażądaliśmy tylko jednego: byś przyjął prawdziwą wiarę i pod każdymwzględem stosował się do naszych zwyczajów.Obiecałeś nam to i  jeśli ludzie mówią praw-dę  nie dotrzymałeś. Jak to nie dotrzymałem?  zapytał z wyrzutem Ferrier. Czy nie wniosłem mego działudo wspólnej kasy? Czy nie chodzę do kościoła? Czy nie. Gdzież są twe żony?  zapytał Young rozglądając się wkoło. Przywołaj je, bym jemógł pozdrowić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •