[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koń kierowany był tylko kolanami jezdzca.De Giac nie miał żadnej ochoty do rozmowy.Myśli jego były bolesnym skarbem, z którego anizdzbła nikomu oddać nie chciał.Dotknięcie ostrogi spowodowało, że rumak popędził galopem.Czarnyjezdziec i jego rumak w tejże samej chwili uczynili to samo.po kwadransie jazdy de Giac obejrzał się wprzekonaniu, iż daleko poza sobą pozostawił nieproszonego towarzysza, lecz z wzrastającym zdziwie-niem spostrzegł, że pomiędzy nim i nieznajomym była taka sama jak wprzód odległość z tą tylko różnicą,że dziwny jezdziec zdawał się unoszonym przez rumaka, a nie prowadzącym go.Czarny rumak nie doty-kał ziemi, stąpanie jego nie budziło tętentu, kopyta dotykając krzemieni nie krzesały iskier.De Giac poczuł dreszcz ścinający mu krew w żyłach.To, co się działo przed jego oczyma, wyda-wało mu się iście nadziemskim.Gdy zatrzymał konia, czarny rumak stanął także.Byli właśnie na zbiegudwóch dróg: jedna przez płaszczyzny między polami prowadziła do Pontoise, druga zaś zagłębiała się wciemnym i gęstym lesie de Beaumont.De Giac zamknął na chwilę oczy, myśląc, że jest pod wpływemjakiegoś optycznego złudzenia, lecz gdy je znowu otworzył, zobaczył na tymże samym miejscu czarnegojezdzca na czarnym rumaku.Cierpliwość jego wyczerpała się.108  Mości panie  zawołał, wskazując mu wyciągniętym ramieniem dwie drogi  wspólnych nie ma-my spraw, pewno nie w jedną udajemy się drogę.Wybierz jedną z tych dróg; ta, którą waść nie poje-dziesz, będzie moją drogą. Mylisz się, de Giac  odparł nieznajomy łagodnym głosem  mamy wspólne sprawy i do jednegodążymy celu.Nie szukałem cię, wezwałeś mnie i oto jestem!De Giac przypomniał sobie okrzyk, który mu się z piersi niebacznie wydarł i dziwny sposób, w jakiw tejże samej chwili stanął przy nim jezdziec nieznany, jakby spod ziemi wyrósł i znowu spojrzał na tegostrasznego człowieka.Zwiatło, które rzucał opal u czapki nieznajomego, podobne było do płomyka go-rejącego u czoła duchów piekielnych.De Giac był łatwowierny, jak każdy rycerz średniowieczny, ale byłrównie nieustraszony.Nie cofnął się ani na krok, chociaż włosy zjeżyły mu się na głowie i chociaż Ralffwspinał się i rzucał niespokojnie. Jeżeli jesteś tym, którym się mienisz  rzekł de Giac głosem pewnym  jeżeliś przybył na mojewezwanie, to wiedzieć też musisz, po co cię wezwałem. Chcesz zemsty nad niewierną żoną i zemsty nad potężnym księciem, ale chcesz także przeżyć ichoboje i znalezć radość i szczęście między dwoma mogiłami. Czy tak być może? Może!De Giac roześmiał się konwulsyjnie. Cóż za to chcesz!  rzekł. To, coś sam ofiarował!  odpowiedział nieznajomy.De Giac uczuł gwałtowne ściągniącie nerwów prawej ręki. Wahasz się?!  zawołał czarny jezdziec  wołasz:  zemsty! zemsty! i cofasz się przed nią? Serceniewieście!.Umiałeś wykryć zdradę i hańbę swoją, a nie umiesz kary dla nich znalezć! Czy będę widział śmierć ich obojga?  zapytał de Giac. Tak, obojga. W moich oczach? W twoich oczach. I po ich śmierci będę jeszcze miał lata miłości, potęgi i sławy?  pytał dalej de Giac. Zostaniesz mężem najpiękniejszej przy dworze kobiety, zostaniesz ulubieńcem, powiernikiem idoradcą króla.Jesteś już jednym z najważniejszych rycerzy armii. Dobrze więc! A teraz co mam uczynić?  rzekł de Giac z silnym postanowieniem. Pójść, dokąd cię zaprowadzę  odpowiedział nieznajomy. Ktokolwiek jesteś, szatan czy człowiek, idz naprzód dokądkolwiek pójdziesz, pójdę twom śla-dem!Czarny jezdziec puścił się cwałem, jakby rumak jego był skrzydlaty, drogą prowadzącą do lasu.Ralff, szybkonogi Ralff, podążał za nim z trudnością.Wkrótce też konie i jezdzcy zniknęli, zagłębiającsię pod sklepienia stuletnich drzew lasu de Beaumont.Burza trwała noc całą.Miasto Rouen musiało w końcu poddać się Anglikom, głównie z powodu tendencyjnej bezczynno-ści księcia Burgundii.Trzeba było zawrzeć pokój, aby ocalić monarchię.Ale Henryk V, król angielski,żądań francuskich nie chciał uwzględnić i podawał bardzo wygórowane warunki.Pomimo to królowa iksiążę posłali ułożony w myśl Henryka V traktat pokojowy Karolowi VI do Pontoise, przynaglając doprzyjęcia go.Król Francji znajdował się w jednej z chwil powrotu do rozumu, porównać się dających doporannych godzin, w których wszystko przedstawia się w kształtach niepewnych i niewyraznych.Szczyty tylko najwyższych gór rozjaśniają się od promieni słońca, a równina cała znajduje się w cieniu.W tych chwilach przejściowych, następujących zwykle po wielkich wstrząśnieniach i wysiłkach fizycz-nych, ogarniało monarchę osłabienie umysłowe i opuszczała go wola, tak, że stary Karol VI zgadzał sięna wszystko, co mu podsuwano, choćby to było ze szkodą jego interesów własnych lub spraw królestwa.W tych godzinach rekonwalescencji odczuwał przede wszystkim potrzebę opieki i jakiejś słodkiej łagod-ności.To tylko jedno przez pewien czas mogło by było powrócić organizmowi temu, zużytemu przeztroski wojen domowych, wojen z wrogami kraju, swobodę, której w przedwczesnej swej starości takbardzo potrzebował.Karol VI znał zło i niemożność zaradzenia złemu.Widział królestwo rozrywane na trzy części, któ-re silna ręka podtrzymać by mogła; czuł, że potrzebna jest silna wola monarchy, a on, biedny starzec,109 biedny szaleniec, był widmem zaledwie.Jak człowiek zaskoczony nagle trzęsieniem ziemi, słyszał wo-koło trzask walącego się olbrzymiego budynku monarchii feudalnej; a pojmując, że nie ma dość siły, abysklepienie podtrzymać, ani też nie mogąc uciekać, schylił swą siwą głowę z rezygnacją i oczekiwałstrasznych owego wstrząśnienia skutków.Wręczono mu pismo księcia i warunki pokoju podyktowane przez króla angielskiego; najemni słu-żalcy pozostawili go samego w pokoju, dworzan zaś od dawna już nie posiadał.Przeczytał fatalny pergamin, który zmuszał prawych dziedziców do paktowania z zaborcą; wziąłpióro do ręki, aby go podpisać, potem w chwili, gdy miał już umieścić na nim kilka liter składającychjego imię, pomyślał, że każda z nich kosztować go będzie jedną prowincję i rzuciwszy z krzykiem bole-snym pióro z dala od siebie, opuścił głowę na piersi, ścisnął ją obiema rękoma, szepcąc: Boże mój! Zbawco i Panie, miej litość nade mną!Od godziny już siedział tak zatopiony w myślach, nie wiążących się z sobą, starając się pochwycićje siłą woli, jakiej osłabiony umysł jego ani powziąć, ani też utrzymać nie był w stanie.Czuł, że w tymchaosie utracić mu chyba przyjdzie i tę resztę rozumi zdrowego, która mu pozostawała.Zciskał głowęobydwiema rękoma, jakby w ten sposób chciał w niej rozum zatrzymać.Ziemia kręciła mu się pod no-gami, w uszach mu szumiało, pod zamkniętymi powiekami przebiegały błyski; czuł, że szał piekielnyznowu z całą siłą ogarniał wyłysiałą jego głowę i zęby swe ogniste w mózgu jego zatapiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •