[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istota Anetki dojrzała.Niepokój jej nie miał już ślepej dziewczęcej niewinności.Była kobietą.Pragnienia jej byłyostre i wyrazne.Wiedziała, dokąd ją prowadzą  a jeśli nie chciała tego wiedzieć, to dlategowłaśnie, że wiedziała.Wola jej w nie mniejszym stopniu dojrzała co jej ciało.Wszystko stałosię bogatsze.I wszystko nabrało odcienia namiętności.122 Toteż powrotne zjawienie się tych znanych groznych demonów było jak parne południeprzed nadchodzącą burzą.Przytłaczająca cisza, cisza brzemienna przyszłymi gromami, nastą-piła po beztroskiej radości, po beztroskich zmartwieniach młodego poranku.Dotychczaswszystkie cienie przepływały po twarzy Anetki nie zatrzymując się.Obecnie była stale wnapięciu.W towarzystwie, gdy nie uważała na siebie lub gdy obecność dziecka nie zaprzątałajej myśli  zapadała w milczenie i głęboka bruzda rysowała się pomiędzy jej brwiami.Gdyzdawała sobie z tego sprawę, wymykała się cicho i szła do siebie.Gdyby się w tej chwili ktośo nią zatroszczył, zastałby Anetkę w pokoju porządkującą, ścielącą łóżko, przekładającą ma-terace, wycierającą meble i sprzątającą, rozwijającą więcej ruchu, niż to było potrzebne; alemimo wszystko niezdolną stłumić odzywającego się w niej głosu.Zatrzymywała się nagle wpołowie jakiegoś ruchu, stojąc na krześle ze ścierką w ręku lub wychyliwszy się przez parapetokna.Zapominała wtedy o wszystkim, nie tylko o rzeczach przeszłych, ale i o terazniejszych,o zmarłych i o żyjących, a nawet o swoim dziecku.Patrzała nie widząc, słuchała nie słysząc,myślała nie myśląc.Płomień palący się w pustej przestrzeni.%7łagiel na wietrze pełnych mórz.Czuła, jak jakiś potężny podmuch przewiewa przez jej ciało i w drżenie wprawia całeomasztowanie okrętu.Potem znów z bezkresu wynurzały się zarysy otaczających ją rzeczy.Zpodwórza, nad którym się pochyliła, dolatywały znane dzwięki.Poznawała śpiewny głosdziecka.Ale sen jej trwał.Oto śpiew ptaka w letnie popołudnie.O, serce rozsłonecznione,ileż miłości masz jeszcze do dania! Ach, objąć w ramiona świat!.Zbyt ciężki to łup.Chwytświadomości lżał.Anetka ponownie staczała się w gorejącą otchłań, gdzie nie było już śpiewuni głosu dziecka ni samej Anetki.nic.prócz potęgi słonecznych drgnień.Anetka budziła się, oparta łokciami na parapecie okna.Ale natrętne sny, które znikły pourodzeniu Marka, znów nocą opanowywały mieszkanie.Nadchodziło ich trzy lub cztery ra-zem, następujących po sobie nieprzerwanie.Anetka staczała się z jednego w drugi, coraz toniżej, z piętra na piętro.Rano wstawała rozbita, przepalona, przeżywszy, dziesięć nocy wjedną.I nie chciała przypominać sobie, co jej się śniło.Troska na czole Anetki i skupiony wyraz jej oczu nie uszły uwagi otoczenia.Nie rozumia-no tej nagłej zmiany, lecz nie niepokojono się nią.Przypisywano ją przyczynom zewnętrz-nym, trudnościom materialnym.Dla Anetki te okresy niepokoju były czasem głębokiej od-nowy.Nie sądziła ich sprawiedliwie, gdyż czuła ich ucisk  brzemię tej ciąży, bardziej za-trważającej niż macierzyństwo.To było też macierzyństwo: macierzyństwo utajonej duszy.Istota ludzka zagrzebana jest jak ziarnko na dnie materii w amalgamacie ludzkiego humusu igliny, w których pokolenia zostawiły swoje szczątki.Wyzwolić ją z nich  oto dzieło wiel-kiego życia.I życia całego potrzeba, by poród ten się dokonał, położną zaś często bywaśmierć.Anetka czuła skryty lęk przed tą nieznaną istotą, która rozdzierając ją wyjdzie z niej kie-dyś.Nawiedzana nagłymi zawstydzeniami, zamykała się w burzliwym odosobnieniu, sam nasam z żyjącą w niej istotą, i obcowanie ich było wrogie.Powietrze było nasycone elektrycz-nością.Zrywały się nagłe podmuchy  i znów opadały w bezruch.Wiedziała, że grozi niebez-pieczeństwo.Na próżno świadomość pozostawiała w mroku to, co ją niepokoiło.Ten  mrok to była wciąż ona, to było jeszcze w jej domu.A myśl, że własny dom od góry do dołu pe-łen jest istot, których się nie zna  nie jest uspokajająca. To wszystko.Ja jestem tym wszystkim.Ale czegóż to chce ode mnie? I czegóż chcę jasama?Odpowiadała sobie: Już nie masz czego chcieć.Ty już masz.Sprężona wola Anetki zwracała całą jej miłość ku dziecku.Te nawroty namiętności macie-rzyńskiej nie były zbyt szczęśliwe.Anormalna, przesadna, chorobliwa (wynikała bowiem zniemożliwej próby skierowania na jeden, niewłaściwy dla nich tor instynktów bardzo różno-rodnych i nie dających się oszukać) namiętność ta prowadzić mogła tylko do rozczarowań.123 Odstręczała dziecko.Marek buntował się przeciw tej zachłannej miłości.Nie krył już przedmatką swego nadąsania.Uważał, że jest natrętna, i mówił jej to w małych, gniewnych mono-logach, które na szczęście nie docierały do jej uszu, za które jednak Sylwia (raz go na nichprzyłapawszy) wykrzyczała malca, pękając przy tym ze śmiechu.Mareczek, stojąc w kącie zadrzwiami, rozmawiał ze ścianą i podkreślając swe słowa zdecydowanymi gestami, powtarzał: Mam dość tej kobiety!.***Pisze się zawsze historię wydarzeń, które zaszły w czyimś życiu.Chce się w niej widziećżycie  a to jest tylko zewnętrzna jego szata.%7łycie jest wewnętrzne.Wydarzenia oddziałująna nie tylko o tyle, o ile ono samo je wybrało, o ile (rzec by się pragnęło) samo je wytworzy-ło; i w wielu wypadkach jest to ścisłą prawdą.Dziesiątki wydarzeń przechodzi co miesiącmimo nas, w zasięgu naszych rąk.Nie mają dla nas znaczenia, bo nie mamy z nimi co zrobić,ale niech jedno z nich nas dosięgnie  można iść w zakład, że oszczędziliśmy mu połowę dro-gi, idąc naprzeciw.I jeśli wstrząs spotkania zwalnia w nas jakąś sprężynę, znaczy to, że sprę-żyna była naciągnięta i czekała na wstrząs.Pod koniec roku 1904 duchowe napięcie Anetki zelżało i dokonujące się w niej przeobra-żenia zdawały się zbiegać z pewnymi zmianami, które równocześnie zaszły w jej otoczeniu.Sylwia wychodziła za mąż.Miała dwadzieścia sześć lat i dostatecznie już zakosztowałaradości swobody.Uważała, że nadeszła właściwa chwila, aby pokosztować radości pożyciamałżeńskiego.Nie śpieszyła się z wyborem.Materiał, z którego jest zrobiony kochanek, niepotrzebuje być trwały  wystarcza, że się podoba.Ale dobry mąż musi być z dobrego, trwałe-go sukna.Oczywiście Sylwia chciała również, by się podobał  lecz między  podobać się a podobać się zachodzą różnice.Wybrać męża to co innego niż stracić głowę.Sylwia radziłasię swego rozsądku, a nawet i względów społecznych.Przedsiębiorstwo jej szło dobrze.Firma Sylwia (suknie i płaszcze) pozyskała już sobie u elity klientek ze średniej burżuazji uzasad-nioną reputację elegancji i stylu, przy umiarkowanych cenach.Sylwia doszła w swych intere-sach do punktu, poza który o własnych siłach nie mogła się posunąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •