[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaledwie gospodarująca na plebanii czerstwa starowina wniosła słynną swoja kawę z wiejskim chlebem, ujrzeli przez okno wracający samochód, a w nim panią Czarnkowską.Ksiądz wybiegł ją powitać.Weszła do pokoju ze zwykłą smutną powagą, ale Twardowski wyczytał w jej oczach niezwykle podniecenie.- Marek mi powiedział.- rzekła na wstępie - że jesteście u księdza proboszcza, więc przywiozłam wam wiadomość: Culmer nie żyje.Gdyby pani Czarnkowskiej chodziło o wywołanie efektu, mogła być zadowolona.Wszyscy, nie wyłączając księdza, znieruchomieli.- Nareszcie! - zawołała Wanda z widocznym uczuciem ulgi.Matka dziwnie na nią spojrzała.- Został zamordowany.- rzekła cichym głosem, patrząc na Twardowskiego.Oczy Wandy i proboszcza również zwróciły się na niego.Poczuł, iż wszyscy troje myślą, ze on coś wie o tym.- Skąd ta wiadomość? - zapytał;- Telefonował z Warszawy mecenas Osiecki.Wrócił świeżo z sądu.Tam się rozeszła wieść, że dziś w południe policja, wezwana do mieszkania Culmera, zastała tam jego i jego służącego - obu zamordowanych.Sprawcy niewiadomi.- W jaki sposób ich zamordowano? - pytał dalej Twardowski.- Tego pan Osiecki nie wiedział.Trzeba czekać na gazety.Zaległa cisza.Po chwili przerwał ją ksiądz:- Kara boska go dosięgła.Nie mogę wszakże powiedzieć, żebym się z tego cieszył.Gdy nikt ust nie otworzył, mówił dalej:-Jest to nie zawodnie akt zemsty., czyn niegodny chrześcijanina.Morderstwo, bez względu na to, kto jest jego ofiarą, jest zbrodnią.Dałbym wiele, żeby to się nie stało.Twardowski czuł, ze proboszcz go oskarża jako pośredniego sprawcę zbrodni.Nie miał czasu na to odpowiedzieć, gdy Wanda z niezwykłą namiętnością napadła na księdza:- Jak to! Wiec człowiek, na którego życie zbrodniarz czyha i czyni zamachy, nie ma prawa zabić go dla ratowania swego życia?.Twardowski osłupiał.Więc i Wanda myśli, że on jest sprawcą morderstwa Culmera.Tylko go nie potępia, ale broni.Nie mógł się zdobyć na żal do niej za to posądzenie stokroć silniejsze wrażenie robiła obrona.Tak postępuje kobieta, która naprawdę kocha.Pani Czarnkowska patrzyła na Wandę ze zrozumieniem.Ona by to samo powiedziała, gdyby Alfred zabił swego prześladowcę.Ksiądz nie czuł się dotknięty słowami dziewczyny.Widać było, że ją też rozumie.Był jakiś dźwięk przyjacielskiego współczucia w słowach, z którymi się do niej zwrócił.- Proszę pani, człowiek ma prawo zabić człowieka tylko w bezpośredniej obronie swego życia.Gdy sam napada na niego, popełnia zbrodnię.W tym położeniu można go nieco łagodniej sądzić, ale sądzić trzeba.Odtąd rozmowa już się nie kleiła.Ksiądz zrobił się zimny, dość niezgrabnie starał się być jak najgrzeczniejszym gospodarzem, ale nie umiał się pozbyć sztywności.Twardowski wstał, a za nim panie.- Jutro – rzekł do proboszcza – pozwoli ksiądz, że pomówię z nim o tej sprawie.Nad ranem wyśle Marka limuzyna do Warszawy, żeby nie czekać długo na gazety.Trzeba się więcej dowiedzieć.Pożegnali się prawie oficjalnie.- Ksiądz jest przekonany - odezwał się Twardowski w samochodzie - że jestem sprawca morderstwa Culmera.Nie dziwie mu się.Żadna z obu kobiet nie odpowiedziała na to bezpośrednio.- Gdy usłyszałam – rzekła Wanda - że ten nikczemnik nie żyje, wolniej odetchnęłam.Już nie popełni żadnej zbrodni.Pani Czarnkowska odezwała się:- Ja się będę modliła za tego, który go zabił.Szofer dostał polecenie, żeby o piątej rano pojechał do Warszawy i przywiózł kilka dzienników.Wieczorem, przy obiedzie, rozmową kierowała pani Czarnkowska.Zastanawiała się nad tym, akie wrażenie w Warszawie musiała wywrzeć tragiczna śmierć mecenasa, który miał tak rozlegle stosunki.Robiła to z wyraźnym zamiarem.Rozumiała, iż śmierć Culmera jest wypadkiem tak ważnym dla wszystkich trojga, że nie można mówić o niczym innym.Nie chciała zaś najwidoczniej mówić o samym wypadku, o sprawcach morderstwa, wiec mówiła o jego możliwych odgłosach.Zaraz po obiedzie poszła do siebie, zostawiając Twardowskiego z Wandą samych w hallu przy czarnej kawie.Dziewczyna wcisnęła się w fotel skulona, jakby zbita.Rzucała co chwilę na Twardowskiego spojrzenia niepewne, bojaźliwe.Widział jej niepokój i myślał tylko o tym, jak go rozproszyć.Przysunął się z fotelem do niej i biorąc ją za rękę, rzekł:- Nic mi już teraz nie grozi.Najgorszy mój wróg nie żyje.Po cóż więc się niepokoić?.- Tak - odparła - jego się już nie boję.Ach, jak ja bym chciała nikogo i niczego się nie bać, tylko.- Tylko?.- Ciebie.- Myślałem, że żartujesz, gdy mówisz, że mnie się boisz.- Wtedy może trochę żartowałam, ale teraz nie.Nie martw się, mnie z tym dobrze.Zycie jest takie straszne, że tylko z tobą mogę pójść przez nie.Bo tyś taki mocny, bardzo mocny.Ale twoja moc budzi lęk we mnie…Zdawało mu się, że rozumie stan jej duszy.- Broniłaś mnie dziś wobec proboszcza.Wiec naprawdę uważasz, że miałem prawo zabić Culmera.?- Nie pytaj mnie o to.Ja nie chce zastanawiać się, czy miałeś prawo czy nie.Wszystko, co zrobisz, będzie dla mnie dobre i zawsze cię bronić będę.Gdybyś nawet co złego zrobił.Pochylił się ku niej, objął ramieniem i zaczął całować jej czoło, oczy, usta.- Ja.tobie.coś złego?.Dziecko, dziecko ty nie wiesz jeszcze, jak ja cię kocham.A ja już wiem, jak ty mnie kochasz – zrozumiałem, gdy broniłaś mnie jako mordercę.Tuliła się do niego, czuł drżenie całego jej ciała.- A ksiądz Rybarzewski miał słuszność - szeptał jej do ucha.Odsunęła się nagle i spojrzała mu w oczy.- Miał słuszność - rzekł głośno.- Ja tak samo, jak on, myślę.Mógłbym zabić Culmera czy innego łotra w walce o swe życie lub w czyjejś obronie, ale tak na zimno, z rozmysłem.- Wiec?.- Nic o tym zabójstwie nie wiem i nie domyślam się nawet, kto jest jego sprawcą.Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.Pierś jej się uniosła i odetchnęła, jakby spadł z niej wielki ciężar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]